W niedzielę postanowiłam się wyspać i dopiero wtedy ruszyć w trasę – planowałam 14km biegu, był upał. Leżąc leniwie na łóżku spojrzałam na swój brzuch, następnie na uda i westchnęłam: ech, gdyby tak ten tłuszcz spalał się od leżenia… Zaczęłam się śmiać z tego, co powiedziałam, a następnie – raczej niechętnie – wciągać na tyłek spodnie do biegania. Minęło jeszcze kilka minut i byłam gotowa do wyjścia.
Trasa w pełnym słońcu, ja w wątpliwej nadal formie, więc owszem, upał bardzo robił mi różnicę. Robił nawet wtedy, kiedy miałam kilka kg mniej i byłam znacznie lepiej wytrenowana, a co dopiero teraz. Właściwie trudno było od początku, a później już tylko trudniej, ale gdybym chciała przejmować się tym, że jest mi trudno i za każdym razem wtedy rezygnować, raczej nie miałabym osiągnięć, którymi mogłabym się tu z Wami podzielić. No bo… kiedy, u diabła, u mnie coś szło lekko jak z płatka? Nie przypominam sobie.
Czemu o tym piszę? Ano dlatego, że potrzebuję coś wyjaśnić. Cel istnienia tego bloga jest jasny – chcę pokazać innym, że cierpliwością, wytrwałością, można zmienić w swoim życiu wiele rzeczy, na których nam zależy. Że można to zrobić bez tej wszechobecnej dramaturgii, walki, bez katowania się, wstawania codziennie rano z myślą, że oto nastał kolejny dzień wymachiwania szabelką. Bo da się – i ja to wiem na pewno. Nie każdemu taki przekaz odpowiada i ja to szanuję, pewnie nigdy nie będą mnie czytać miliony, w końcu nie mam cudownych recept i dziesięciu sposobów na płaski brzuch. Dla każdego coś innego, tak jest ok.
Dzielę się swoją historią tak szczerze, jak tylko umiem. Piszę o jasnych, ale i ciemnych stronach zmieniania. O tym, jak się to zaczęło, jak długo trwa, o przeszkodach na które natrafiam. O tych piszę całkiem sporo, po pierwsze dlatego, że nie widzę powodu, aby w tej kwestii kolorować rzeczywistość, a po drugie – wtedy czytający wiedzą, że nie tylko u nich bywa pod górkę. Wiele razy słyszałam później, że o rany, to jednak nie jest tak, że innym jest łatwiej! Mimo tej mojej, wydawałoby się, maksymalnie szczerej opowieści, niektórzy czytając mnie mylą pojęcia.
Otóż — ja nigdy nie mówiłam, że będzie łatwo. Ani że cokolwiek zrobi się samo.
Dostaję dużo wiadomości z różnymi pytaniami i niezmiennie dziwi mnie, kiedy piszą do mnie ludzie, którzy chcą, abym zrobiła coś za nich. Ciągle czytam, że brak im motywacji, czy wiary – rozumiem to, bo w końcu jesteśmy tylko ludźmi. Większość z nas po rozlicznych porażkach związanych z odchudzaniem szuka nadal, wierzy, potem przestaje… Zauważyłam jednak, że to, w co uwierzyć jest najtrudniej to praca. Regularna. Często żmudna i mało widowiskowa. Własna praca.
Kiedy czytam, że ktoś po tygodniu diety i trzech treningach traci motywację, bo waga nie spada tak, jakby oczekiwał, nie wiem co odpisać. Mnie waga zawsze spadała bardzo opornie, tak jest i w tej chwili. Kiedy zaczynałam, na pierwsze większe wahnięcie czekałam chyba ok. pół roku, teraz wygląda to podobnie. Ruszam się, pilnuję jedzenia, a nadal na każdy jeden kilogram muszę sobie porządnie zapracować. Nie umiem pocieszyć kogoś, kto traci motywację po tygodniu. A może nie chcę?
