Miałam kiedyś chłopaka, który wiecznie mówił o mnie: siłaczka… To było jakoś w liceum i czasem nie mogę uwierzyć, jak bardzo to określenie do mnie przylgnęło. Chyba do tego stopnia, że sama uwierzyłam, że ta siłaczka to ja i układałam swoje życie w taki sposób, by móc na bieżąco to sobie udowadniać.
Na pewne rzeczy nie miałam wpływu. Na to, że najbliższa mi osoba ciężko zachorowała, że w wieku 16 lat musiałam nagle dość szybko dorosnąć, a moja głowa musiała ogarnąć rzeczy, na które nie była gotowa, o sercu nie wspominając, że tam, gdzie powinna być miłość, miłości nie było, że tam, gdzie powinno być wsparcie, tego wsparcia nie było, że było kurewsko ciężko i chciałam uciec. Uciekłam z deszczu pod rynnę, w bardzo złym kierunku, fundując sobie traumę i depresję na lata. Nie mam pretensji, każdy coś wylosował, jedni lepiej niż ja, inni gorzej – życie!
Przez te lata wypracowałam sobie jednak pewną postawę, która została ze mną na długo. Zostałam siłaczką. Walczyłam dzielnie, wiecznie, znosiłam trudy, radziłam sobie ze wszystkim mniej lub bardziej wzorowo, zostałam samotnym kapitanem, który podczas sztormu staje na statku i czeka na uderzenie fal. Tyle, że ten sztorm nigdy się nie kończył, a ja coraz bardziej opadałam z sił. Każdy ma granicę wytrzymałości, za którą znajduje się ten zmęczony, skulony, mały człowiek, który schował się w środku i boi się wyjść, a na którego ten większy i silniejszy wrzeszczy tylko: więcej, daj więcej!
Walczyłam więc. Otaczałam się takimi ludźmi i powodowałam takie sytuacje, które tego wymagały. Nie besztam się teraz, przecież nie umiałam inaczej. Obok mnie pojawiali się kolejni ludzie, którzy umiejętnie wykorzystywali to na swoją korzyść w różnych dziedzinach życia. Pracowałam jak dzika wierząc, że jeszcze tylko to, czy tamto i już będzie dobrze, już zrobię tyle, że będzie lepiej, osiągnę kolejny cel. Tylko, że to nie działało. Ci, którzy korzystali, odchodzili, a ja zostawałam ze swoim sercem na dłoni, nie rozumiejąc co się stało.
Ze sobą walczyłam oczywiście też. Małego, przestraszonego człowieka w środku obudowałam solidną warstwą ciała, żeby było mu nieco lepiej i bezpieczniej, a jednocześnie tego samego ciała szczerze nienawidziłam, więc obserwując je w lustrze w głowie tworzyłam kolejne scenariusze pozbycia się go. Od marzeń o odcięciu sobie strasznego, dużego brzucha, przez te bardziej realne, diety, fitnessy, cuda – niewidy. Dzień w dzień, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. No jak, siłaczka?
Pamiętam, kiedy podczas pewnego spotkania ktoś powiedział mi: Aniu, delikatność też może być siłą. Pamiętam, bo pomyślałam wtedy: PFF, co za bzdury, co ona pier***i?! Siła, siła pomoże mi przetrwać! Taki świat! Ekscytowałam się ludźmi, którzy nie przebierając w słowach potrafili mówić o motywacji, bo tak samo mówiłam do siebie i uważałam, że kopanie się w dupę działa doskonale – nadal byłam na powierzchni i mimo sztormu nie utonęłam. To sukces, myślałam - przecież nadal oddycham.
Oddychałam jednak coraz bardziej nerwowo. Siłaczka nie oddycha spokojnie.
***
Kiedyś ktoś zapytał, czy może mnie przytulić — tak po ludzku, jak przyjaciel, żeby pokazać mi, że to nie boli. Kiedy tylko zauważyłam, że zaczyna się do mnie zbliżać, uciekłam w drugą część pokoju. Trwało to jakiś czas – zbliżał się o krok, ja odsuwałam się o dwa, zbliżał się o dwa, ja odsuwałam się o cztery. Któregoś razu złapałam się na tym, że robię to z nawyku, dla zasady. Że nie do końca wiem jak się zachować, że nie jestem przyzwyczajona, ale chciałabym móc położyć głowę na czyimś ramieniu.
Na początek na tym. Sprawdzić, jak to jest. Poczuć się lżej. Podzielić się ciężarem, który drzemie na moim karku i w sercu. Ot tak, bo tak jest łatwiej, a nawet siłaczka bywa czasem zmęczona. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć, a poczułam, że to fajne. Jednocześnie czułam też coś, co dawniej by mnie zaniepokoiło – poczułam się delikatna, niemal fizycznie czułam, jak pęka skorupa i choć trochę się bałam, nie chciałam się już ukrywać.
