Chłopaki z forum poświęconego zespołowi The Cure, który uwielbiam, przypomnieli mi dziś, że mija właśnie 8 lat od czasu pewnego ich koncertu w Londynie. Koncert odbył się 20.03.2008, a ja pojechałam tam wtedy, żeby uciec.
8 lat temu byłam właśnie praktycznie w przeddzień swoich 24-tych urodzin i w wieku, który większość ludzi uważa za świetny czas, młodość, do której chce się wrócić, ja przeżywałam coś, co ukształtowało mnie na kolejne lata życia i od czego za wszelką cenę chciałam uciec, byle już nie bolało. Oczywiście, że bezskutecznie.
Ten ból miał twarz konkretnego człowieka, jego głos, ciało i serce. Był mieszanką miłości, strachu i różnych używek. Czekania, walki oraz wielkiego upokorzenia. W końcu – był tak straszny, jak tylko można było go sobie wyobrazić. A ja byłam roztrzaskana na kawałki.
Poleciałam wtedy na ten koncert, chociaż nie powinnam. To był mój prezent urodzinowy dla mnie samej. Wyjazd był porażką, jak wszystko w tamtym czasie. Miałam uciec, a pierwsze co zrobiłam, kiedy już dotarłam na Wembley, to wpadłam prosto na tego, od którego uciekałam. Możecie sobie wyobrazić? Wembley. Ogromna arena. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a ja wpadam akurat na niego. Ludzie nie chcieli mi wierzyć, myśleli, że rozglądałam się tam, szukałam, mimo wszystko. A ja po prostu szłam i, równie po prostu, na niego wpadłam. Ot tak.
To, rzecz jasna, nie pomogło, ale sam koncert wspominam piękne. Udało mi się skupić na muzyce, było sporo wzruszeń i dużo dobrej zabawy. Zostałam w mieście jeszcze kilka dni, aby móc pozwiedzać, aż w końcu pojechałam na lotnisko.
„W Europie port lotniczy zajmuje pierwsze miejsce pod względem liczby pasażerów (2006), trzecie pod względem liczby operacji lotniczych (2005)”. Czyli sporo. Raczej trudno przypadkiem tam na kogoś wpaść. Ale przypadków nie ma, a to od czego tak usilnie uciekamy zazwyczaj wraca jak bumerang.
Nie mogłam uwierzyć, kiedy siedząc smutno i popijając sok z pomarańczy znów zobaczyłam tę twarz. Właściwie dwie twarze, które firmowały wtedy mój ból. Przeszli koło mnie, a ja miałam siłę tylko powiedzieć cicho do siebie: kurwa, brakuje jeszcze tylko tego, żebyśmy siedzieli obok siebie w samolocie… Ktoś z góry miał jednak nade mną nieco litości. Lecieli innymi liniami.
Choć już wtedy dotarło do mnie, że uciekanie nie ma sensu, powtarzałam ten schemat latami, zmieniając tylko sposoby i narzędzia.
Kiedy wydawało mi się, że mam to za sobą, okazywało się, że właśnie salwowałam się ucieczką w pracę, która zaczęła zajmować mi 15–16h dziennie, czyli dwa razy tyle, ile powinna. Jeśli nie w pracę, to w ludzi. Chciałam mieć ich dookoła jak najwięcej, aby ta liczba mogła potwierdzić, że jestem ich uwagi warta. W końcu w jedzenie. Jadłam równie bez opamiętania, jak pracowałam. Z nadzieją, że to jakoś ukoi ból. Znieczulałam się bez końca. Byle tylko nie czuć.
Oczywiście — zamiast ukojenia, znajdowałam zmęczenie, rozczarowanie i coraz większą okładkę z kilogramów odgradzającą mnie od prawdziwych, głębszych relacji. Nie tych opartych na ich liczbie i wspólnych imprezach. Tych, w których otwiera się serce, czego bałam i nadal boję się najbardziej.
Dlatego, kiedy ktoś mnie pyta jak schudnąć, nie umiem odpowiedzieć krótko. To znaczy umiem. Ubywające kilogramy to wynik porównania ilości kcal przyjętych vs spalonych, co większości nie satysfakcjonuje. Jest zbyt proste, żeby było prawdziwe.
Ja zapytam raczej: przed czym, człowieku uciekasz, czego się tak strasznie boisz, że zbudowałeś sobie ten np. 50-kilogramowy mur? Przed czym on Cię chroni? To trudniejsze, niż przepis na obiad w wersji fit, który większość z nas umie zrobić. Z jakiegoś powodu wybierasz raczej tłuszcz, syf i cukier, którymi właściwie karzesz swoje ciało za to, co czujesz. Czemu, czemu go nie szanujesz?
Śmieszą mnie wypowiedzi o tym, że to tylko wpieprzanie, że obżeranie, słaba wola. Serio? Naprawdę serio ktoś uważa, że możliwe jest robić sobie krzywdę bez powodu? Że to jest, choć w najmniejszym stopniu, naturalne, że ktoś zasiada do stołu i wrzuca w siebie kilka tysięcy kcal przy jednym podejściu? Bądźmy poważni. Kiedy widzimy kogoś, kto tnie ręce, żeby zadać sobie ból, wszyscy wiemy, że najwyraźniej coś tu nie gra.