Może wcale nie chcę, bo wiem, że skoro tak jest, to jeszcze nie przyszedł dla niego dobry czas? Tego NIE DA SIĘ ZROBIĆ zmieniając sposób odżywiania na miesiąc, czy dwa. Wychodząc z otyłości zmieniamy styl życia, pokuszę się o stwierdzenie, że na zawsze. Zmieniamy nawyki i nasze podejście do ruchu i jedzenia, aby waga spadała, ale też później nie wracała. Uważam i sama jestem przykładem na to, że da się to zrobić, sprawić, aby ruch był jednym z nawyków, które mamy. Można to zrobić tak, aby nie była to codzienna udręka. Jedno, czego nie da się zrobić, to uniknąć wysiłku.
Nie wystarczy do mnie napisać: co możesz zrobić, aby mi pomóc? To nic nie zmieni. Nie wystarczy napisać do mnie, że nie lubisz zdrowego jedzenia i nie masz ochoty się ruszać. To też nic nie zmieni.
Nie obiecuję, że będzie łatwo, bo prawdopodobnie nie będzie. Obiecuję, że nie trzeba żyć z tą straszną świadomością, że każdy dzień to walka, aby coś zmienić. Jeśli zaakceptujesz obecny stan rzeczy i przygotujesz się na wytrwałą, uczciwą pracę, pojawią się efekty.
Będą one jednak wymagały od Ciebie wysiłku. Być może trening nie zawsze będzie przyjemnością, ale ciało Ci za niego podziękuje, a kiedy to się stanie, wysiłek stanie się bardziej znośny. Kiedy waga zacznie spadać, albo zauważysz pierwsze mięśnie na rękach, czy brzuchu, poczujesz dumę i będziesz wiedział, że warto. Być może nie zawsze będziesz miał ochotę na zdrowe jedzenie i ograniczoną ilość kalorii, ale organizm Ci za to podziękuje. Po jakimś czasie, kiedy wyrobisz sobie nawyk, zobaczysz, jak źle działają na Ciebie odstępstwa. Twój organizm sam podpowie Ci, co jest dla niego dobre, a wtedy pilnowanie stanie się znacznie łatwiejsze. Jedząc mądrze, będziesz najedzony.
O tym właśnie myślałam biegnąc dziś moich 15km w słońcu. Nie jest łatwo, ale jest warto. Nie walka, ale wysiłek. Nie ktoś i nie cud, tylko TY.
To co piszesz wydaje się proste. mądre i takie. … no właśnie ale. … pozdrawiam i dzięki że jesteś
Witaj Aniu,
Śledzę Twój blog od dawna, właściwie odbkiedy zobaczyłam Cię w TVN. Jesteś dla mnie ogromną motywacją. Bardzo mądry tekst. Zgadam sis z Tobą, jeśli ktoś traci motywację po tygodniu to nie jest ten moment. Sama to przerabialam. Wiele razy. Były diety i za nim wprowadziłam ruch juz było po diecie, gdzie ja zajadalam. Sama się dziwię, że potrzebowałam tak dużo czasu, aby dotrzeć do tego momentu, chyba dotknęłam dna. I stało się. Na początek odstawiłam wiele szkodliwych produktów. Zmieniłam podejście do całego odżywienia. Nie jestem na diecie, jem porostu zdrowo. Wprowadziłam ruch j nic traktuje tego jako kary, nareszcie ☺ zaczynam dopiero 4 tydzień. Przed mną długa droga. Jeszcze 37 kg, na razie 3 na minusie. I nie zastanawiam się teraz jak długo dam radę? Nie martwię się już o to. Ciesze się, że nadszedł ten moment. Czekałam na to, że kiedyś się obudze i będę wiedziała, że to teraz. Żałuję, że nadszedł tak późno, mam 41 lat, z drugiej strony tylko ☺
Także zaraz spinam pośladki i ruszam na siłownię. Cel to 8 z przodu, a drugi to 6 z przodu no z zerem…
Marzę o maratonie, kiedyś…może pobiegne kiedyś z Tobą. To jest moja motywacja, jedna z wielu. Tacy ludzie jak Ty Aniu.
