Emo­cje były moim prze­kleń­stwem przez tyle lat, że dla bez­pie­czeń­stwa i zupeł­nie auto­ma­tycz­nie zaczę­łam się w pew­nym momen­cie ich wyrze­kać. Przy­po­mi­nam sobie o tym za każ­dym razem, kie­dy ktoś powie, czy napi­sze mi, że mój tekst, pre­zen­ta­cja, czy wypo­wiedź, pozwo­li­ły mu być bli­sko swo­ich emo­cji, coś obu­dzi­ły, gdzieś zare­zo­no­wa­ły. Za każ­dym razem jest to dla mnie waż­ne i zosta­je ze mną na dłu­żej, zawsze spra­wia, że czu­ję w ser­cu cie­pło i wdzięcz­ność.

W ogó­le z emo­cja­mi nie mamy łatwo. Nie chcę pisać rze­czy, któ­re sły­sze­li­ście lub czy­ta­li­ście pew­nie milion razy, ale któż kie­dyś nie nabrał się na te kobie­ty, któ­re nie powin­ny się zło­ścić albo męż­czyzn, któ­rzy nie powin­ni się smu­cić, czy pła­kać? Tego, w jaki spo­sób świat, a w nim naj­bliż­sze oto­cze­nie, reagu­je na nasze emo­cje uczy­my się od małe­go. Czy mogę być smut­na? Czy mam pra­wo być zła? Czy mogę dać temu jakiś wyraz, czy powin­nam jed­nak zacho­wać kamien­ną twarz? I przede wszyst­kim – czy jeśli moje emo­cje będą dla kogoś nie­wy­god­ne, to nie zosta­nę odrzu­co­na?

Sytu­acja kom­pli­ku­je się, kie­dy odpo­wiedź na dwa pierw­sze pyta­nia brzmi „nie”, a na to ostat­nie: „owszem, ist­nie­je duża szan­sa, że zosta­niesz”. Nie zawsze z bra­ku dobrej woli, sama zakła­dam zwy­kle raczej dobrą — prę­dzej z powo­du nie­wie­dzy i tego dzie­dzic­twa, któ­re każ­dy z nas, doro­słych, dzier­ży już w swo­im ple­ca­ku. Cza­sem poma­ga, cza­sem cią­ży.

Zawsze dzi­wi mnie pew­ność, z któ­rą ludzie mówią, że nie muszą uczyć się, czy­tać ksią­żek, aby wycho­wy­wać dzie­ci, bo mają miłość, a miłość zała­twi spra­wę. Zary­zy­ku­ję i napi­szę, że nie zała­twi, a przy­naj­mniej nie tyl­ko ona. Jak­kol­wiek wiel­ka by nie była i jak­kol­wiek pięk­na, czło­wiek jest stwo­rze­niem dość skom­pli­ko­wa­nym, a wie­dza, w tym przy­pad­ku, napraw­dę nie jest prze­kleń­stwem. Może oka­zać się cał­kiem dobrym wspar­ciem, jeśli zorien­tu­je­my się, że intu­icja to nie wszyst­ko, bo intu­icja to tak­że auto­ma­ty­zmy, któ­re pocho­dzą z nasze­go ple­ca­ka.

Kie­dy kil­ka lat temu tera­peu­ta zapy­tał mnie, co czu­ję, nie byłam w sta­nie udzie­lić mu żad­nej odpo­wie­dzi. Po powro­cie do domu uży­łam google, żeby zna­leźć sobie ścią­gę, z któ­rej mogła­bym sko­rzy­stać następ­nym razem. Może brzmi to absur­dal­nie, ale w tam­tym momen­cie było to dla mnie wyzwa­nie. Dopie­ro gdzieś w toku naszych roz­mów dotar­ło do mnie, że czas, w któ­rym mogłam nauczyć się, co z tymi emo­cja­mi robić, musia­łam prze­zna­czyć na tłu­mie­nie ich, bo nie wol­no mi było czuć. Nie wol­no było pła­kać, bo im bar­dziej pła­ka­łam, tym gło­śniej­szy był krzyk.

Więc jadłam. Przez wie­le, wie­le lat, uci­sza­łam wszyst­ko to, co we mnie pła­ka­ło, wła­śnie w ten spo­sób. Opi­sy­wa­łam mój pro­ces wycho­dze­nia z kom­pul­syw­ne­go jedze­nia dość obszer­nie na blo­gu, więc jeśli kogoś inte­re­su­je ten temat, z łatwo­ścią znaj­dzie te tek­sty. Spo­so­bów na uci­sza­nie jest tak wie­le, jak wie­le jest osób, któ­re uci­sza­ją – war­to się cza­sem zasta­no­wić: czy ja też? I co się sta­nie jeśli teraz, będąc już doro­słą, doro­słym, pozwo­lę sobie czuć? Czy to zabo­li? Czy zosta­nę uka­ra­na? A może to już czas, żeby zary­zy­ko­wać?

Może się oka­zać, że owszem, zabo­li. W róż­nych sfe­rach nasze­go życia emo­cje wyko­rzy­sty­wa­ne są na róż­ne spo­so­by – np., w sfe­rze zawo­do­wej, cza­sa­mi z bra­ku argu­men­tów mery­to­rycz­nych, łatwiej ude­rzyć w kogoś wła­śnie w ten spo­sób. Nie nada­jesz się. Jesteś zbyt emo­cjo­nal­na. Nie mam śmia­ło­ści pisać o ana­li­zie trans­ak­cyj­nej w jed­nym aka­pi­cie, więc poświę­cę jej osob­ny tekst, tu wspo­mnę tyl­ko, że Eric Ber­ne wyróż­nił w czło­wie­ku trzy sta­ny, z któ­rych się komu­ni­ku­je­my w zależ­no­ści od sytu­acji: ja – dziec­ko, ja – rodzic oraz ja-doro­sły. Pra­ca z emo­cja­mi poma­ga nauczyć się ich har­mo­nij­ne­go współ­ist­nie­nia, daje świa­do­mość tego, co się z nami w danym momen­cie dzie­je i poma­ga reago­wać ade­kwat­nie w róż­nych sytu­acjach.

***

Nie wiem, czym miał­by być nasz świat bez emo­cji – chy­ba jakimś dziw­nym mia­stecz­kiem z drew­nia­nych kloc­ków, z drew­nia­ny­mi ludzi­ka­mi, któ­re tyl­ko wyko­nu­ją okre­ślo­ne zada­nia, żeby zapła­cić rachu­nek i być. Świat ma już tyle osób, któ­re mówią jak żyć, co robić, ja chy­ba upodo­ba­łam sobie opo­wia­da­nie o czu­ciu, tutaj panu­je wol­ność. Z pew­no­ścią nie jest to histo­ria i for­mu­ła dla każ­de­go i to jest ok.

Za każ­dym razem, kie­dy uda mi się poru­szyć choć jed­ną oso­bę, za każ­dym razem, kie­dy zauwa­żę czło­wie­ka, któ­ry zwykł zacho­wy­wać kamien­ną twarz, wzru­szo­ne­go – czu­ję się szczę­śli­wa. Nie zawsze wiem, jak to robię, ale zaczę­łam trak­to­wać tę umie­jęt­ność jako coś cen­ne­go, co jest bar­dzo moje.

I czu­ję napraw­dę ogrom­ną ulgę, bo wiem, że w koń­cu, w koń­cu mogę spo­koj­niej oddy­chać – w koń­cu wra­cam do sie­bie.