Także dlatego z pokorą podchodzę do lekcji, którą od kilku miesięcy dostaję od mojego organizmu, a która kazała mi bardzo zwolnić. Całe moje życie było podporządkowane treningom, kochałam to, nadal tęsknię i mam nadzieję, że do nich wrócę. Ale ta lekcja zmusiła mnie, między innymi, do zauważenia, że nie do końca rozprawiłam się z uciekaniem, tylko znów zmieniłam narzędzie. Kiedy musiałam zwolnić, nagle okazało się, że jedzeniowy koszmar wraca. Że kiedy nic innego nie zajmuje mnie w takim stopniu, jak wcześniej trening, ten potwór znów przyłazi, a ja staję się bezradna. Temu poświęciłam swój czas i uwagę i, wygląda na to, że wygrałam, nawet jeśli przepłaciłam to kilkoma „wróconymi” kilogramami. Było warto.
O niczym nie marzę tak bardzo, jak o powrocie. Ale chcę wrócić silniejsza, spokojniejsza i mądrzejsza o tych kilka miesięcy.
Wiem, że nadal momentami uciekam, ale przynajmniej robię to świadomie — a uświadomienie sobie czegoś to pierwszy krok do zmiany. Być może pierwszy z miliona, więc przede mną jeszcze długa droga, ale i to przyjmuję z pokorą. Nie muszę już lecieć do Londynu, żeby spojrzeć w twarz temu, czego się boję. I nie chcę już nie czuć, nawet jeżeli to tak nieprzyjemne, jak tylko można sobie wyobrazić.
Życie jest tu. Teraz. Mam danych X lat, które mogę wykorzystać w dowolny sposób. Wolę podejść do świata z otwartymi ramionami, nawet jeśli to będzie miało swoją cenę. Nie wiem jak to opisać najkrócej. Chyba po prostu — chcę żyć.
pamiętasz ?
napisałam Ci , że nie lubię kotów a popłakałam się czytając Twoje zwierzenia
od tego czasu czytam Cię regularnie, nadrobiłam zaległości z bloga
fajnie mi z myślą, że jesteś…tak po prostu
Pewnie, że pamiętam:) Fajnie, że jesteś! 🙂
jakbyś kiedyś zawędrowała w okolice Nowego Sącza daj znać…
bardzo chętnie bym wypiła kawkę z Tobą
Zapamiętuję! 🙂
Dziś Twoje urodziny.!
życzę Ci wszystkiego co dobre, mądre i piękne.
Aniu, złego bylo aż nadto, wiec teraz musi juz być lepiej. Tego sie trzymam, wiec może i Ty spróbuj. Pozdrawiam
Tak robię. I pracuję na to, żeby było lepiej. 🙂
To co się nosi na sobie, to nie jest nasze, nie do nas należy, lecz do innych, do tych, przed którymi uciekamy!
Jednak nie wszyscy potrafią przyznać się, nawet przed samym sobą co w nas tkwi, może nie chcą, przyjemność z jedzenia, zajadania boleści jest sprawą naj!
dziękuję Ci za ten wpis. bardzo tego dziś potrzebowałam.
Wysyłam więc jeszcze trochę dobrych myśli:)
Ja też ostatnio (jakże długo zajęło mi dojście do tego wniosku) twierdzę, że otyłość to nic innego jak choroba psychiczna mająca jedynie objawy fizyczne. Dlatego też początek walki z nią nie powinien się opierać na ograniczaniu żarcia bo jeśli nasze myślenie się nie zmieni to za dzień, dwa tydzień i tak nawrzucamy w siebie tyle jedzenia ile zdrowy człowiek zjada przez dwa dni. Tylko wydaje mi się, że do tego musi każdy dojść sam. W związku z tym mnie także śmieszą gadki typu “jest gruba bo po prostu za dużo je” ale nikt nie zastanowi się czemu tak dużo je. Odniosłabym się też do tych ucieczek ale wyszedł by mi drugi taki wpis jak Twój więc sobie daruje chociaż doskonale Cie rozumiem bo przeżyłam to wielokrotnie.
Kochana trzymaj się, dziękuję za szczery wpis, koniecznie pisz dalej bo to podnosi na duchu.
Historia z “wpadnięciem na siebie” na stadionie Wembley jest niesamowita, ale zdarzają się takie przypadki. Słyszałam podobną historię, wprawdzie na mniejszą skalę- ale siedzenie w pociągu bezprzedziałowym (2 miejsca koło siebie) obok swojego byłego chłopaka świeżo po rozstaniu — przypadkiem ten były chłopak również jechał do tego samego miasta, o czym oczywiście dziewczyna nie miała pojęcia — no i tak ich system przydzielający miejsca wylosował, że siedzieli razem te parę godzin. O losie… 🙂
No co… leżę i chlipię sobie w poduszkę… pięknie to napisałaś… Przed czym zbudowałam ten 50 kilogramowy mur? No właśnie, muszę nad tym pomyśleć… dziękuję Ci
Ile siły do działania dał mi Twój wpis… Dziękuję Ci za przypomnienie ważnych rzeczy, za uświadamianie. Pisz do nasz jak często możesz 🙂 ! Katowice pozdrawiają 🙂
Ja mam odwrotny problem — nie jem. Jesli waze 46kg to nie dlatego, ze tak chce. Dla mnie kazdy kilogram wiecej to kilogram szczescia. Niestety kilogram mniej to kilogram smutku, zalu i stresu