Ten doskonały wywiad przeprowadziła moja przyjaciółka, Marta Malarska-Walczak. Pierwotnie opublikowany został na portalu dlaurody.pl
***
Zrozumieć niepłodność, czyli jak nie wstydzić się mówić o chorobie, jak sobie pomóc i funkcjonować w społeczności, która nie zawsze nas rozumie – rozmowa z Panią psycholog Dorotą Gawlikowską.
W Polsce żyje ogromna liczba osób, które borykają się z problemem niepłodności. Jestem jedną z nich. Po prawie pięciu latach starań, leczenia, utracie wyczekanej ciąży, przeszłam poważny kryzys.
Na fan page’u Stowarzyszenia Nasz Bocian znalazłam informację o bezpłatnych warsztatach dla par w Warszawie. Pojawiłam się tam, niestety bez męża, który pracował za granicą. To spotkanie bardzo mnie wzmocniło i pomogło zrozumieć, przez co od kilku lat przechodzę, jak mogę inaczej spojrzeć na chorobę, która nas dotyka, i co mogę zrobić, żeby sobie pomóc. Były tam pary, które przechodziły przez to samo. Wreszcie nie czułam się z problemem inna czy gorsza. Spotkanie prowadziła pani Dorota Gawlikowska – psycholog kliniczny, terapeuta specjalizujący się w terapii par i osób borykających się z problemem niepłodności. Na stałe współpracuje z kliniką leczenia niepłodności InviMed w Warszawie. Jest współzałożycielką Polskiego Stowarzyszenia Psychologów Niepłodności oraz członkinią ESHRE.
W moim odczuciu to specjalistka o szerokiej wiedzy, pełna zrozumienia, tłumacząca w sposób przystępny procesy, jakich doświadcza niepłodna para, porządkująca chaos, przez jaki przechodziłam i proponująca gotowe rozwiązania.
Po warsztacie poprosiłam o rozmowę, którą chciałam puścić świat. Mam ten komfort, że pochodzę z dużego miasta, gdzie dostęp do wiedzy jest łatwy. Rozmowę przeprowadziłam z osobistego powodu, ale również z myślą o parach, którym o takie wsparcie będzie trudniej. Głęboko wierzę, że poniższy tekst pomoże im przejść przez trudny proces leczenia lub podjąć decyzję o wsparciu psychologicznym. Z mojego spotkania z panią Dorotą Gawlikowską powstał bardzo długi wywiad, którego celowo zbytnio nie skracałam. Znalazły się w nim takie zagadnienia, jak: psychologiczne aspekty niepłodności, konfrontacja osób leczących się z otoczeniem, komunikacja w związku, sposoby radzenia sobie z poczuciem braku sensu, miejsce wsparcia psychologicznego w leczeniu niepłodności, próba zmiany niszczących przekonań, pokonanie wstydu i zachowanie godności w leczeniu. Tekst został podzielony na III części dla wygody odbiorców. Znajdzie się w nim także informacja o warsztatach, które są bezpłatne i odbywają się w Warszawie. Warsztaty dostępne w całej Polsce ogłaszane są na fan page’u Stowarzyszenia Nasz Bocian.
***
Czy niepłodność jest chorobą?
Niepłodność na pewno jest chorobą, ponieważ została wpisana do międzynarodowej klasyfikacji chorób przez WHO. Jest to jednoznaczny sposób definiowania pewnych problemów czy zaburzeń. Jeżeli coś nie byłoby chorobą, to w tej klasyfikacji by się nie znalazło.
Drugi czynnik, który świadczy o tym, że jest to choroba, jest taki, że niepłodność leczą lekarze. Lekarze nie zajmują się niczym innym jak chorobami. Niepłodność nie jest tym samym co bezdzietność. Bezdzietność może wynikać z wyboru. Nie musi się wiązać z chęcią czy niechęcią posiadania dziecka. Natomiast niepłodność jest definiowana jako co najmniej rok bezskutecznych starań o dziecko. Zupełnie inaczej wygląda to w odczuciu społecznym.
Jak to wygląda w odczuciu społecznym?
Myślę, że wynika to z historii i tradycji. Proszę sięgnąć chociażby do takich źródeł naszej kultury, jak Biblia, gdzie przypadki niepłodności opisywane są jako kara boża, płodność zaś jest błogosławieństwem bożym. To zupełnie inna sfera pojęć: nie ma mowy o leczeniu, o chorobie, wszystko rozgrywa się na zupełnie innych poziomach. Niemoralność jest karana niepłodnością, czego echa mamy do tej pory chociażby w wypowiedziach polityków. Tymczasem kara i nagroda zupełnie nie wiążą się z pojęciami zdrowia i choroby. Niepłodność jest również często kojarzona z hańbą rodzinną, zwłaszcza w wypadku niepłodności męskiej. Bardzo często słucham opowieści pacjentów o tym, że na przykład teściowa sprzeciwia się badaniom nasienia swojego syna. Dowód niepłodności w postaci niskich parametrów nasienia byłby czymś tak wstydliwym w rodzinie, że ryzyko jest zbyt duże i badanie nie jest wykonywane. Niepłodność jest tak głęboko przeżywana także jako wstyd. Wzmacniają to zdecydowanie swoimi wypowiedziami niektórzy politycy, jak również lekarze pokroju profesora Chazana, który potrafi publicznie mówić o tym, że niepłodność jest skutkiem antykoncepcji, rozwiązłości. Trudno zatem dziwić się, że ludzie wstydzą się swojej choroby, jeśli profesor ginekolog potrafi powiedzieć, że jest ona skutkiem niemoralności.
Bardzo trudno jest przebić się z definicją niepłodności jako choroby właśnie przez takie przekonania społeczne, osadzone w dziwnie pojętej etyce i moralności, trochę w religii, trochę w przesądach, trochę w zaściankowym myśleniu. Niepłodność jest w nich również często utożsamiana z brakiem męskości, brakiem sprawności seksualnej, a przecież ilość plemników w nasieniu nie ma z tym nic wspólnego.
Czy niepłodność jest problemem powszechnym?
Niepłodność dotyczy jednej piątej par, co piąta para w Polsce ma ten problem. To jest gigantyczna liczba ludzi i w dalszym ciągu rozmawiamy w społeczeństwie o czymś, co otoczone jest aurą niemoralności, kary, wstydu, hańby. Pojęcie choroby w tej podstawowej definicji przyjmuje garstka z tych ludzi.
Z jakimi uczuciami pary zgłaszają się do psychologa? Czy dużo par decyduje się na wsparcie?
Decyduje się na nie niewiele par i kiedy mam okazję zapytać, dlaczego ludzie nie korzystają z pomocy, dowiaduję się często, że na przeszkodzie stoi właśnie wstyd. Pacjentom towarzyszy przekonanie, że nie dość, że jesteśmy jako para jakoś niekompletni, bo niepłodni, i sami nie umiemy począć dziecka, to trzeba jeszcze dodatkowo przezwyciężyć kolejny opór, którym jest wstyd związany z przyznaniem się, że sobie z tym faktem nie radzimy, że potrzebujemy pomocy, wsparcia także w sferze emocji. Jak nałożymy na to jeszcze mity związane z korzystaniem z opieki psychologicznej, to, że do psychologa chodzą wyłącznie osoby ciężko zaburzone psychicznie, to już mamy pełen zbiór negatywnych przekonań. Uważam, że należy podziwiać tych, którzy zgłaszają się do psychologa w takiej atmosferze.
