Piszę tego bloga od prawie dwóch lat. Pracuję nad sobą chyba od pięciu… a może będzie już sześć? Policzmy. Najpierw trzy lata terapii, później dwa lata zmieniania z sukcesami, później rok porażek wagowo-sportowych, spowodowanych kwestiami zdrowotnymi, ale jednak bez poddawania się — czyli zaczynam siódmy rok. SIEDEM LAT.
Właściwie mogłabym na tym zakończyć ten tekst – siedem lat pracy nad sobą, szukania rozwiązań, motywacji, czasu, energii. Siedem lat pokornego pochylania głowy, kiedy nie wychodzi, podnoszenia się z porażek i tak dalej i tak w nieskończoność. Wszystko po to, żeby żyć lepiej, dojrzewać, więcej czuć, wiedzieć, więcej rozumieć, mniej oczekiwać, więcej spraw brać w swoje ręce i… tak. Po to, aby osiągnąć swój cel – któregoś dnia przekroczyć maratońską metę i z zadowoleniem oglądać na zdjęciach siebie o ładnej, sportowej sylwetce.
Mam dużo zrozumienia dla ludzi – dla tego, że są na różnych etapach swojego życia, że mają różne priorytety, różne historie, różne cele i różne drogi prowadzące do ich realizacji. Jednak coś, co niezmiennie pozostawia mnie oniemiałą, to wiadomości, w których autorzy piszą np.: „Też bym chciała, ale brakuje mi motywacji.”, „Zazdroszczę Ci, pomóż mi”, „Chcę schudnąć, ale nie mam czasu na siłownie i baseny”. Ostatnio u innej blogerki, która schudła ponad 50kg trafił się komentarz w stylu: „Mam w domu orbitreka, ale nie mogę się zmusić, żeby z niego korzystać, proszę o pomoc”. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że kocham pomagać, że mam duszę i serce wolontariuszki, ale są sytuacje, w których mogę zapytać tylko…
To znaczy co chciałbyś/chciałabyś, abym dla Ciebie zrobiła?
Czy mam sprawić, abyś zechciała być dla siebie dobra?
Czy mam sprawić, abyś była dorosłym człowiekiem, który weźmie za siebie odpowiedzialność?
Czy mam znaleźć Ci czas na basen?
Czy mam wsadzić Cię na tego orbitreka, którego masz w pokoju?
Co mogę dla Ciebie zrobić?
Jeśli piszesz, że chciałabyś, ale brakuje Ci motywacji, to nie chcesz. To najwyżej chciałabyś, ale gdyby ktoś zrobił to za Ciebie, albo może jakiś mały cud… gdybyś tak nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki obudziła się rano szczupła, zgrabna i powabna. Ale powiem Ci coś. To by nic nie zmieniło, bo jeśli jesteś w takiej sytuacji, w jakiej byłam ja – jeśli Twoja nadwaga to nie 5kg, tylko 50kg otyłość, to problemem nie jest ilość tłuszczu na brzuchu. To znaczy to oczywiście też, ale nazwijmy ten tłuszcz problemem wtórnym. Problemem jest powód, dla którego tak się stało. I chudy brzuch tu nic nie zmieni.
Jeśli piszesz, że chciałabyś, ale nie masz czasu, to nie chcesz. Nikt nie każe Ci spędzać codziennie 5h na różnego rodzaju treningach – większość z nas nie może sobie na to pozwolić, a jednak wielu z nas się udaje. To nie są wybrańcy, szczęśliwcy, którym jest w życiu łatwiej. To ci, którym zależy.
Jeśli piszesz, że masz orbitreka, ale jakoś nie możesz się zmusić, żeby z niego korzystać, to nie chcesz. Kropka. O co prosisz? Aby ktoś pojechał i Cię na niego wsadził i poruszał Twoimi nogami?
Ja wiem, być może prosisz – po prostu – o wsparcie. O dobre słowo, bo w otoczeniu na razie go nie uraczysz. Może przerażają Cię niemiłe czasem panie w recepcji klubu, w którym chciałabyś chodzić na zumbę i potrzebujesz dobrego słowa, aby się odważyć. A może jednak szukasz usprawiedliwienia. A może wcale nie chcesz, tylko uważasz, że powinnaś?
