Przygotowywałam niedawno prezentację na temat samowspółczucia. Nie było mi z tym tematem za bardzo po drodze – samowspółczucie brzmiało jakoś odpychająco, jak synonim użalania się nad sobą, którego nie lubię. Może to się wydawać dziwne, ale wybrałam go właśnie dlatego, że mi zupełnie nie pasował. Dobrze się stało – znalazłam w teorii samowspółczucia przynajmniej kilka ważnych rzeczy, które zostaną ze mną na dłużej. Jedna z nich wydała mi się odpowiednia jako wstęp do tego, o czym chcę dziś opowiedzieć.
Samowspółczucie składa się z trzech elementów: życzliwości wobec samego siebie, uważności, czyli czujnego doświadczania wrażeń, zamiast ich ignorowania lub wyolbrzymiania oraz uświadomienia sobie człowieczeństwa i wynikającej z niego wspólnoty – i skupię się dziś na tym ostatnim.
Kiedy zachorowałam, uważałam, że przechodzę kryzys, ale – z jakichś względów – sądziłam też, że uda mi się szybko opanować sytuację, niebawem poczuję się dobrze i właściwie będzie po staremu. Kiedy problemy zaczęły się przedłużać, trudno było znaleźć dla mnie dobre leczenie, a mijał rok i kolejny, dotarło do mnie, że to nie jest chwilowy kryzys, tylko zwyczajnie część życia. I ta sytuacja pozostanie ze mną na dłużej, a właściwie to na zawsze.
Kiedy zaczynałam dochodzić do siebie, pojechałam pobiec maraton w Chicago, tragicznie straciłam jedną z moich najbliższych przyjaciółek. Kilkanaście godzin przed maratonem dotarły do mnie straszne wieści, niektórzy czytelnicy pamiętają, że trasę maratonu w większości przeszłam płacząc. Starałam się sobie radzić w miarę dostępnych możliwości, jednak dopiero jakiś czas później okazało się, że nie udało mi się to tak dobrze, jakbym chciała.
Zaczęłam mieć ataki paniki i różne inne trudności, które lekarka zakwalifikowała jako „zaburzenia adaptacyjne”, związane z silnym stresem, którego doświadczyłam. Na początku sądziłam, że to mi nie pomoże, bo nie powinnam użalać się nad sobą, tylko robić swoje, jednak szybko odkryłam, że przyznanie się do słabości, do tego, że nie dałam rady tak dobrze, jak planowałam, było dobrym wstępem do leczenia. Szczególnie dla takiej perfekcjonistki, jak ja.
Przygotowując prezentację dużo uwagi poświęciłam elementowi, który nazywany jest „uświadomieniem sobie człowieczeństwa i wynikającej z niego wspólnoty”. Co to znaczy? Najprościej mówiąc, że jesteśmy do siebie podobni i wszyscy, jako ludzie, jesteśmy też w jakiś sposób ułomni. Że podejmowanie błędnych decyzji i odczuwanie żalu jest nieuniknione niezależnie od tego jak wysoko stoimy w społecznej hierarchii. Uświadomiłam sobie, że rzeczywiście — kiedy dzieje się coś dla nas niewygodnego, z reguły uważamy ten stan za nienaturalny – tak, jakbyśmy byli przeświadczeni, że naturalny jest komfort i porządek. Życie przecież codziennie pokazuje nam, że tak nie jest, a trudności, błędne decyzje, trudne emocje to jego naturalna część. Niby oczywista oczywistość, a jednak w praktyce okazuje się, że nie.
Od wielu lat kultura promuje pojęcie wyjątkowości. Ciągle więc podkreśla się to, w czym jesteśmy wyjątkowi, zapominając jednak o tym, co nas łączy. Oczywiście, różnimy się, każdy w jakiś sposób jest wyjątkowy, jednak to nie uświadomienie sobie wyjątkowości pomaga przyjąć, że w życiu zdarzają się trudne chwile, a raczej przypomnienie, że niepowodzenie jest normalną częścią ludzkiego życia – nas wszystkich, ono przybliża nas do wspólnoty sprawiając, że odczuwamy mniejsze poczucie izolacji.
