Biorę kilka oddechów i piszę.
Jestem estetką (…) obserwuję modę na brzydotę. Wydaje mi się, że wynika z chęci przeciwstawieniu się pięknu, które narzuciło pewne standardy, a z drugiej ze zbyt skrajnego pojmowania takich haseł jak #bodypositive.
Zacznijmy od tego, że #bodypositive nie jest o tym, że promuje się brzydkość, niedoskonałość, czy jak kto chce to sobie nazwać. Jest o tym, że każdy człowiek, niezależnie od tego jakie jest jego ciało, zasługuje na szacunek. Każde ciało jest OK. Nie oznacza to, że człowiek nie zdaje sobie sprawy z jego niedoskonałości, natomiast oznacza, że ta niedoskonałość nie jest powodem, by się nienawidzić, karać i by pozwalać na to otoczeniu.
Trudno też zrozumieć co ma na myśli autorka pisząc o brzydocie i łącząc to z #bodypositive. Czy mówimy o zmęczonych ludziach, czy o tych, którzy są chorzy, czy może – jak sądzę – o osobach o zbyt wysokim BMI, czy może o np. o niepełnosprawnych? Body positive jest o nich wszystkich – które z tych osób promują modę na brzydotę? Nie wiadomo. Wprawdzie później padają rozliczne wyjaśnienia, że chodzi o to, co wewnątrz, ale szanujmy wzajemnie swój intelekt – jeśli ktoś ma wątpliwości o co chodzi, wystarczy przeczytać wstęp do wpisu, który zacytowałam na początku.
No i – które z tych osób nie powinny pojawiać się w mediach społecznościowych promując swoją… zwykłość?
Po co na siłę robić z siebie „taką zwyczajną”, zamiast „wyjątkową i niepowtarzalną”? Po co być „zmęczoną” i w tym taką „prawdziwą” jak można koncentrować się na swojej sile? Po co eksponować swoje wady, mówiąc o „dystansie” jak można po prostu je akceptować, żyć sobie z nimi spokojnie, a budować markę osobistą opartą na superlatywach?
Rozumiem, że dla niektórych ludzi to może być szok, ale naprawdę nie trzeba robić z siebie osoby zwyczajnej, bo nie ma nic złego w BYCIU zwyczajnym. Po latach odmieniania słowa „wyjątkowy/a” przez wszystkie przypadki chyba zdążyliśmy już zapomnieć, że poza tym, jak wiele nas różni i wyróżnia, to łączy nas nasza wspólna, ludzka kondycja, pełna wad i ułomności. I nie ma w tym nic złego, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że może to być pewna ulga dla tych, którzy gonią za doskonałością w każdej sferze.
Niemożliwe jest, abyśmy wszyscy byli ponadprzeciętni – niezależnie od tego jak się staramy, ile pracujemy, zawsze jest ktoś, kto zrobi coś lepiej, kto będzie ładniejszy (?), BARDZIEJ jakiś. Uznanie tego uwalnia od dużej części stresu, oczekiwań, zobowiązań, które może niekoniecznie są częścią naszego życia – tego, którego chcemy, a nie tego, które uważamy, że warto pokazać innym. Nie uwalnia z dążenia do celów – ważne, aby to były NASZE cele.
Pytanie po co być zmęczoną? chyba sprawiło mi w tym tekście najwięcej kłopotu. Zmęczonym się jest, po prostu. Przez ostatnich wiele, wiele miesięcy pracowałam intensywnie zawodowo, kończyłam studia oraz uczestniczyłam w kilku projektach wolontariackich/naukowych, a to wszystko przy nienajlepszej (choć to trochę eufemizm) formie psychicznej. Robiłam to wszystko, bo praca – wiadomo, niezbędna, studia – bo chcę się dalej rozwijać. Byłam skrajnie zmęczona, PO PROSTU. Nie mogę się jakoś odnaleźć w tej koncepcji – o czym powinnam wtedy mówić, co pokazywać? Umalować się, zrobić fotkę i obwieścić, że SIŁA JEST KOBIETĄ? Siła to także przyznać się do słabości, a nie retuszować zdjęcia i kolorować rzeczywistość.
I jeszcze ta nieszczęsna marka osobista. Po pierwsze: moje życie to nie jest marka osobista, ja też nie jestem marką osobistą, czasy tego typu narracji, szczęśliwie, mijają. Jeszcze nie tak dawno czytałam artykuł pewnego znanego coacha o tym, jak uczyć dziecko budowania swojej marki osobistej od małego (sic!). Jestem człowiekiem, chcę być traktowana i traktować siebie po ludzku. Dobrze. Dziecko nauczmy budować swoje życie po swojemu, z szacunkiem do siebie i innych. To jest wyzwanie.