Ludzie nie korzystają z pomocy także dlatego, że mają tendencję do wytrzymywania. Często słyszę – miło, że Pani to proponuje, ale my jeszcze sobie jakoś radzimy. Można to odbierać jako komunikat – póki jeszcze żyję, póki jeszcze chodzę, nie będę korzystał z pomocy psychologa. To jest straszne.
Ze swojej strony próbuję pokazać pacjentom, że choroba to nie jest sprawdzian, jak długo ktoś wytrzyma. Nie jest tak, że dopiero jak wszystko się zawali, to trzeba prosić o pomoc. Temu trzeba zapobiegać. Jeśli tak będziemy dalej na siłę zaciskać zęby i wytrzymywać, to grozi nam depresja, w konsekwencji być może także leczenie psychiatryczne.
Dla niektórych par konsultacja psychologiczna wiąże się z poczuciem klęski. Jeśli przyznają się do tego, że sobie nie radzą i potrzebują wsparcia psychologa, będą czuli się przegrani. Kto chce przegrywać? W leczeniu niepłodności tak trudno o poczucie sukcesu, ludzie widzą jako przegraną każdy kolejny cykl. Do tego dochodzi jeszcze poczucie, że ponieśli porażkę, bo muszą się zwrócić o pomoc. Kto chce dobrowolnie przegrać kolejny raz?
Czyli zgłoszenie się do psychologa jest często traktowane jako porażka?
Absolutnie tak. Ja sobie sama nie poradziłam, nie dałem rady…
Jak można odczarować takie myślenie?
Przede wszystkim mówić, mówić i jeszcze raz mówić o tym. Pokazywać ludziom, że to nie tak. Bardzo często moim pacjentom pomaga taki bardzo prosty tekst: „Moim zdaniem nie ma potrzeby tego tak długo wytrzymywać”. Łatwiej jest zapobiegać pewnym rzeczom, niż je leczyć.
To, co może również pomóc, to przedstawienie pomocy psychologicznej w wersji light. Staram się wyjaśnić pacjentom, czym będziemy się zajmować podczas konsultacji. Nie musimy prowadzić głębokiej terapii, bo to nie jest miejsce na taką terapię. Możemy porozmawiać o tym, jak trochę inaczej przygotować się do kolejnej próby, wyciągnąć wnioski z tego, jak para myśli i co dotąd robili, jak sobie wcześniej radzili, i spróbować tym razem zrobić to inaczej.
Taki komunikat może zdjąć z pary ciężar. Uświadamiają sobie, że nie będziemy tutaj skupiać się na ich dzieciństwie, tylko będziemy rozmawiać o prostych rzeczach. Mam wrażenie, że ludzie się wtedy trochę mniej boją.
Można to zatem nazwać programem wsparcia w kryzysie?
Na pewno tak, rozmawiamy o tu i teraz. Jeśli okaże się ważne sięgnięcie do czegoś, co było, to sięgamy. ale to dzieje się zawsze za zgodą pacjenta. Jeśli nie będzie chciał, to tego nie zrobimy. Przede wszystkim naszym celem jest to, co zrobimy dzisiaj. Gdy pacjenci słyszą coś takiego, zaczynają czuć, że taka terapia to może być coś dla nich i przestają się tego bać.
Czytałam, że są pewne badania, które mówią o tym, że osoby, które skorzystały z pomocy psychologicznej, uniknęły strat związanych z załamaniem psychicznym. Czy to prawda? Istnieją takie badania?
Jest mnóstwo takich badań, odsyłam przede wszystkim do strony https://www.eshre.eu/ (Europejskie Towarzystwo Ludzkiej Embriologii i Rozrodu). Jest to największy autorytet w leczeniu ludzkiej niepłodności dla wszystkich, którzy się nią zajmują – od psychologów począwszy, przez pracowników socjalnych, pielęgniarki, położne, po lekarzy i embriologów. Problem niepłodności jest analizowany z różnych stron. Nie ma żadnych dowodów na to, że psychoterapia zwiększa bezpośrednio szansę na poczęcie dziecka, ponieważ ona nie leczy niepłodności. Żaden psycholog nie może obiecać pacjentowi, że dzięki jego wsparciu para szybciej zajdzie w ciążę. Zdarzają się jednak takie sytuacje, które dają do myślenia. Ja też je miewam, kiedy np. w grupie wsparcia na 6 par 5 zachodzi w ciążę w czasie lub tuż po zakończeniu cyklu naszych spotkań. To pokazuje, że pomoc psychologiczna może wpłynąć pozytywnie i ułatwić zajście w ciążę, na przykład poprzez podtrzymanie w nas nadziei, motywacji do starań i leczenia, ułatwiając podejmowanie trudnych decyzji i ucząc przezwyciężania kryzysów.
Dlaczego w takim razie pary, które leczą niepłodność, powinny rozważyć wsparcie psychologa?
Oprócz tego, co już wymieniłam, chodzi również o zapobieganie powikłaniom niepłodności, czyli przede wszystkim depresji i zaburzeniom lękowym.
Depresja jest bardzo częsta?
Co trzecia para po dwóch, trzech latach bezskutecznego leczenia czy bezskutecznych starań z reguły ma depresję. To są już twarde dane z badań naukowych, np. Alice Domar. Mówimy zatem o gigantycznej liczbie osób. To są nie tylko depresje, ale też zaburzenia lękowe, które są tak samo trudne dla pacjentów.
Zależy nam przede wszystkim na poprawie jakości życia leczących się pacjentów. Nie liczy się tylko to, żeby mieć dziecko, ale też to, w jakim stanie z tego wyjdziemy jako ludzie, z jakimi traumami, lękami. Temu możemy zapobiegać. Możemy wspierać parę, uczyć tego, jak można ze sobą rozmawiać, jak sobie pomagać, jak regulować relacje w pracy i z otoczeniem, z przyjaciółmi, z rodziną, żeby ograniczyć koszty emocjonalne.
Wiele osób rozpoczynających leczenie chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że dotyka ono nie tylko tego, co związane z rozrodem, ale też innych aspektów życia.
Dotyka wszystkiego. Dlatego naszym celem jest zapobieganie jego negatywnym skutkom na różnych poziomach, ale też prewencja powikłań, jakimi są depresja i zaburzenia lękowe. Również zapobieganie rozpadaniu się związków z powodu niepłodności.
To jest problem?
Trudno mi powiedzieć, czy powszechny, ale na pewno czasem mamy tu do czynienia z oddaleniem się od siebie partnerów, jak w każdym dużym kryzysie. Co z tego, że para osiągnie swój cel w postaci ciąży i dziecka, jak w międzyczasie rozpadnie się związek. Naszym celem jest przecież urodzenie się dziecka w szczęśliwej rodzinie. Warto też potraktować pomoc psychologiczną jako coś, co jeśli nawet nie przyspieszy zajścia w ciążę, to ułatwi nam podejście do kolejnego cyklu starań, do którego być może już byśmy nie podeszli, bo nie mielibyśmy z kim tego zrobić.
A jak jest z otoczeniem pary, która się leczy?
Zdecydowanie warto dbać o relacje. Przede wszystkim na poziomie pary – i od tego zaczynamy. Badania udowodniły, że jedynym czynnikiem, który różnił pary, które na depresję zapadły po trzech latach, od tych, które na nią nie zapadły, było wsparcie partnera. To jest często bardzo zaskakujące nawet dla samych pacjentów, wydaje im się, że czas leczenia albo liczba prób jest tu bardziej istotna. Okazuje się, że czasem można mieć siedem prób in vitro i być w lepszej formie niż po jednej, gdy wsparcia w związku nie ma.
