Leniwa sobota. Leżę, trochę w postaci przeziębionego warzywa, na kanapie przed telewizorem, co nie zdarza mi się zbyt często. Przerzucam kanały nie szukając niczego specjalnego, bo i tak mój mózg dziś nie ogarnie zbyt wiele i nagle trafiam na coś, co sprawia, że siadam, wbijam wzrok w ekran i zastygam.
Na ekranie pojawia się Ashley, kobieta ważąca 330kg. Przez kilka, czy kilkanaście minut obserwuję jej życie, a przynajmniej tę część, którą zdecydowała się pokazać. Widzę kalekę, która nie może się ruszyć. Widzę jej 5-letniego syna, który wykonuje za nią większość prac domowych, kiedy męża – kierowcy, nie ma akurat w domu. Widzę nieszczęśliwego człowieka.
Moje ciało się napina, milczę i słucham Ashley, która opowiada o tym, jak rozpadła jej się rodzina, a ona szukała ukojenia w jedzeniu. I wiem, że niezależnie od tego, jakie były powody, organizm się przyzwyczaja. Że nasz mózg i ciało dążą później do tego chwilowego poczucia spokoju, który odczuwa po dostarczeniu kolejnej dawki narkotyku. Najpierw natłok emocji, wojna domowa, zjem, nie zjem, chcę, nie chcę, tyję, nie mogę, chcę, muszę, nie dam się, walczę, zjem, Boże, NIE-DAM-RADY, zjem, w końcu będzie dobrze!
Jest.
Serio, są ludzie, którzy twierdzą, że to nie choroba emocji?
***
Ashley nie robi zakupów. Nie tylko nie bardzo może fizycznie, ale też wstydzi się ludzkich spojrzeń. Kiedy pierwszy raz jedzie do chirurga bariatry, boi się, że ten jej nie przyjmie. Sama do siebie kiwam głową ze zrozumieniem. Pamiętam swój pierwszy kontakt z psychologiem. Wstydziłam się zadzwonić. Potem wstydziłam się pójść. Kiedy już poszłam, wstydziłam się zapukać do drzwi. A kiedy weszłam, wstydziłam się odezwać. Potem wstydziłam się mówić prawdę.
I czekałam. Czy mi przerwie, czy wyśmieje, czy powie, że coś ze mną nie tak. Najbardziej jednak czekałam aż uzna, że jednak nie ma dla mnie czasu, że nie nadaję się na tę terapię, że poleci mi kogoś innego. I tak przez ileś miesięcy – zawsze ze strachem myślałam o końcu spotkania, spodziewając się, że te słowa padną. Nie padły. Pierwszy raz nie zostałam odrzucona.
Kiedy Ashley stwierdza, że „chciałaby jeść zdrowo, ale Jake (mąż) się nie stara” (!), zaczynam się zastanawiać, czy pomoc tej niespełna 30-letniej kobiecie zamknie się na zmniejszeniu jej żołądka, bo – z mojego punktu widzenia – nie jest to tutaj działanie kluczowe. Otyłość to nie choroba ciała, ta jest tylko następstwem. Jeśli ktoś potrzebuje wrzucić w siebie obiad, którym mogłaby najeść się 4-osobowa rodzina, jeśli trasę do domu z pracy układa tak, by zahaczyć o wszystkie sklepy, czy fast foody, w których ma coś ulubionego i MUSI to zjeść, to choruje jego dusza i od niej należałoby zacząć.
Ashley mówi w pewnym momencie łkając: „all I know is food”, co w tym kontekście można przetłumaczyć, jako „jedyne lekarstwo, jakie znam, to jedzenie”. Tragizm sytuacji polega na tym, że lekarstwo staje się jej wrogiem i powolnym zabójcą, a jednak musi żyć z nim w zgodzie i pod jednym dachem.
Możemy całkowicie odstawić alkohol, czy narkotyki. Nie możemy całkowicie odstawić jedzenia. Kiedy w pewnym momencie Ashley sama wybiera się na zakupy, mówi „boję się stać koło jedzenia”, mam ochotę się rozpłakać. Stoi ogromna, nadal ponad 200kg kobieta i w środku czuje się mała. Chciałaby się rozpłynąć i zniknąć, bo paraliżuje ją strach. Tak dobrze to znam.
***
Wiele razy byłam atakowana, kiedy próbowałam tłumaczyć, że wyjście z zaburzeń odżywiania to nie kwestia widzimisię. Że jedyny powód, dla którego nazywam rzeczy po imieniu, a jedzenie kompulsywne chorobą, to to, że żeby móc sobie pomóc, warto wiedzieć z czym się mierzymy. Słyszeliście kiedyś, żeby mądry lekarz zaczynał od leczenia, a nie od diagnozy?
Zaskakuje mnie, kiedy słyszę, że użycie słowa „choroba” oznacza szukanie wymówek i brak chęci wyleczenia. Czy słyszeliście o jakimś rozsądnym człowieku, który usłyszawszy, że jest chory, uznaje, że „aha, to spoko, teraz mogę chorować spokojnie”? Większość z nas chce sobie pomóc, choć nie zawsze umie. Zaburzenia odżywiania, jak wszystkie inne choroby, wymagają odpowiedniego traktowania i troski. Zaopiekowania.
Wielu z nas umie opiekować się innymi. Ale nie sobą.
Tak, wiem, że to nie jest proste. Że niełatwo o dobrego terapeutę, ogólnie jest pod górkę i, że to trwa. Ale co może być bardziej warte tego czasu, niż Ty? Czy zawsze chorując znajdujesz odpowiedniego lekarza od razu? A może czasem musisz poszukać? I najważniejsze – czy jesteś gotów poświęcić sobie, swoim emocjom i swojemu ciału więcej uwagi, niż dotąd? Czy dasz radę usłyszeć rzeczy niewygodne? Czy wytrwasz, choć nie zawsze będzie łatwo?
***
Ashley ważyła 330kg. Nie mogła pomóc sobie sama, bo nie bardzo była w stanie sama wstać. Tak, ona mogła już uznać, że się poddaje – była całkowicie uzależniona od innych, a jednak się nie poddała i dopięła swego. Większość z nas nie jest i skoro nie jesteś, to próbuj. Nie wierz w cuda, cudowne tabletki i metody. Wyjdź, zmień coś, szukaj.
Wybierzesz się w najlepszą podróż życia – w głąb siebie.
Znajdziesz swoją drogę, swoje sposoby.
Nie stanie się to w miesiąc, ani dwa, ale wtedy nie będzie to już miało znaczenia.
Poczujesz wewnętrzny spokój, a cuda na wczoraj nie będą Ci już potrzebne.
______
zdjęcie pochodzi ze strony: http://www.yourtango.com/experts/michelle-wilson/10-things-i-learned-my-bed
Jak zawsze w punkt!!!!!!!!!
„Zacznij tam, gdzie jesteś, z tym, co masz i zrób tyle, ile jesteś w stanie.” (Arthur Ashe) Taki znaleziony ostatnio cytat na poparcie twoich słów… bardzo prawdziwe i łatwe…, gdyby nie było takie trudne. Ale ty zaczęłaś, mnie się też udało z tym, co miałam. Wierzę, że innym też się uda 🙂