O Dar­ku chcia­łam napi­sać od daw­na, ale cią­gle nie mogłam wymy­ślić tek­stu, któ­ry nie epa­to­wał­by tona­mi emo­cji i nie był jakoś nachal­nie łza­wy. Nadal go nie wymy­śli­łam, więc będę impro­wi­zo­wa­ła. Chcę, żeby był pre­zen­tem dla Dar­ka z oka­zji 40-tych uro­dzin i podzię­ko­wa­niem dla nie­go –zło­żo­nym na tydzień przed moim debiu­tem w mara­to­nie. Cze­mu nie po debiu­cie? Bo to, co się tam wyda­rzy, nie ma zna­cze­nia. Pra­cy, któ­rą wyko­na­łam przez ostat­nich kil­ka­na­ście mie­się­cy już nikt mi nie zabie­rze. A Darek miał w tym swój udział.

Jakoś w czerw­cu 2014r zna­la­złam w inter­ne­cie infor­ma­cję o zbiór­ce fun­du­szy na wyjazd nie­peł­no­spraw­ne­go bie­ga­cza na ultra­ma­ra­ton Badwa­ter, odby­wa­ją­cy się w Doli­nie Śmier­ci w Kali­for­nii. Do prze­bie­gnię­cia 214km, tem­pe­ra­tu­ra się­ga 50stopni Cel­sju­sza, do tego potęż­ne prze­wyż­sze­nia. To kosmos nawet dla tych, któ­rzy bie­ga­ją na co dzień, a co dopie­ro dla mnie wte­dy – po kil­ku mie­sią­cach spa­ce­ro­wa­nia i siłow­ni i pierw­szych pró­bach prze­bie­gnię­cia 1,2, 3km.

Prze­czy­ta­łam histo­rię Dar­ka i obej­rza­łam film z jego pierw­szej pró­by prze­bie­gnię­cia Badwa­ter i …zamar­łam. Napraw­dę.

Darek w wie­ku ośmiu lat prze­żył wypa­dek. Kie­dy wra­cał ze szko­ły, ude­rzy­ła w nie­go cię­ża­rów­ka. Kil­ka mie­się­cy spę­dził w śpiącz­ce, prze­szedł trzy tre­pa­na­cje czasz­ki. Nie dawa­no mu  szans na powrót do spraw­no­ści i samo­dziel­no­ści, a tym­cza­sem oglą­da­łam film o czło­wie­ku, któ­ry zaprze­cza wszyst­kie­mu, co wró­ży­li mu leka­rze. Owszem, o czło­wie­ku nie­peł­no­spraw­nym, któ­ry ma znacz­nie trud­niej, a jed­nak jest w sta­nie rywa­li­zo­wać ze zdro­wy­mi ludź­mi.

Nie mogłam nie odnieść tego wte­dy do sie­bie. Cho­ry od lat krę­go­słup i mno­żą­ce się bez kon­tro­li kilo­gra­my, lekar­skie zale­ce­nia, by głów­nie leżeć i odcią­żać, bie­ga­nie nie, siłow­nia nie, rower nie, no, może pły­wa­nie, byle na ple­cach, reha­bi­li­ta­cja za reha­bi­li­ta­cją, zastrzy­ki za zastrzy­ka­mi, leki za leka­mi. I ból. Cią­gle ból. Nie pamię­tam dnia z tego okre­su, żebym nie czu­ła bólu.

Ten film był jak moc­ny cios obu­chem w gło­wę.

Pod­czas pierw­sze­go star­tu w Badwa­ter Darek dostał uda­ru i nie dotarł do kolej­ne­go punk­tu kon­tro­l­ne­go w regu­la­mi­no­wym cza­sie. Ani jego eki­pa, ani orga­ni­za­to­rzy nie mie­li odwa­gi powie­dzieć mu o tym, że jest już spóź­nio­ny, więc biegł. Naj­bar­dziej utkwi­ła mi w gło­wie sce­na, w któ­rej dyrek­tor zawo­dów zdej­mu­je przed Dar­kiem czap­kę i prze­ka­zu­je mu infor­ma­cję, że nie może biec dalej i musi zejść z tra­sy. Do dzi­siaj czu­ję ścisk w gar­dle, bo pamię­tam wyraz jego twa­rzy.