Jak rozumiemy to wsparcie?
Zaspokajanie wzajemne swoich potrzeb.
Czyli też odpowiednie komunikowanie się?
To jest podstawa zaspakajania potrzeb. Bardzo często jest tak, że każda ze stron ma wrażenie, że dużo daje, ale nic nie otrzymuje, ponieważ partnerzy rozmijają się na różnych poziomach. Czasami partnerzy coś sobie dają, ale druga strona oczekuje czegoś innego. Każde z nich czuje się osamotnione, złe i sfrustrowane.
Pamiętam, jak na spotkaniu mówiła Pani o parze, w której mężczyzna oglądał strony internetowe ośrodków adopcyjnych, a kobieta odebrała to jako brak wiary w dalsze starania.
Czasem jest tak, że jedno z partnerów jest przyzwyczajone do tego, że jeśli komuś jest smutno, to trzeba go zostawić w spokoju. Druga osoba natomiast jest przyzwyczajona do tego, że jeśli jest jej smutno, trzeba ją przytulić, a zostawienie jej samej odbiera jako opuszczenie przez partnera. Jeżeli tego sobie nie powiedzą, to jeden z partnerów zostawia drugiego w najlepszej wierze, bo tak został wychowany, a drugi przeżywa rozpacz, bo potrzebował czegoś innego. Proszę zobaczyć, co się dzieje bez komunikacji, bez jasnego artykułowania potrzeb i wzajemnej chęci ich zaspokajania – mamy dwoje ludzi potwornie nieszczęśliwych.
Czy ludzie, którzy do Pani przychodzą, mają świadomość, że tak jest?
Mam wrażenie, że bardzo pomaga im nazywanie tego, że różnie reagują i mają do tego prawo. Myślę, że istotne jest też to, że nazywamy to bardzo prosto, mówimy, że mężczyzna może to przeżywać inaczej, bo na przykład nie jest przyzwyczajony do tego, żeby wyrażać swoje emocje. Tak się też u nas mężczyzn wychowuje. To, że kobieta bardzo ekspresyjnie te emocje wyraża, to nie znaczy, że jest zaburzona i histeryczna, a mężczyźni czasem tak to odbierają, porównując reakcje partnerek do swoich. Partnerka, która płacze i mówi, że już dłużej tego nie zniesie, jest dla mężczyzny na granicy utraty zmysłów. Panowie się tego autentycznie boją. Kiedy to nazywam, mam wrażenie, że partnerom schodzi ciśnienie. Pozwala im to nabrać dystansu do siebie, zobaczyć to, że są różni i to nie znaczy, że ktoś w związku jest nienormalny, tylko po prostu jesteśmy inni, inaczej wychowani.
Psychoterapia pomaga też w mediacji?
Tak, czasem jest to mediacja, pomoc w podjęciu decyzji, np. w sytuacji, gdy jeden z partnerów uważa, że drugi go blokuje w działaniu. Kobieta może nie zgadzać się na in vitro, a mężczyzna bardzo go chce lub ona chciałaby dawstwa, a on się nie zgadza. Zaczyna się wtedy pat i złość, padają oskarżenia „przez ciebie nie mogę”. Wtedy bywa, że są potrzebne mediacje i warto ich spróbować.
To wszystko pokazuje, jak bardzo różnorodne role może odgrywać tu psycholog.
Możemy rozmawiać o terapii indywidulanej, o terapii pary, o psychoedukacji, czyli przekazywaniu informacji na temat sposobu funkcjonowania emocjonalnego człowieka, także w sytuacji kryzysowej, o tym, jak różni się funkcjonowanie kobiety i mężczyzny w niepłodności. To pozwala nam poukładać pewne rzeczy i przełożyć potem na nasze życie. Możemy również rozmawiać o wspólnym planowaniu leczenia. My to też w klinice robimy. Gdy ludzie mają poczucie, że życie zaczyna im się wymykać spod kontroli, możemy usiąść i zaplanować to, jak para chciałaby widzieć najbliższe pół roku. Włączamy w to i pracę, i przyjemności, czas dla siebie nawzajem, oczywiście leczenie. Zastanawiamy się wspólnie, jak to wszystko zaplanować, żeby uniknąć poczucia, że życie ucieka, a para wyłącznie się leczy i nic więcej się już w ich życiu nie liczy. Moja praca ma najmniej wspólnego z tym, co się głównie kojarzy z psychologiem, czyli głęboką terapią psychoanalityczną.
Porozmawiajmy teraz trochę o czymś innym. Czy można ogólnie określić, jakie uczucia najczęściej towarzyszą parom? Z czym muszą się zmierzyć? Mówiła Pani na spotkaniu o różnych etapach, o procesie żałoby, złości, ciągłego pytania, dlaczego nas to spotkało. Mówiła Pani też o tym, że na to nie ma odpowiedzi i warto próbować na to pytanie nie odpowiadać. Dla mnie, jako dla osoby, która ma ten problem, to była nowość. Chciałabym, żeby w jakiś sposób wyjaśniła Pani to, przez co przechodzą najczęściej osoby niepłodne, z czym muszą się zmierzyć. Jak zaakceptować, że to, co ja teraz czuję, to nie jest nic dziwnego.
To jest tak ogromna burza emocji, że będzie mi trudno nazwać je wszystkie.
Myślę, że sam moment, w którym ludzie zdają sobie sprawę, że może im się nie udać samodzielnie począć dziecka, to jest przede wszystkim szok i niedowierzanie, złość, bunt, żal. Od razu rozpoczyna się pierwszy poziom żałoby, ja to nazywam żałobą po naturalnej płodności.
Płodność wydaje się ludziom czymś naturalnym i oczywistym. Proszę zauważyć, że młodzi ludzie troszczą się zazwyczaj całymi latami o to, żeby nie zajść w ciążę, a nie o to, by zwiększyć i zadbać o swoją płodność. Potem, jeśli nagle okazuje się, że pragniemy, ale nie możemy zajść w ciążę, pojawia się szok i niedowierzanie, że tak w ogóle może być.
Wtedy zaczyna się problem z naszym poczuciem wartości. Człowiek przecież może i powinien począć dziecko, to jest jego funkcja biologiczna, wręcz podstawowa biologiczna rola, wspólna ze światem zwierzęcym. Rodzimy się, dorastamy, rozmnażamy się i umieramy. Nagle w tym najbardziej biologicznym sensie, ktoś nam mówi – coś jest nie tak, sami nie potraficie począć dziecka.
Ten komunikat godzi w poczucie własnej wartości, w kobiecość, męskość. Rodzą się pytania – czy ja jestem kimś niepełnosprawnym jako człowiek? Kim ja w ogóle jestem? To przecież trochę tak, jakbym nie umiał oddychać.