***
Zapłaciłam już za wszystkie wcześniejsze, świadome, czy nie, wybory i przetrwałam niejeden sztorm. Już tak nie chcę. Nie chcę już wystawiać się na żadne ciosy i uderzenia. Cenię się i chcę być ceniona. Chronię się i chcę być chroniona.
Jesteś wspaniała! :*
Zawstydzona;) Dziękuję!
Nie ma czego się wstydzić.
Powiem krótko: latami, do tej pory mam problem, żeby poprosić o pomoc. Większość życia — sama z życiem, zawsze ‘muszę poradzić sobie z tym sama’. Walcząca za trzech, ale nieumiejąca bronić samej siebie. Tak w skrócie. Siłaczka. ????????????
Znam to uczucie. Nie lubię go, ale wiem, że jest.
Każda Twoja komórka chce, żeby ktoś Cię przytulił, żeby pochylił się nad Tobą i dodał otuchy, ale nie. Będziesz uparcie pokazywać światu, że dajesz radę. Że wszystko ogarniasz. A jak nie dajesz to tego nie pokazujesz… Wtedy jesteś sama, nikt nie widzi Twoich łez, zrezygnowania, a czasami też wściekłości.
Ważne, żeby mówić/pisać o takich sprawach. Warto się zatrzymać, żeby sobie uświadomić, że tak naprawdę nie stoisz przed ścianą bez możliwości odwrotu, że nie jesteś pozbawiona wyboru.
Ja stoję przed ścianą, ale dobrze, że sobie to potrafię uświadomić.
Powodzenia Aniu :)))
No, ja w sumie nie chciałam. Fizycznie mnie odpychało, bo nie mogłam sobie wyobrazić, że pozwolę komuś być tak blisko. Ale to się zmienia:)
Aniu, jakie to prawdziwe…silłaczka, to też ja.
Jesteś wspaniała Aniu :*
No tak… tyle razy używamy słowa walczę.… Ja też walczę każdego dnia i to niestety nie o kilogramy chodzi, bo na to mam najmniej czasu…Pochłania mnie praca, która zżera większość mojego życia… Nie wiem czy to taki kraj, czy tylko moje życie- ciągle w biegu, ciągle przeciwności losu, tak jak napisałaś codziennie w gotowości na uderzenie… Trochę smutne i czasami chciałabym to wszystko porzucić! Niczym się nie przejmować, nie mieć planów,marzeń.…
Aniu…czytam Twoje słowa już kolejny raz i kolejny raz nie mogę się nadziwić, że to wszystko brzmi jak moje własne słowa… Wiem, że myślimy bardzo podobnie i bardzo podobne mamy historie. Do tej delikatności, o której piszesz trzeba dojrzeć…zrozumieć, zw nie jest oznaką słabości oczekiwanie od kogoś pomocy, rozmowy czy zwykłego przytulenia. Od zawsze czułam, że muszę zrobić wszystko sama, że nie ma na kogo liczyć, czasem jeszcze tak myślę. Ale nie boję się już otworzyć, przed kilkoma osobami, którym ufam. Trzymam kciuki za Ciebie i Twoją historię, bo też trochę moja 🙂
Aniu.…nie wiem dokładnie co tam robisz zawodowo ( zarobkowo) w życiu, ale mam prośbę…pisz.
Masz dar, Twoje słowa mówią, zdania trafiają w serce, masz świetny styl, lekki , pomyśl proszę o tym co piszę.
Czasami talenty marnujemy.…bo ich nie widzimy, albo nie doceniamy.
Ciekawa jestem o czym byś napisała.…jaką historię.…
Dziękuję Ci, że jesteś.…
Dziękuję Pani Aniu.
Jakie to prawdziwe. Też jestem siłaczką. Przynajmniej córkę wychowuję tak, żeby nią być nie musiała, bo to cholernie ciężkie życie jest.
Ja już jestem mega zmęczona byciem siłaczką. Już czasem naprawdę nie daję rady. Ogarnę wszystko sama, bez nikogo, nie mam prawa czuć się chora czy czuć się źle. no bo skoro inni ogarniają sto tysięcy rzeczy, to ja mojej zwykłej setki nie ogarnę? Kto jak nie ja. No nie daję sobie prawa do słabości. A jak mój organizm zaczyna się dopominać o coś dla siebie, to zła na niego jestem, bo jak może. Przecież widzi, że sama muszę tyle rzeczy ogarnąć, a on się buntuje. I nie poproszę nikogo o pomoc. Sama się będę użerać, bo przecież poprosić o pomoc to oznaka słabości. A ja silna jestem. Tylko cholera do czasu. No kiedyś to po prostu w człowieku pęka.