(…) potem widzę wycieczkę zgarbionych nastolatek, chowających się na zdjęciach za swoimi włosami czy rękoma… bo bycie pięknym i wyjątkowym nie jest w modzie (…) Bycie normalnym i fajnym oznacza bycie zwykłym, nieinteresującym, a przede wszystkim nierzucającym się w oczy?
To może zacznijmy od liczb. W maju 2020 roku WHO opublikowało raport, z którego wynika, że 52% dziewcząt i 31% chłopców w wieku 15 lat nienawidzi swojego ciała. Dodam od razu, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że jest to nagorszy wynik w Europie. NIE MA kraju, w którym młodzież gorzej postrzegałaby swoje ciało. Czy to jest naprawdę za mało, aby się zastanowić przed wypowiedzeniem takich słów? Za mało, aby spróbować zweryfikować swoje poglądy, dowiedzieć się czegoś więcej? Brak akceptacji swojego ciała prowadzi m.in. do zaburzeń odżywiania, agresji, autoagresji, a także do zaburzeń depresyjnych.
Czy teraz możemy spróbować razem połączyć te kropki i zastanowić się, dlaczego te nastolatki chodzą zgarbione i chowają się na zdjęciach? Może nie dlatego, że bycie FAJNYM oznacza bycie ZWYKŁYM, NIEINTERESUJĄCYM (!), tylko jednak dlatego, że narzucane nam kanony piękna sprawiają, że załamujemy się, kiedy nie możemy im sprostać? Może dlatego, że zawstydzanie ze względu na ciało ma miejsce zarówno w domu, jak i na ulicy, czy w szkole? Może dlatego, że własnie NORMALNOŚĆ nie jest ZNORMALIZOWANA i bywa przyczyną takich wpisów?
Na tym etapie czytania posta byłam już naprawdę zła. Można nie wiedzieć różnych rzeczy, ale nim się na ich temat wypowie, warto upewnić się że nie jest się ignorantem_ignorantką.
W świecie I również zapanowała na niektórych profilach moda na brzydotę. I nie podoba mi się to, bo liderzy, czyli osoby z kontami o największych zasięgach, powinny motywować i zachęcać do rozwoju i wzrastania.
Liderzy powinni motywować do rozwoju i wzrastania – a te dokonują się również dzięki akceptacji. Niestety, nie dokonują się ani przez zawstydzanie, ani przez obrażanie, ani przez pokazywanie pięknych zdjęć na instagramie – te akurat, w efekcie, pogarszają samopoczucie oglądających. I na to również są badania.
Kultura masowa, a w tym wypadku media społecznościowe, kreując nierealistyczny model kobiecego ciała, przyczyniają się do powstawania różnego rodzaju zaburzeń. Być może słyszeliście o badaniach z 1995 roku, które przeprowadziła badaczka Anna Beeker. Rozmawiała ona z dziewczętami z Fidżi, gdzie do tego czasu dostęp do telewizji był bardzo ograniczony. Miesiąc po wprowadzeniu łatwego dostępu do niej 3% dziewcząt przyznało się do prowokowania wymiotów w celu utrzymania masy ciała, a po trzech latach było ich już 15%. Ale to nie koniec – w 1998 roku do podobnych zachowań przyznawało się aż 29% dziewcząt. Nie jest dziwne, że przy dzisiejszej ekspozycji na media, polskie nastolatki w większości nieadekwatnie (i negatywnie) oceniają swoje ciała, jak również wagę – większość z nich przekonana jest, że waży więcej, niż to jest w rzeczywistości.
Mając to wszystko na uwadze chętnie przeczytałabym w jaki sposób autorka widzi swoją rolę jako liderki – i nie piszę tego złośliwie, bo temat jest bliski mojemu sercu. Po 5 latach wolności od zaburzeń odżywiania wróciły do mnie ze zdwojoną siłą w okresie trudności, razem z zaburzeniami adaptacyjnymi itd. Czy według autorki tego tekstu, powinnam zniknąć?
To dalej błotko, choć wszyscy krzyczą, że to prawda, dystans i akceptacja, to moim zdaniem jest to po prostu wygodne błotko, czyli maska, którą zakładasz, aby pasować do reszty otoczenia.
W sieci nawet cierpienie jest często przefiltrowane, zmęczenie też pokazane w odpowiedni sposób, figura musi się zgadzać, profil również, a kolory odpowiednio nasycone. To dopiero jest błotko.
Świat taki nie jest, a jeśli ktoś uważa coś za brzydkie, nie musi tego obserwować. Moja brzydota nie umniejsza nikomu, ani niczyjej piękności tym bardziej. Nie potrzeba nam już więcej kagańców, lukru i perfekcyjnych pań_panów mówiących jak mamy się czuć (na pewno nie zmęczeni), czy możemy siebie akceptować (broń Boże) i tak dalej.
Potrzeba nam autentyczności, współczucia i życzliwości – tak dla innych, jak i dla siebie.
I edukacji.
***
foto: zdjęcie grafiki zrobione w NY
grafika by Frank Ape