No tak, bo to jest coś, co jest nam po prostu dane…
…i wydaje nam się, że wszyscy to mają. Coraz więcej osób mówi mi jednak, że mają pary niepłodne w swoim otoczeniu. Kiedy zaczynałam pracę, od par słyszałam głównie, że wszyscy mają dzieci, a oni są jedynymi, którzy nie mają, jedynymi, którzy mają jakiekolwiek trudności. Dzieci mają siostry i koleżanki z pracy… Pacjenci odczuwają ogromny kontrast pomiędzy tym, że wszyscy posiadają dzieci naturalnie i nie mają z tym problemu, a oni są jacyś inni. Wtedy też czasem zaczyna się myślenie, że jesteśmy niedostosowani, dziwni. To jest tak trudne do przejścia i do przeżycia, że gdybym miała dalej wymieniać, jakie emocje towarzyszą pacjentom, chyba nie dałabym rady ich wszystkich tutaj zawrzeć. Na pewno będzie tu też bezsilność, bezradność, zazdrość, gniew, złość, bunt…
Dodam jeszcze poczucie winy, bo gdy słyszymy, że koleżanka jest w ciąży, chcemy się z nią cieszyć, ale jest to bardzo trudne.
Poczucie winy jest bardzo częste, zaczyna się od tego, że para zadaje sobie pytanie – co my złego zrobiliśmy? To jest pokłosie niewidzenia w niepłodności choroby. Za chorobę się nie odpowiada, proszę zauważyć, że jeśli ktoś ma zapalenie nerek, to nie zaczyna po wizycie u lekarza zastanawiać się – co ja złego zrobiłem? Idzie do apteki, kupuje leki i się leczy. Natomiast jeśli ktoś jest niepłodny, to włączają się nasze kulturowe kody, o których mówiłam na początku, i zaczynają się pytania – za co ta kara? Potem trzeba przełamać wstyd w związku ze zgłoszeniem się do lekarza. Mam wrażenie, że dla par wejście po raz pierwszy do kliniki jest jak przekroczenie Rubikonu. Personel będzie nas wypytywać o bardzo intymne rzeczy, lekarz zapyta o częstotliwość współżycia, o antykoncepcję stosowaną w przeszłości, o badania nasienia. Dla mężczyzny jest to przekroczenie dotąd nieprzekraczalnej bariery intymności. Dla kobiety to, że musi tyle razy siadać na fotelu ginekologicznym, także jest bardzo trudne. To, że w naszą intymność wkracza sztab ludzi, którzy zaczynają nam towarzyszyć w sypialni, w łóżku, w badaniach, a intymność, która miała dotąd miejsce w sypialni, staje się sprawą publiczną, jest dla wielu osób przekroczeniem bardzo trudnej granicy.
Dla mnie osobiście szokujące było odkrycie, że moje ciało jakby nie należy do mnie, że jest ktoś, kto na jego temat wie więcej.
Mam poczucie, i o tym też mówi literatura, że część kobiet, chociaż coraz częściej dotyczy to też mężczyzn, odcina się wręcz od swojego ciała. Robią to, żeby ochronić swoją integralność psychiczną i zaczynają przeżywać swoje ciało jako coś obcego po to, by pozwolić na tak głębokie ingerencje osób trzecich w ich intymność, zakładanie cewników, wykonywanie tylu badań. Koszty tego są ogromne, ponieważ oznacza to odcięcie się od doznań płynących z ciała na wszystkich poziomach – również seksualnym oraz tam, gdzie mamy jakiekolwiek problemy z bólem czy dolegliwościami związanymi z chorobą. Ciało zaczyna być traktowane jak obce.
Tu też pomocne jest wsparcie partnera i psychologa, a często ten temat jest pomijany.
A jak to jest z lekarzami? Czy lekarze lecząc niepłodność, często informują pacjentów o możliwości wsparcia psychologicznego?
Na pewno nie wszędzie i nie zawsze taka informacja dociera do pacjentów w porę. W naszej klinice mamy specjalny system zaproszeń. Na pierwszej wizycie lekarz wręcza pacjentom zaproszenie na darmową konsultację psychologiczną. Zależało nam, by właśnie lekarz to robił, bo to on jest dla pacjentów największym autorytetem, od niego dostają informację, że to może być ważne. Mimo to pary często próbują odwlec wizytę u psychologa i mówią, że jeśli będą kiedyś potrzebować, to chętnie skorzystają z takiej konsultacji.
O konsultacjach informują także nasi koordynatorzy medyczni.
Jednak dosyć często trudno jest przekonać lekarzy, że psycholog może pomóc pacjentom w radzeniu sobie z niepłodnością.
A skąd ten opór?
Myślę, że stąd, że psycholog nadal w naszej kulturze kojarzy się bardziej z opieką nad osobami chorymi psychicznie, ale także z przekonania, że psycholog może niewiele zrobić w tej kwestii. Nasz Bocian przeprowadził swego czasu monitoring klinik leczenia niepłodności i pamiętam jedną z wypowiedzi podsumowujących część na temat opieki psychologicznej, gdzie cytowana była wypowiedź lekarza: „Co psycholog pomoże, kiedy dziecka nie ma”.
Myślę, że brakuje trochę całościowego podejścia do pacjenta, że my przecież nie jesteśmy tylko ciałem, tylko mamy też psychikę, o którą trzeba zadbać.
My jako psychologowie staramy się także być uczciwi i nie mówimy lekarzom, że jeśli skierują do nas pacjenta, to jego szanse na ciążę wzrosną o 50%. Gdybyśmy mogli to powiedzieć, pewnie byłoby inaczej.
Trudno jest przekonać pacjentów do tego, by pojawili się u psychologa, ponieważ tu także pokutuje oparte na poczuciu winy myślenie, o którym mówiłam wcześniej: może ja na to zasłużyłam? Czasem włącza się wręcz magiczne myślenie, np. pacjentka w wieku 17 lat współżyła z chłopakiem, bała się ciąży i prosiła Boga, żeby tylko w nią nie zajść. Mówiła wtedy, że może już nigdy nie mieć dzieci, byle tym razem się udało. Po kilkunastu latach tłumaczy sobie swoją sytuację niepłodności tym wydarzeniem. Magiczne myślenie włącza się tam, gdzie nie mamy kontroli nad sytuacją, gdzie nie ma racjonalnego wyjaśnienia, którego bardzo potrzebujemy.
Jak w takim razie przerwać krąg takich przekonań?
Ja proponuję dosyć trudne wyjście, ale mam wrażenie, że jest duża część pacjentów, którzy je doceniają. Po prostu przestać to sobie wyjaśniać. Ta sytuacja po prostu nie ma wyjaśnienia.
Człowiek chce za wszelką cenę rozumieć to, co go spotyka, tylko w tej sytuacji to paradoks. Chęć rozumienia jest bardzo racjonalna, ale prowadzi nas do kompletnie irracjonalnych wniosków. Nie mamy rozumowego wyjaśnienia, więc szukamy innego, np. brałam rok tabletki antykoncepcyjne, obiecałam Panu Bogu brak ciąży, o ile w nią nie zajdę w wieku 17 lat. To są wszystko przykłady magicznego myślenia.
orozmawiajmy teraz o środowisku, w którym żyją osoby niepłodne. Jest ono bardzo zróżnicowane, z różnych powodów różnie reaguje. Może to być niewiedza, ale czasem ludzie są po prostu wścibscy, nie wiadomo dlaczego okrutni lub bezmyślni. W jaki sposób mówić o tym, co mnie spotyka?
Jeśli mówimy z punktu widzenia psychologa czy Pani jako osoby pełniącej teraz funkcję dziennikarki, to naszą misją jest edukacja. To, co robimy, już jest edukowaniem. W Polsce jest bowiem bardzo dużo skrajności i paradoksów. O tym, że zarodki podobno „płaczą” zamrożone w azocie, wiedzą wszyscy, ale o tym, że niepłodność jest chorobą, wie niewiele osób. To są absurdy. O niemoralności związanej z in vitro wypowiada się w Polsce mnóstwo osób, ale o tym, co czuje osoba niepłodna i co ona przeżywa, wie garstka. Jesteśmy krajem skrajności i w tym właśnie kraju żyją ludzie niepłodni, z taką atmosferą przychodzi im się zmagać. Są częścią takiego społeczeństwa. Edukacja jest tutaj niezmiernie potrzebna. W dodatku trzeba mówić nie tylko o tym, o czym ludzie nie wiedzą, ale w dodatku prostować błędne przekonania.
