Wcho­dzi­li­śmy pod górę w dość żwa­wym tem­pie, tro­chę przy oka­zji sapiąc, ale też w mia­rę swo­bod­nie roz­ma­wia­jąc. Kamyk po kamy­ku, krok po kro­ku, zda­nie po zda­niu. Przez dłuż­szą część tra­sy widzie­li­śmy głów­nie drze­wa, ale po kil­ku­dzie­się­ciu minu­tach powo­li zaczę­li­śmy wynu­rzać się z lasu, a moim oczom uka­za­ła się cudow­na prze­strzeń. Poło­ni­na Wetliń­ska.

Nie wiem ile razy myśla­łam o tych biesz­czadz­kich poło­ni­nach, ile zdjęć z Bie­gu Rzeź­ni­ka obej­rza­łam, ile razy wyobra­ża­łam sobie, że nimi spa­ce­ru­ję i nie jest to dla mnie eks­tre­mal­ny wysi­łek, pod­czas któ­re­go wyplu­wam sobie płu­ca i umie­ram, a przy­jem­ność. Dobra, bądź­my szcze­rzy, od jakie­goś cza­su w moich marze­niach sto­pień trud­no­ści się pod­niósł i kie­dy zamy­kam oczy, to już nie cho­dzę, tyl­ko bie­gam. Od cze­goś trze­ba zacząć. Zaczę­łam.

Ale zaczy­na­łam wcze­śniej tysiąc razy. Tysiąc razy roz­pi­su­jąc sobie na kart­ce, czy w kom­pu­te­rze dni, w któ­re cho­dzę na siłow­nię i te, kie­dy pły­wam. Roz­pi­su­jąc co mam jeść, ile i o któ­rej. I któ­re­go dnia za ile mie­się­cy waga ma wydać wyrok – wygra­łaś Anno, czy może znów prze­gra­łaś? Jasne, że zawsze prze­gry­wa­łam i wca­le nie potrze­bo­wa­łam na to tych kil­ku mie­się­cy.

Z punk­tu widze­nia teo­rii moje cele były ide­al­ne. Teo­ria, o któ­rej usły­szy­cie chy­ba na każ­dym szko­le­niu, prze­czy­ta­cie w każ­dej gaze­cie, że cel powi­nien być SMART. Że mie­rzal­ny, że ogra­ni­czo­ny w cza­sie, że ambit­ny, ale real­ny. I wszyst­ko faj­nie, ale z tak usta­wio­nym celem jest jeden pro­blem – co, jeśli w tym nie­mal­że mate­ma­tycz­nym rów­na­niu coś się syp­nie? No cóż, jak to w rów­na­niu – sor­ry, syp­nie się całość.

Zimą 2013 byłam już zbyt zmę­czo­na kolej­ny­mi pró­ba­mi, żeby znów zapi­sy­wać cel, któ­re­go nie zre­ali­zu­ję. Cel, po któ­re­go kolej­nym nie­zre­ali­zo­wa­niu spoj­rzę w lustro i znów będę mówić sobie, że jestem sła­ba, że brak mi sil­nej woli i że znów zawa­li­łam.  I że widocz­nie tak musi być, że dla mnie nie ma już wyj­ścia i ratun­ku albo ja po pro­stu nie wiem, nie umiem, nie mam poję­cia jak to zro­bić. No kur­wa, ile moż­na?

Aniu, ja Cię nie pytam, co Ty powin­naś, ja pytam co czu­jesz, cze­go chcesz? – pod­niósł tro­chę głos Krzysz­tof, a ja zamknę­łam oczy i zoba­czy­łam sie­bie w bie­gu, w górach. Zdro­wą. Spraw­ną. Zado­wo­lo­ną. Tyle. Cze­go w tej wizji bra­ku­je? Ano, kon­kre­tów.

Nie zoba­czy­łam wagi wska­zu­ją­cej 65kg. Ani kalen­da­rza z kon­kret­ną datą. Szy­ko­wa­ła się więc mała rebe­lia wobec tego, co mówią mądrzy i co się powin­no. Mama mówi, że zawsze byłam tro­chę wywro­tow­cem, lubi­łam myśleć ina­czej i robić rze­czy ina­czej, więc może po pro­stu zaczę­łam wra­cać na swo­ją dro­gę?:)

Chcia­łam coś poko­chać. W coś wsiąk­nąć. Chcia­łam, żeby to była pasja. Rzy­ga­łam myślą o kolej­nej die­cie i wiel­kiej wal­ce, któ­rą powin­nam sto­czyć. Pasja nie ozna­cza, że jest łatwo. Miłość nie ozna­cza, że jest łatwo. Ozna­cza tyl­ko tyle, że chcę tego tak moc­no, jak nicze­go inne­go i to spra­wia, że chcę dać z sie­bie wszyst­ko. Że mam cel, któ­re­mu nada­łam takie cechy, jakie chcia­łam, a nie jakie ktoś mi kazał. I któ­ry osią­gnę po swo­je­mu.

Nie, nie zachę­cam do rzu­ce­nia w kąt wszyst­kie­go, co napi­sa­no o speł­nia­niu marzeń i osią­ga­niu celów. Sama korzy­stam z tego np. w spo­rcie. Zachę­cam do tego, żeby zamknąć oczy i poczuć o co nam napraw­dę cho­dzi i ile jeste­śmy w sta­nie z sie­bie dać, żeby to zro­bić. Zachę­cam do tego, żeby mieć otwar­te ser­ce i gło­wę. Żeby szu­kać swo­ich dróg i cza­sa­mi zro­bić coś ina­czej.

Serio. Ser­ce nie zna poję­cia celu SMART, ani żad­nej innej teo­rii. Ono po pro­stu cza­sem zaczy­na bić moc­niej. Trze­ba tyl­ko odkryć kie­dy i spo­koj­nie mu na to pozwo­lić. Dam gło­wę, że kie­dy pozna­my swój praw­dzi­wy cel, znaj­dzie się i dro­ga, aby go osią­gnąć.