Pozdrawiam
Kasia
Sorki za błędy, pisałam na smar fonie a nie znoszę ☺
Aneczko kochana.… Dziękuję Ci za ten wpis. Walczę… Nie poddaje się. Co dzień od nowa podejmuje wyzwanie. Jestem slaba, za słaba czasem. Upadam ale się podnosze. Tym wpisem dałaś mi kopa i za to Ci kochana dziękuję ???? pozdrawiam serdecznie
Nie pamiętam ile razy zaczynałam przygodę pt. odchudzanie. A teraz od 5 miesięcy kontynuuję przygodę pt. zdrowe życie. Ale potrzebowałam czasu i musiało się coś przestawić w głowie. I masz rację ani nie jest to walka i ani to nie jest cud. To moja ciężka praca i ogrom satysfakcji z każdym wysiłkiem. Pozdrawiam i podziwiam 🙂
Anno, bardzo mądrze napisane. Niby to takie logiczne, ale nie każdy chyba do końca zdaje sobie sprawę jak to wygląda w praktyce.
Tak musi przyjść ten czas gdy coś się w głowie otwiera i wiesz co masz robić. Ale wysiłek trzeba włożyć nic nie przychodzi samo mimo że jesteśmy mądrzejsi o doświadczenia wielu porażek. Czasami wręcz jestem wkur… że muszę wyjść na trening ale później ta satysfakcja że przekroczyłam kolejną swoją granice że wiem na co mnie stać a może na o wiele więcej I chce sprawdzić kolejny raz czy dam radę to nie tylko walka o figurę, zdrowie ale o siebie o to kim jestem i kim mogę być ????
Aniu sama prawda.
Jak stwierdzam, że nie lubię prasować — to nie liczę ze ktoś to za mnie zrobi. A nawet jeśli bym liczyła, to nie znalazłam jeszcze chetnego frajera 😉
Jak więc mogę chciec, żądać żeby ktoś za mnie schudnął?
Niestety ludzie lubią drogi na skróty, wiedzą że żeby coś osiągnąć trzeba na to zapracować, a mimo to liczą, że ktoś im pokaże jak osiągnąć cel bez pracy.
Chodzę od 7 miesięcy na karate. Narazie zdałam na biały i żółty pas, przygotowuje się do egzaminu na pomarańczowy.
Spotykam się z tekstami “och ja też bym chciał / chciała. ..”
Mowie, jaki problem? Przyjdź na trening, sensei się ucieszy tylko. Nie przychodzą. Dziwiłam się dlaczego?
Niestety chyba już wiem. Bo większość z nich chciałaby umiec karate, a trenować karate. A to coś czego nie da się “naumieć”, to nauka na całe życie, mistrzowie trenuja, żeby dzisiaj być lepsi niż wczoraj, jutro lepsi niż dzisiaj.
Jedna z zasad karate:
Hitotsu! Jinkaku kansei ni tsutomuru koto!
(Po pierwsze! Dążyć do doskonałości charakteru!)
I ze zmienianiem życia (w tym odchudzaniem) jest podobnie. Ludzie chcą znaleźć się na mecie teleportując się tam od razu ze startu. I nie chcą zrozumieć, że się nie da, że nie ma dróg na skroty.
PS. Przepraszam za ewentualne błędy, które mi umknęły, mój telefon za bardzo wziął do serca Twoje motto i zmienia co się da w tym co ja piszę 😉
hahahah tytuł genialny. znam ten ból. Masakra:D sama walczę ze sobą. co prawda może nie tylko co chce schudnąć a wyrobic i umięśnić ciało. bez pomocy trenera personalnego się nie obyło. W poznaniu jest za duzo galerii z pysznym jedzeniem 😀 ale jak juz chodze na terningi i trener mnie pilnuje to widze efekty 🙂
Dziękuję
Aniu, jesteś bardzo mądrą i fajna kobietą. Pozdrawiam Cię serdecznie!