A co może przeciętny człowiek, który zmaga się z niepłodnością?
Ja jestem przeciwna temu, by pacjenci brali na siebie misję edukacyjną. Mam wrażenie, że w tym momencie to za dużo obciążeń, że nie należy nakładać na te osoby jeszcze obowiązku misji społecznej.
Od tego jest klinika leczenia niepłodności, od tego są stowarzyszenia.
Niech para po prostu postawi sobie granicę i broni się przed niechcianą ingerencją.
Jak zachować w tej chorobie godność i szacunek otoczenia?
Myślę, że należy zacząć od poczucia, że mamy prawo to robić. Według mnie jedyną skuteczną metodą jest metoda zdartej płyty, powtarzania z uporem tego samego i niewchodzenia w szczegóły. Ja zawsze odradzam, żeby w momencie, gdy ktoś nas pyta o plany prokreacyjne – niezależnie od tego, kim jest i jakie ma intencje – wchodzić w szczegóły tego, co nas spotyka. Najlepiej nie mówić, kto ma problem, kto się leczy, jak się leczymy. Możemy trafić na osobę wścibską i taką, która chce nas edukować moralnie i niestety dajemy jej wówczas możliwość, by ten temat rozwinąć.
Warto odpowiadać na bardzo ogólnym poziomie. Ja często na warsztatach podpowiadam konkretne zdania, które można sobie opracować i warto nimi na takie zaczepki reagować. One mogą być krótkie i na bardzo dużym poziomie ogólności.
Często cytuję Bogdę Pawelec i jej książkę pt. Niepłodność, pomoc medyczna i psychologiczna – „Trzymaj mocno kciuki i wtedy na pewno się uda”. To jest świetna odpowiedź, która mówi wszystko i nic. Nie dajemy powodu do plotek. Nie ma powodu, żeby nas moralnie edukować. Mówimy: trzymaj kciuki, mamy kłopot i próbujemy go rozwiązać.
Można też powiedzieć to wprost: „To, czy mamy dzieci, kiedy i czy w ogóle zdecydujemy się je mieć, jest naszą intymną decyzją”. Pokazujemy w ten sposób naszą granicę i mówimy: nie wolno wam w to ingerować.
Czyli podsumowując: stawianie granic i komunikaty, które nie dają możliwości rozpoczęcia dyskusji.
A jak rozmawiać z osobami bliskimi, które nie chcą nas zranić, ale jednak zadają pytania, które mogą być dla nas przykre?
Myślę, że warto dać im wiedzę na temat niepłodności, nawet w pigułce. Ta wiedza jest trudno dostępna i bywa czymś nowym dla przyjaciół i znajomych. Bardzo częstym ich wyobrażeniem na temat oczekiwanej przez osoby niepłodnej pomocy jest to, że niepłodni chcą rady lub konkretnej pomocy w postaci wyszukiwania nowinek z tej dziedziny. Często przyjaciołom wydaje się, że będą lepszymi przyjaciółmi, jak nam dostarczą artykuł o adopcji, o nowym lekarzu.
Może dla niektórych par jest to pewna pomoc?
Być może dla niektórych. Ale z moich obserwacji wynika, że raczej większość tego nie chce. Dlatego ważne jest, by mówić o swoich potrzebach. Przyjaciele są od tego, żeby sobie pomagać i zaspokajać swoje potrzeby. Tak samo jak można rozmijać się w kwestii zaspokajania swoich potrzeb w związku, tak można i w gronie przyjaciół, więc przyjaciele potrzebują czasem także jasnej instrukcji. Często podaję przykład moich pacjentów, którzy byli już bliscy odsunięcia się od grupy bliskich osób, jeszcze z czasów studiów, ponieważ ci zasypywali ich pytaniami, radami, wycinkami z gazet na temat niepłodności. W końcu para stwierdziła, że albo się więcej z nimi nie spotkają, albo spróbują z nimi porozmawiać i powiedzą o swoich oczekiwaniach. Na szczęście doszli do takiego wniosku, co wcale nie jest częste.
Teoretycznie chyba łatwiej jest taką relację porzucić?
Pozornie łatwiej, ale to się bardzo mści na nas później.
Oni jednak zdecydowali się na rozmowę i powiedzieli im: „Kochani, my o niepłodności myślimy i rozmawiamy cały czas i kiedy spotykamy się z wami, marzymy, by od tego odpocząć. Pomóżcie nam w tym, rozmawiajmy o wakacjach, kinie, teatrze, pracy, o czym tylko chcecie”. I uratowali ważne relacje.
Sugeruję, by zacząć taką rozmowę od powiedzenia, że bardzo nam na kimś zależy i jest on nam bliski, ale nie chcemy na razie rozmawiać o niepłodności, prosimy za to o pomoc w taki lub inny sposób. Dajemy wówczas jasny komunikat o naszych potrzebach. Ważne jest, by zakończyć ten komunikat stwierdzeniem: jak coś ważnego się u nas wydarzy, sami o tym powiemy. To daje ludziom poczucie, że nie odcinamy ich od tego tematu, tylko prosimy o przestrzeń, ale chcemy ich informować o tym, co się dzieje. To działa, ponieważ pokazujemy, że zależy nam na relacji.
A co z kwestią zerwania tych relacji?
Pozornie wydaje się, że jest to łatwiejsze. Ale należy pamiętać, że to, co grozi parom niepłodnym, to izolacja. Emocje, jakie przeżywamy w leczeniu, sprzyjają temu, żeby czuć się daleko od ludzi. Z każdym rokiem poszerza się pusty krąg wokół niepłodnej pary. Dlatego ja polecam, by zawsze rozważyć decyzję o zerwaniu relacji dopiero po wykorzystaniu innych środków, takich jak chociażby wspomniana rozmowa. Czasem oczywiście może się nie udać, np. w przypadku osób, które są przeciwnikami leczenia niepłodności i będą nas zasypywać dowodami naszej niemoralności. Wówczas może być tak, że dla własnego dobra będzie się trzeba izolować.
W każdym wypadku należy to jednak przemyśleć. Jako para zostajemy wówczas sami z tematem tak bardzo emocjonalnie trudnym, że jeżeli możemy rozmawiać o tym tylko ze sobą, to może się to stać niszczące dla związku. Po prostu może być za ciężko zostać z tym tylko we dwoje. Czasem potrzebne jest czyjeś spojrzenie z dystansu. Rozmawiając z partnerem, nie rozmawiamy z osobą, która jest obok nas, tylko z kimś, kogo bezpośrednio to dotyka.
Może nam się czasami wydawać, że ktoś, kto tego nie przeżył, nas nie zrozumie. Nie zawsze tak jest, takie myślenie zakłada, że rozumieją nas tylko osoby niepłodne. Tymczasem inni ludzie mogą także wiele wnieść do naszego życia.
Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że jako osoby niepłodne zamykamy się trochę na problemy innych. A są one przecież bardzo różne. Niepłodność nie jest jedynym życiowym problemem, po prostu nam się wydaje, że mamy najgorzej.