Najprostsze słowa, które ludzie uważają za truizmy to najtrudniejsze do wprowadzenia w życie kwestie. Jeśli nic nie zmienisz, nic się nie zmieni – nie chce być inaczej! Nie stanie się cud. Możesz oczekiwać z nadzieją, że spotkasz gdzieś człowieka, który powie: jesz co chcesz, nie ruszasz się i chudniesz! Bach! Ale to będzie kłamstwo. Czy naprawdę chcesz spędzić lata czekając i znajdując kolejnych kłamców, którzy obiecają Ci rzeczy niemożliwe? Tak, codzienność w zmianie bywa nudna, bo to tylko codzienność. To nie jest 1,5h film, który streszcza ileś lat czyjegoś życia, wybierając z niego najbarwniejsze fragmenty. To 365 dni x 24h x 60minut. Są wzloty i są upadki. Czasem oddychasz pełną piersią i czujesz, że świat należy do Ciebie, czasem czujesz się jak gówno i myślisz, że nic nie ma sensu. Jak każdy z nas.
Ale to nie te chwile stanowią o naszych sukcesach i porażkach – te, kiedy jest bardzo źle, albo bardzo dobrze. O nich stanowi to, co robimy na co dzień, wtedy kiedy temperatura naszego życia jest letnia. Wtedy, kiedy nikt nie patrzy, nie jest zbyt ciekawie, barwnie i ekscytująco. Jest ot tak. Co jest Twoim codziennie? Trzy zjedzone pączki ujdą Ci na sucho, jeśli na co dzień nie masz z nimi za dużo do czynienia. Trzy niezjedzone kawałki makowca w święta nie pomogą, jeśli na co dzień raczysz się głównie batonikami. Daj sobie żyć. Zamknij oczy, poczuj na czym Ci zależy.
To najcięższa lekcja, którą odbierają dzieci, niezależnie od tego, ile mają lat – brania odpowiedzialności za siebie we własne ręce. Bycia dorosłym. Niektórym udaje się to, jak mnie, na przykład w okolicach 30-go roku życia. To wielka, życiowa zmiana.
Nie mogę zrobić nic za Ciebie. Opowiadam Ci swoją historię, dzielę się najintymniejszymi historiami, które wielu ludzi na zawsze zachowuje dla siebie. Robię to, bo wierzę, że mogą pomóc ludziom uwierzyć, że nie oni jedyni mają takie problemy i… że się da. Daj sobie czas. Nie panikuj. Zorganizuj się.
Jeśli chcesz – znajdziesz drogę, nawet jeśli okaże się błotnista i trudna do przebycia.
Jeśli nie chcesz – wyjaśnisz sobie, że absolutnie nie masz możliwości tam iść. Jest syf. Po co się męczyć?
Bliski mi człowiek napisał kiedyś:
“Mówisz, że możesz — to możesz.
Mówisz, że nie możesz — to nie możesz.
Wybierz sobie.“
bardzo Ci dziękuję za ten tekst…był mi potrzebny, bo ciągle czekam na cud
wpieprzając jak świnia.….moja waga pokazała wczoraj 102, 8 kg — czas się ocknąć!!!!
Dziękuję za ten wpis Aniu, myślę ze nie jednej osobie otworzy oczy. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
Dzięki Aniu.… Moja historia zaczęła się podobnie do Twojej. Kompulsywne zajadanie problemów, kęs goniący kolejny kęs, byle wyprzedzić wyrzuty sumienia, byle poczuć się choć odrobinę “lepiej”. I tak latami… Co i rusz jakaś próba wzięcia życia we własne ręce, jakaś dieta, jakieś elementy sportu, obietnice.
Pewnego dnia powiedziałam dość. I przejechałam rowerem 40km. W ciągu roku schudłam ponad 15kg, jedząc generalnie wszystko ale bardziej świadomie, nawet zaczęłam biegać, nie marząc ani o półmaratonie ani o starcie w jakimkolwiek ulicznym biegu, taki między ludźmi. Niestety przyszła też kontuzja i zakaz biegów, przynajmniej na jakiś czas. Teraz się leczę.