Połą­cze­nie zawo­du, zło­ści, smut­ku, ale i deter­mi­na­cji. Nie wiem czy tak było, ale ja to tak odczy­ta­łam. Wte­dy, choć musiał zejść z tra­sy, wła­śnie wte­dy zoba­czy­łam w Dar­ku wiel­ką siłę i pomy­śla­łam – jeże­li on może? Jeże­li w czło­wie­ku jest taka siła, to może ja też ją mam? Cho­ciaż uła­mek?

Nie jestem ultra­sem. Nie opo­wiem tu nie­sa­mo­wi­tej histo­rii o tym, jak Darek pomógł mi prze­biec 100km w górach. Bo moim ultra w tam­tym okre­sie było 5km. Bolał mnie ten cho­ler­ny krę­go­słup, ale wol­no, wol­no truch­ta­łam, cią­gnąc za sobą jed­ną nogę i wycie­ra­jąc łzy, z nadzie­ją, że któ­re­goś dnia będzie lepiej. Mało kto we mnie wie­rzył, bo w tej kwe­stii nie bar­dzo miał powo­dy. Byłam ja. Mój ból. I ta histo­ria. I twarz Dar­ka, scho­dzą­ce­go z tra­sy Badwa­ter.

Wspar­łam kolej­ny wyjazd Dar­ka do Doli­ny Śmier­ci i kibi­co­wa­łam mu tak moc­no, jak nigdy niko­mu. Sama nie wiem, może kibi­cu­jąc jemu, kibi­co­wa­łam też sobie… Sie­dzia­łam przed kom­pu­te­rem cze­ka­jąc na kolej­ne wie­ści z Badwa­ter, a rano po prze­bu­dze­niu zaczy­na­łam dzień od spraw­dze­nia, czy dotarł na kolej­ny punkt kon­tro­l­ny. Był w tym jakiś ogrom­ny ładu­nek emo­cjo­nal­ny. Kie­dy więc Darek wró­cił do Pol­ski i powie­dział, że zakła­da fun­da­cję, pierw­sze o czym pomy­śla­łam, to że chcę mu w tym pomóc. Robić coś. Cokol­wiek. Cho­ciaż bałam się napi­sać do nie­go, a potem rów­nie moc­no wsty­dzi­łam się spo­tkać. Tu spor­tow­cy, któ­rzy wal­czą. Tu ja. Na pierw­szy rzut oka nikt by nie powie­dział… Jak zwy­kle, strasz­nie się bałam.

Nie­po­trzeb­nie.

Darek naj­pierw poja­wił się w moim życiu jako histo­ria o ogrom­nej sile, któ­ra dała siłę mi.
Potem już jako czło­wiek. A wraz z nim inni, rów­nie cudow­ni ludzie.

W tym cza­sie prze­sta­łam się bać i bie­gnę moje małe ultra mając Dar­ka-kibi­ca za ple­ca­mi. Nie­za­leż­nie od tego jak mi pój­dzie. A kie­dy prze­ży­wam swój pierw­szy 30km tre­ning, któ­ry prze­cież dla nie­go jest stan­dar­do­wą prze­bież­ką, Darek nie wzru­sza ramio­na­mi tyl­ko opo­wia­da mi jak się czuł, kie­dy sam prze­biegł swo­ją pierw­szą 30tkę. I zawsze, zawsze pyta jak moje tre­nin­gi. Jak mi idzie.  I sam wte­dy wspo­mi­na.

W tych drob­nych rze­czach jest praw­dzi­wy zwy­cięz­ca i praw­dzi­we zwy­cię­stwo. I one two­rzą praw­dzi­we­go Zwy­cięz­cę.

Nie będę szu­ka­ła na to żad­nych wymyśl­nych słów, tak jak nie robi tego Darek.

Mogła­bym powie­dzieć o wie­le wię­cej, ale zosta­nę przy naj­prost­szym.

Dar­ku, dzię­ku­ję.

____

wię­cej infor­ma­cji nt. dzia­łal­no­ści fun­da­cji “Zwy­cięz­ca”: http://www.facebook.com/fundacjazwyciezca

____

fot. Filip Boj­ko