Jeśli się izolujemy i zostajemy sami, to rzeczywiście możemy się tak czuć.
Nie uważam jednak, że osoby niepłodne stają się nieempatyczne. Ale też sądzę, że nie należy od nich oczekiwać, aby w tak dla siebie trudnej sytuacji zajmowały się problemami całego świata. Mam zresztą takie doświadczenia z pacjentami, szczególnie z kobietami, które czasem mają skłonność do tego, aby chronić innych przed swoimi problemami, ale nie siebie przed problemami innych. Bardzo często słyszę: „Ja nie mogę z moją mamą o tym rozmawiać, bo ona się będzie bardzo przejmować”. Słyszę równocześnie, że mama rozmawia z pacjentką o problemach jej siostry i w tym przypadku nie jest to dla nikogo problem.
Ludzie niepłodni mało siebie chronią. Często nie zwracają uwagi na własne potrzeby. Kiedy pytam pacjentów: „Czego Państwo teraz potrzebują?”, napotykam na ich zdziwienie. Trudno jest im na to pytanie odpowiedzieć. A proszę zauważyć, że nie ma takich ludzi, którzy nie potrzebują niczego, zwłaszcza w tak trudnej sytuacji.
Czyli w procesie leczenia niepłodności ważne jest zrozumienie i nazwanie swoich potrzeb?
Zdecydowanie, często wiemy, czego mąż potrzebuje, czego oczekuje rodzina i siostra, ale to, czego ja potrzebuję w tej sytuacji, jest często na końcu, na to nie ma czasu.
Tutaj dochodzimy do pytania – jak dbać o siebie w tej sytuacji?
Zaspokajać swoje potrzeby, na takim poziomie, na jakim jest to możliwe dzisiaj.
Jak do tego dojść? Czy może pomóc w tym przypomnienie sobie, co nas interesowało? Odpowiedź nie jest prosta. Jak ja sobie zadaję to pytanie, to odpowiedź jest po prostu taka, że święty spokój.
I to też jest jakaś potrzeba. Teraz zaczynamy mówić o tym, jak możemy tę potrzebę realizować. Może na przykład warto jest powiedzieć sobie, że czasami mam prawo wyłączyć telefon i mieć te dwie godziny dla siebie. Tak po prostu. A może to oznacza, że nie zawsze, gdy ktoś czegoś ode mnie potrzebuje, to muszę reagować. Może mogę po prostu powiedzieć, że nie mogę, bo źle się dzisiaj czuję. Warto się czasami zastanowić, skąd wzięło się w nas przekonanie, że nasze potrzeby są mniej istotne, po to, by lepiej to zrozumieć.
Jeżeli czuję się zmęczona, to potrzebuję odpoczynku. To jest naprawdę dość prosta zależność. Warto zastanowić się, jak odpoczywamy najlepiej, jeżeli to jest odcięcie się od ludzi, to także wolno nam to zrobić… To już jest wyjście w kierunku zaspokojenia własnych potrzeb. Myślmy o tym, co nam sprawia przyjemność, nie o tym, co musimy, ale czego chcemy dla siebie. Warto sobie zadawać takie pytania: gdybym miała pół godziny dla siebie, na co bym przeznaczyła ten czas? To mogą być bardzo proste rzeczy, nawet pachnąca kąpiel z pianą.
Czasami dochodzimy do tego wspólnie na terapii, kiedy zaczynamy traktować siebie z empatią, jako osobę chorą. Często towarzyszy temu wiele emocji ze strony pacjentów. Spójrzmy na to jednak w ten sposób, że o chorych staramy się przede wszystkim zadbać i się nimi zaopiekować. Gdy ktoś bliski leży w szpitalu, to go odwiedzamy i przynosimy owoce, pytamy, jak się czuje, a nie domagamy się, by znalazł w tym momencie dodatkową pracę.
Mówiła też Pani na spotkaniu grupowym o tym, że często pary, które się leczą, zapominają o sprawach, które dotyczą czegoś innego nie leczenie. Mówiła Pani o parze, która nie kupowała biletu na koncert ulubionego zespołu, bo martwiła się, co będzie, jak zajdą w ciążę i nie będą mogli na niego pojechać.
Tak jest, że z biegiem czasu wokół leczącej się pary pojawia się nie tylko pusty krąg, ale też centralnym punktem jej życia staje się leczenie i posiadanie dziecka. Jeśli starania długo nie kończą się sukcesem, robi nam się coś w rodzaju życiowej poczekalni. Para zaczyna odkładać całe życie na potem, na przykład mówią: jak zajdę w ciążę, to zmienię pracę, jak zajdę w ciążę, to pozwolę sobie na odpoczynek, to wtedy będziemy mogli wyjechać, wtedy zajmiemy się tym lub tamtym.
W zasadzie całe życie zostaje odłożone na jutro. Zapominamy, że życie to tylko dziś. Jutro tak naprawdę nie jest pewne i nic o nim nie wiemy. Mamy tylko dzisiaj i o ile ta poczekalnia trwa miesiąc, pół roku, to jeszcze da się to przetrwać, ale jeżeli to trwa całe lata i oznacza ciągłe czekanie, zaczyna to być bardzo trudne.
„Na koncert nie pojadę, musiałabym kupić wcześniej bilet, a ja czekam na ciążę. Na wakacje nie wyjadę, bo się leczę i nie mam kiedy. Na urlop nie pojadę , bo nie mam pieniędzy, wszystkie idą na leczenie, pracy nie zmienię, bo tu mam stałą umowę, jeśli zmienię, to zacznę znowu od okresu próbnego, a mogę przecież zajść w ciążę i wtedy potrzebne mi będą świadczenia socjalne… Co prawda w tej pracy się nie rozwijam, nienawidzę jej, jest nudna, ale jestem w niej, bo muszę, nie widzę wyjścia…”
I tak po kolei wszystkie dziedziny naszego życia zostają podporządkowane czekaniu i niepłodności. Jeżeli tego nie przełamiemy, to czeka nas marazm, apatia i depresja. Tak się nie da żyć długo. W tej sytuacji człowiek w życiu nie ma nic pozytywnego, nic, co przyniosłoby mu satysfakcję. To takie ciągłe czekanie na nagrodę, która ma nadejść, ale jest przecież niepewna. A jeśli tak się stanie, że jej nie będzie? To co wtedy? Jeżeli para czeka siedem lat na tę nagrodę, to już nie chodzi wyłącznie o to, żeby zajść w ciążę i mieć dziecko. Do tego z czasem dokładane są kolejne wartości, które są uzależnione od uzyskania ciąży: nowa praca, urlop, poprawa sytuacji rodzinnej. Trochę tak, jakbyśmy mówili sobie, że dzięki tej ciąży w końcu zacznę żyć. Oczywiście wówczas bardzo wzrasta nam ciśnienie i pragnienie ciąży, skoro ona jest warunkiem dalszego życia, a to jest ryzykowne i czasem wręcz niszczące.
Jak to przerwać?
Warto zdać sobie sprawę z faktu, że żyjemy tu i teraz i życia nie wolno odkładać na potem, bo tego „potem” może nigdy nie być. Życie jest teraz. Ja zawsze zachęcam do tego, aby coś dla siebie robić, co da poczucie, że się rozwijamy, inwestujemy w siebie. Nie bójmy się każdego ruchu.