Ze zrzuconych kilogramów już 7 wróciło. Problemy poza zdrowotne nie pomagają, kompulsywne jedzenie głęboko zagląda mi w oczy, a ja ciągle mam wrażenie jakby WSZYSTKO wymykało mi się z rąk. Tak trudno się nie dać zwątpieniu. Jestem na etapie zbierania się w garść, bo wiem, że nikt nie zrobi niczego za mnie. Jak wiele trudnych rzeczy dzieje się obecnie wokół mnie, żadna nie może być usprawiedliwieniem braku dbania o siebie, żadna nie jest wystarczającym powodem, żeby się poddać.
Trafiłam na Twojego bloga kilka dni temu. Podziwiam Cię, po cichu zazdroszczę i życzę wszystkiego co piękne w Nowym Roku :))
Dziękuję bardzo za wpis 🙂
Dobry i mądry tekst:)
.… i wychodzi, że nie chciałam, Bo prawdę napisałaś. Jeśli ktoś chce to zrobi wszystko Jeśli ktos nie chce to znajdzie wszystkie wymówki. okres, choroba, grypa, deszcz i słońce. .… czyli nie chciałam. To prawda która dziś zabolała, ale byla potrzebna. czas dorosnąć, wziąć odpowiedzialność za siebie. półtora roku temu bylo mnie 10 kg mniej, przeraziła mnie ta świadomość. Zobaczyłam to oglądając zdjęcia. Nie uwierzyłabym gdyby nie data w aparacie. Zobaczyłam ładną dziewczynę, bez nalanej twarzy i wałków pod bluzką. Ania, nie napiszę , że chcę. Zrobię to. Dziękuję, że nas nie okłamujesz.
Zgadzam się w zupełności. Sama czasem się łapię na tym: a nie mam motywacji. Ale zaraz pojawia się myśl: “Hola, hola. Nie masz? Spójrz na swoje wyniki insuliny i popatrz w lustro, posłuchaj swoich narzekań z cyklu .”
I wtedy motywacja jakoś wraca. U mnie małymi kroczkami, baby steps, ale do przodu. Byle już się więcej nie cofać. Nie ważne jak szybko i ile kg poleci w dół. Ważny by leciały i bym zawalczyła o swoje zdrowie. Zdrowie powinno być zawsze największą motywacją…
Pozdrawiam,
jedna z Bijonsek 😉
Świetny blog. Taki prawdziwy. Bo takie jest życie. Życie osób, które nad sobą pracują. Nie ma samych sukcesów. Są porażki, ciągła praca, walka ze złymi nawykami. Żeby wypracować dobre trzeba mieć silę i motywację. A te złe mogą powrócić w każdej chwili i na nowo się utrwalić. Nie ma świętego spokoju. I rzadko odchudzanie wygląda jak pięknie uśmiechnięta Anna
Lewandowska na okładce swojej książki. Jakoś do mnie takie osobowości nie trafiają. Mam do zgubienia 10 kg. 10 kg już za mną. Może się wydawać ze tylko 10 kg. Ale te ostatnie bardzo opornie spadają. Co jest najważniejsze w tym wszystkim? Po prostu zdrowe życie. Zdrowe życie dla siebie, dla rodziny, dla dzieci, żeby dać im przykład. Przeczytałam gdzieś, że co z tego, że mama nie daje dzieciom słodyczy i zdrowo je odżywia. Dzieci zaczną się domyślać dlaczego mają grubą mamę. I też po kryjomu będą jeść ciastka. Nie chcę być niewiarygodną mamą. Czasem nie ma się siły i motywacji. I ok. Ale podnieś się następnego dnia i działaj zgodnie ze swoim planem. To moje motto. Coraz więcej zdrowych nawyków w moim życiu. Coraz więcej zadowolenia z siebie. Radości. Chęci do ruchu. Częstszego odmawiania sobie słodyczy, po których jestem po prostu zamulona. I oto chyba chodzi.