Koncentrując się tylko na swoim cierpieniu i wyjątkowości w tym cierpieniu zawężamy pole widzenia, często się izolujemy, a jak mówił Maslow, potrzeba indywidualnego rozwoju i poszukiwania szczęścia nie mogą być zaspokojone bez zapewnienia sobie kontaktu z drugim człowiekiem. Łatwiej nawiązać kontakt wiedząc, że jesteśmy podobni, często czujemy podobnie, idziemy pod górkę, upadamy. To często nierealistyczne oczekiwania doprowadzają do rozczarowań, u perfekcjonistów, którzy widzą świat czarno-biało, można być tylko wybitnym lub nieudacznikiem, kiedy coś się nie uda.
Niepowodzenia są frustrujące, to oczywiste, jednak niedoskonałość jest również kołem zamachowym rozwoju. Gubimy się czasem w wymaganiach wobec samych siebie, ale dajcie sobie 30sekund na odpowiedź na pytanie: czy to jest w ogóle możliwe, żeby być PERFEKCYJNYM, DOSKONAŁYM?
Niemożliwe. Gdybyśmy tacy byli, przestali byśmy być ludźmi.
Od czasu kiedy zaczęłam chorować ciągle dzieje sie „COŚ”. Niektórzy mówią, że „to chyba taki czas”, ale on trwa już za długo, żeby mógł być jakimś nieudanym kawałkiem życia, który należałoby anulować, bo mi nie odpowiada. Nikt nie obiecał, że czas pokoju, zdrowia, radości, jest nam dany na zawsze. Nikt nie powiedział, a my chyba czasem zapominamy, że wszystich wyżej wymienionych nie mamy prawa traktować jako pewnik.
Lubię czasem patrzeć na zdjęcia Ziemi robione z kosmosu. Widać wtedy, jak bardzo jesteśmy mali. Widzę to na swoich zdjęciach z gór. Jestem kropką.
Kończę dziś 36 lat. To najdziwniejsze urodziny w moim życiu. Od kilkunastu dni obserwuję to, co się dzieje i czuję się trochę odrealniona. Nie spotkam się z bliskimi, poza moim najlepszym na świecie chłopakiem, nie wyjdę z domu, nie zaproszę gości. Przypominam sobie, jak cudownie jest móc mieć moją mamę, brata, bratanice blisko, jak wyglądają, jak pachną i zastanawiam się, kiedy ich znowu zobaczę. Wcześniej brałam to za pewnik, teraz o nich drżę i za nimi tęsknię.
Jednocześnie wiem, że jesteśmy w tym razem.Wiem, że różnie reagujemy na strach, więc nie śmieję się z wykupionego papieru toaletowego, ani innych zachowań, które z niego wynikają. Każdy radzi sobie jak umie. Albo nie umie.
Kończę dziś 36 lat i to naprawdę są najdziwniejsze urodziny w moim życiu. Obawiam się, czuję się trochę jak na tej szybie na wysokości 304 pięter, którą widzicie na zdjęciu. Ja, z lękiem wysokości, boję się, ale wystawiam strach na próbę, mimo że moje ciało migdałowate w mózgu wariuje.
Ale pamiętam, co powiedział nigdyś Eliud Kipchoge:
Nothing is stronger than a peaceful mind.
Dziękuję.
Aniu, wszystkiego co dobre, mądre i piękne Ci życzę.
Nie tylko w tym wyjątkowym dniu Twoich urodzin, ale zawsze.
Z tym ‚że dziś BARDZIEJ !!!!
Przytulam Cię mocno do serca, ściskam i wysyłam moc dobrych myśli.
Siedzę w mieszkaniu gdzieś na południu Polski, za oknem śnieg ( tak, tak u nas śnieżyce wczoraj i temperatury na minusie ) pije kawę kokosową i uśmiecham się do Ciebie patrząc w niebo.
Bywaj kochana !
Sto lat !
Czekałam 🙂 uwielbiam Cię czytać. Twoje teksty są piękne, mądre, wyważone. Dziękuję i proszę o więcej.
Pięknie napisałaś! Zachowajmy spokój. Dziękuję, że jesteś <3
Oto cała prawda w pigułce.
Pięknie napisane i cudownie się czyta!????
Cieszę się, że napisałaś posta 🙂 Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Aniu, potrafisz prostymi słowami ująć to, co trudne do wypowiedzenia i wyjaśnienia.