To jest odpowiedź na moje pytanie – gdzie znaleźć sens, gdy się go już nie widzi? Ja miałam ten problem i był on dla mnie nie do przejścia. Zaakceptowanie tego, że nie mam na to wpływu, ale też zobaczenie, że są pewne sprawy, na które wpływ mamy i możemy je zmieniać.
Niedawno rozmawiałam z pacjentką, która stwierdziła, że jej zdaniem rzeczywiście dziecko nadaje sens życiu, którego nic i nikt nie jest w stanie dać. Tak można to odczuwać. Ta kobieta ma dwie ciotki. Jedna z nich miała syna i męża, mimo tego obecnie jest osobą zgorzkniałą, ma poczucie przegranej w życiu i czuje się nieszczęśliwa. Ma też drugą ciotkę, która nigdy nie miała dziecka, jest energiczną, bardzo zadbaną, ciepłą i otwartą osobą. Dzięki obserwacji tych dwóch kobiet moja pacjentka zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę sens życiu nadaje tylko dziecko i zdecydowała się przyznać, że niekoniecznie musi tak być.
To może być bardzo trudne stwierdzenie dla kobiet starających się o dziecko.
Pamiętajmy jednak, że to my decydujemy, jaka jest nasza hierarchia wartości. Mogę umieścić na samej górze dziecko i stwierdzić, że bez niego moje życie nie ma sensu. Nie muszę jednak, to jest moja prywatna decyzja. Warto też pamiętać, że matka, która uważa swoje dziecko za jedyną wartość i sens życia, nie będzie zapewne wystarczająco dobrą matką, ponieważ taka koncentracja na dziecku jako jedynym sensie istnienia nie jest dobrą bazą do rodzicielstwa.
Pani na spotkaniu mówiła też o tym, że czasami ludzie, którzy nie mogą mieć dziecka przez parę lat, mówią, że nic nie mają. Mówiła pani wtedy, że dobrą metodą na to, żeby odczarować takie myślenie, jest zrobienie sobie nawet takiej listy, na której możemy zapisać to, co mamy. I moje pytanie dotyczy tego, co może się na takiej liście znaleźć?
Przede wszystkim związek. W dzisiejszych czasach, w których rozpada się ogromna liczba par, o trwałe partnerstwo jest naprawdę bardzo trudno. Oczywiście kryzysy się zdarzają, jednak wielu moich pacjentów ma naprawdę bardzo szczęśliwe, sprawdzone i udane związki. Bardzo często są to osoby, które są ze sobą naście lat, przeżyli razem koszmar leczenia, w międzyczasie przeżyli śmierć jednego z rodziców, kryzys finansowy, zbudowali dom. Pomimo takich przeżyć i ciągłego bycia razem jest w ich głowach przekonanie, że nic wartościowego nie mają.
Czy taka lista może nas wspomóc podczas leczenia niepłodności?
Jako jedna z wielu rzeczy. Jeśli jednak poprzestaniemy na nazwaniu tego, to może nie wystarczyć. To pokazuje, jak bardzo całościowo trzeba się sobą zająć, kiedy rozmawiamy o niepłodności. Jeśli połączymy tę listę z przewartościowaniem swoich przekonań, na przykład zadając sobie pytanie: czy tylko dziecko nadaje sens życiu kobiety? Jeśli uznajemy to za prawdę, przyznajemy tym samym, że wszystkie bezdzietne kobiety są małowartościowe. Z jakiego powodu pozwalamy sobie tak myśleć? Przecież nas to krzywdzi i poniża jako ludzi.
Jeśli do tego dołożymy jeszcze chęć zrobienia czegoś dla siebie tu i teraz oraz powalczymy o dobre relacje z bliskimi ludźmi lub poszukamy nowych, wartościowych relacji, to wszystko razem ma szansę zadziałać.
Na grupowym spotkaniu zadałam Pani pytanie o trening mindfulness jako jedno z narzędzi, które mogłoby pomóc parom. Czy są jakieś badania na ten temat?
Są badania, które mówią o mindfulness jako o skutecznej metodzie radzenia sobie z niepłodnością i chorobami nowotworowymi. Nie jestem trenerem tej metody, ale to, co staram się przekazać pacjentom, opiera się na podobnych założeniach. Nasze życie dzieje się tu i teraz. Proponuję pacjentom, by spojrzeli na swoje życie dzisiaj, jak ono wygląda i co możemy zrobić, żeby sobie pomóc, aby było nam lepiej teraz, w tej sytuacji, jaka jest, a nie dopiero jutro.
To jest trochę tak, jakbyśmy mieli nowo zbudowany dom i na środku naszego pięknego salonu ktoś nam zrzucił ogromny głaz polodowcowy. Co w takiej sytuacji możemy zrobić? Możemy w niego uderzać, wypychać, próbować rozbić na mniejsze części, przy okazji zdemolować cały dom, żeby się go pozbyć. I może się to nam nie udać. Możemy też spróbować tak przearanżować wystrój wnętrza dookoła niechcianego kamienia, żeby stał się on oryginalnym, niespotykanym elementem tworzącym niezapomniany klimat. To jest różnica pomiędzy walką i boksowaniem się z rzeczywistością a strategią polegającą na jej akceptacji i przyjęciu jej taką, jaka jest.
Czyli zrobić tak, by była ona dla nas przyjazna?
Może na początek po prostu do przyjęcia. Rzeczywistość niepłodności raczej nie bywa przyjazna, jestem za tym, żeby nie stawiać sobie za wysoko poprzeczek. Para ma ich wystarczająco dużo w tym trudnym czasie. Niech ta sytuacja stanie się po prostu akceptowalna. Mieliśmy inne plany na naszą przestrzeń życiową, życie zrzuciło na nas kamień. Nie mamy na to wpływu, zróbmy więc tak, żeby z tym kamieniem przestrzeń była akceptowalna.
Pani na spotkaniu mówiła też dużo o współczuciu dla siebie. To chyba jest po prostu takie podejście, bycie dla siebie wyrozumiałym.
Tak. Aby to zrobić, trzeba najpierw rozpoznać swoje potrzeby – dowiedzieć się, co nam sprawia przyjemność, czego nam brakuje i zaspokoić ten brak. Pozwolić sobie traktować siebie jak osobę chorą, której potrzeby są ważne.
Przedostatnie pytanie – jak nas zmienia niepłodność?
Niepłodność bardzo zmienia ludzi, ponieważ ingeruje we wszystkie dziedziny życia, zaczynając od poziomu biologii, ciała, przez emocje, po warstwę naszego funkcjonowania społecznego. Ingeruje w nasze relacje, w związek, relacje rodzinne, przyjacielskie, pracę. Wpływa na sytuację materialną. Jest również źródłem rozterek i dylematów religijnych. Podczas leczenia pary przechodzą przez kryzysy i zmiany w życiu duchowym, aby pogodzić leczenie ze swoim światopoglądem. Niepłodność zmienia więc nas na wszystkich poziomach i konfrontuje człowieka z tym, co najtrudniejsze. Zmusza do zaakceptowania swojego ciała jako niespełniającego nasze oczekiwania, uczy godzenia się na ingerencje medyczne i zmiany dokonujące się w związku, czasem wymaga konfrontacji z otoczeniem.
To, co można zrobić, to spróbować wycisnąć tę sytuację jak cytrynę. Weźmy z niej tyle, ile się da. Możemy wyjść z doświadczenia niepłodności w poczuciu, że mamy lepszy, sprawdzony związek. Przecież niezależnie od tego, czy pacjenci wyjdą z tej próby z dzieckiem czy bez niego, życie będzie toczyło się dalej i na pewno na ich drodze zaistnieje jeszcze niejedna przeszkoda. Jeśli mają sprawdzony związek, to uda im się je w przyszłości pokonać, jeśli nauczyli się radzić sobie z kryzysami, będą mogli z tej umiejętności skorzystać. Jeśli umocnili swoje poczucie własnej wartości i przeszli do końca proces żałoby, to także wiele ich to nauczyło. Mają za sobą trening, wymuszony, niechciany, ale skutecznie zaliczony. Z tego można wynieść ogromny kapitał, który może zaprocentować w dalszym życiu. Staram się nie dawać pacjentom fałszywej nadziei, że pomoc psychologiczna oznacza pozbycie się wszelkich trudnych uczuć. Ale terapia może pomóc nam to przejść, a to już dużo.
***
W jaki sposób pacjenci mogą uzyskać pomoc?
Wszystkie formy pomocy dostępne w Klinice InviMed można znaleźć pod linkiem: https://www.invimed.pl/psycholog.
Wszystkie spotkania grupowe w klinice są bezpłatne i dostępne także dla osób leczących się w innych klinikach. Po kliknięciu w „Grupa wsparcia” oraz „Warsztaty” można uzyskać informacje o bieżących zapisach na te formy pomocy.
Jeśli chodzi o warsztaty, to prowadzimy trzy rodzaje spotkań:
Jak nie stracić nadziei? – warsztaty dla osób, które doświadczyły niepowodzeń w staraniach o dziecko i leczeniu niepłodności i chcą odzyskać siły na drodze do rodzicielstwa,
Ona i on, czyli jak się wspierać w trakcie leczenia niepłodności – warsztaty o tym, jak kobiety i mężczyźni różnie przeżywają niepłodność oraz starania o dziecko, jak mogą lepiej i bardziej skutecznie wspierać się i rozumieć na tej drodze oraz
Cała para naprzód – warsztaty łączące pracę z ciałem poprzez relaksację metodami aktorskimi oraz pomoc w radzeniu sobie z wyzwaniami, jakie stawia przed parami niepłodność w codziennym życiu i świecie, pokazujące, jak radzić sobie z mitami i społecznymi nieprawdziwymi przekonaniami na temat płodności i niepłodności, stresem oraz relacjami z otoczeniem.
Warsztaty trwają 5 godzin i odbywają się w naszej klinice raz w miesiącu, w niedzielę, w grupach12-osobowych, do których zapraszamy zarówno panie, panów, jak i pary.
Grupy wsparcia to cykle 12 spotkań trwających około 2 godzin, odbywających się co tydzień. Mamy grupy dla par oraz dla samych kobiet. Spotkania polegają głównie na wymianie doświadczeń między uczestnikami i udzielaniu sobie nawzajem wsparcia. Wiele grup zachowuje ze sobą kontakt nawet po zakończeniu cyklu spotkań i spotyka się nadal lub uczestnicy pozostają w kontakcie mailowym. Tu wypowiedź jednej z Uczestniczek takiego cyklu spotkań (Pani wyraziła zgodę na przetwarzanie jej wypowiedzi w celach marketingowych):
„Polecamy grupę wsparcia każdej parze starającej się o dziecko – bez względu na to, na jakim etapie starań jest. Skorzystają z niej pary, które dopiero uświadamiają sobie, że niepłodność jest ich problemem, ale również takie, które przeszły przez poronienia czy kilka nieudanych prób in-vitro. My idąc na spotkanie grupy wsparcia, nie wiedzieliśmy dokładnie, na czym one polegają i czego można od nich oczekiwać. Czekaliśmy na wynik drugiego podejścia do in-vitro. Czy spotkania w czymś nam pomogły? Nie wiem, czy wpłynęły na to, że zaszliśmy w ciążę w kolejnym podejściu in-vitro, ale na pewno podbudowały nas psychicznie, pozwoliły spojrzeć na naszą niepłodność w trochę inny sposób. Dodawały na każdym spotkaniu nadziei i otuchy. Ludzie, których poznaliśmy (i kontynuujemy z nimi nadal znajomość – teraz już z ciążowymi brzuszkami), mieli bardzo różne doświadczenia na swojej drodze przez niepłodność. Ale uczucia i myśli każdej pary były prawie takie same – wreszcie zobaczyliśmy, że nasze emocje nie są niczym dziwnym. Wreszcie mogliśmy porozmawiać z kimś bez żadnego udawania, ściemniania dosłownie o wszystkim – o leczeniu, o tym, jak odbierają nas w naszym otoczeniu, o tym, jak sobie radzić z niezręcznymi pytaniami, o naszych myślach, uczuciach, problemach.”
Poza tym uruchamiamy już na jesieni spotkania dla rodzin, które powstały dzięki długim i trudnym staraniom o dziecko. Pierwsze spotkanie odbędzie się 15 października i już trwają zapisy. Program spotkań powstał po konsultacjach z byłymi pacjentami zrzeszonymi w Stowarzyszeniu Nasz Bocian, osobami mającymi już rodziny, które przeszły długą drogę i wiedzą najlepiej, czego potrzebować mogą osoby będące w ciąży po leczeniu niepłodności lub mające dzieci dzięki pomocy medycyny.
Redakcja: Arleta Niciewicz-Tarach.
Przeczytałam tylko to: ‘Niepłodność na pewno jest chorobą, ponieważ została wpisana do międzynarodowej klasyfikacji chorób przez WHO. Jest to jednoznaczny sposób definiowania pewnych problemów czy zaburzeń. Jeżeli coś nie byłoby chorobą, to w tej klasyfikacji by się nie znalazło.” i zrezygnowałam z dalszej części.
Jeśli ta Pani uznaje coś za chorobę tylko i wyłącznie w oparciu o zdanie WHO, to ja u niej nie chciałabym się leczyć.
Ciekawe co by powiedziała o homoseksualiźmie, który WHO swego czasu uznawała za chorobę, a potem przestała. Czyli co? Najpierw coś było chorobą, a potem przestało? A jak tak samo będzie z niepłodnością?
Dla mnie ta pani nie ma własnego zdania, więc co z niej za specjalista…
Bardzo dziękuję za ten wywiad.
Mam dwa zastrzeżenia:
“Drugi czynnik, który świadczy o tym, że jest to choroba, jest taki, że niepłodność leczą lekarze. Lekarze nie zajmują się niczym innym jak chorobami.”
Ależ zajmują się! np. stwierdzaniem zdolności do pracy, badaniem przesłanek zajścia przestępstwa, zabiegami estetycznymi, przerywaniem ciąży …
Po drugie może leczenie niepłodności w sensie medycznym obejmuje tylko pary, ale psychologiczne problemy związane z niemożnością zostania rodzicem dotykają również osoby samotne. I jako osoba singielka i bezdzietna nie-z-wyboru poczułam się mocno dotknięta takim podejściem. Tak jakby pragnienie posiadania dziecka pojawiało się dopiero w związku.
Druga uwaga jest szczególnie dla mnie cenna, bo i mnie dotyczy. Diagnozując się miałam okazję wielokrotnie poczuć się jak trędowata w miejscach, gdzie przyjmowane są zwykle pary. Pytano mnie kilkakrotnie i kilkakrotnie upewniano się, czy na pewno będę na wizycie sama (ze zdziwieniem), na korytarzu siedziałam samotnie wśród par. Myślę, że kiedyś o tym napiszę i zechcę zwrócić uwagę na ten problem również. Dziękuje za komentarz.