Czy mieliście kiedyś tak, że chcieliście wyjść z siebie, wyjąć sobie serce i położyć je na dłoni, wyciągając w stronę drugiego człowieka, a on nie widział? Że staliście przed nim już w zasadzie nadzy, nie w sensie ubrań, ale w sensie emocji, słów, po prostu Wy i to serce na dłoni? A w środku wszystko mówiło najpierw cicho, potem coraz głośniej: proszę, zobacz mnie, jestem tu, czuję, no, zobacz mnie w końcu!
***
Bywamy latami niewidzialni, zabiegając o uwagę ważnych ludzi na różne, najzwyklejsze i najbardziej wymyślne sposoby: ucząc się wybitnie dobrze lub ucząc się wybitnie źle, goląc głowę na łyso, zakładając kolejne kolczyki, kupując prezenty, troszcząc się, krzycząc lub milcząc zupełnie.
Niewidzialni, bezradni, czasem krzyczą najgłośniej, ale ci, do których krzyczą i tak nie słyszą. Inni zaś nie wiedzą, po co ten hałas. Bycie niewidzialnym wchodzi w krew. A potem budzisz się po raz kolejny prosząc, by Cię zobaczono – w pracy, czy w domu, wszystko jedno. Nie masz szans, jeśli mówisz do niewidomego.
Czy wiesz, do kogo mówisz?
***
Mogłabym darować sobie pisanie o ogóle ludzkości, wszak jest oczywiste, że piszę o sobie. Jednak pisać o sobie jest trudno, szczególnie, kiedy ktoś Twojemu otwartemu sercu mówi: sorry, nie chcę cię. To jak przyznanie się do porażki, to upokorzenie i to żal. I smutek i złość. Niby ludzkie rzeczy, a jakoś nikt nie chce ich czuć. Każdy chyba wolałby, aby – po prostu – było miło.
Niektórym jest, po prostu, miło, bo wolą nie widzieć i nie czuć. Niewidomi.
Dla niewidzialnego to tylko dowód, że może znów był za słaby, choć nie był. Że może zrobił za mało, choć nie zrobił.
Trudno powiedzieć, kiedy się budzi. Ponoć budzimy się wtedy, kiedy boli za bardzo, a bólu nie da się już znieść i dociera do nas, że wszystko inne będzie lepsze, niż to, co czujemy w tej chwili. Kiedy nie da się dać z siebie już więcej. Kiedy się budzimy i przestajemy halucynować, wszystko wygląda już inaczej.
Człowiek, do którego mówiliśmy wygląda inaczej. I my jesteśmy już inni. I mały człowiek w nas, który prosi o uwagę, który pamięta, jak kiedyś prosił o uwagę, już nie chce. I to jest, mimo wszystko, ulga.
***
Jakiś czas temu zaczęłam chodzić na zajęcia z psychoterapii przez ciało metodą Lowena. Najkrócej i najogólniej mówiąc — są to ćwiczenia fizyczne, które łączą wyrażanie swoich emocji z oczyszczaniem ciała z napięć. Można o nich powiedzieć wiele, ja na początku najczęściej nazywałam je dziwnymi, ale nigdy nie śpi mi się tak doskonale jak właśnie po nich. Od czasu do czasu idę tam znów, aby poczuć ten stan błogości, do którego chyba większość z nas tęskni, a który tak ciężko osiągnąć.
Podczas spotkań pracujemy również w parach. Pamiętam, że kiedy za pierwszym razem miałam stanąć naprzeciwko kogoś i patrząc mu w oczy powiedzieć „zobacz mnie”, głos grzązł mi w gardle. Za drugim, trzecim i kolejnym razem też. Jeśli to takie proste, to dlaczego wzbudza tyle emocji?
Kolega powiedział mi kiedyś, że nie rozumiał tego ćwiczenia. Idiotyczne wydawało mu się mówienie do ludzi, że mają go zobaczyć. Któregoś razu usiadł wyciszony i wyszeptał: Już rozumiem, co to znaczy. To znaczy, zobacz mnie takiego, jakim jestem, ze wszystkimi wadami i zaletami, plusami i minusami, po prostu takiego, trochę ładnego, może nawet brzydkiego, ale mnie.
***
W tłumie wszyscy wydajemy się czasem niewidzialni. Krzyczymy więc w różnych sytuacjach na różne sposoby.
„Widzę Cię”. Osiem liter i dwa słowa, których nie usłyszałam i nie poczułam, więc przyszedł czas, aby się obudzić.
Oczywiście, że nadal boli, ale w końcu widzę SIĘ. To dobre na początek. Innym łatwiej dostrzec widzialnego.
Aniu, o jakże dobrze rozumiem Twoje słowa! Przyszło mi w życiu kilka razy przeżywać taki stan. Rzeczywiście ból „niewidzialnego serca leżącego na dłoni” jest okropny. Trudny. Niechciany. Wtedy pragniemy odmienić ten nasz smutny los, wszechobecną tęsknotę za osobą, która nas nie chce… pragniemy by nas chciała, by wzięła to nasze serce…
To trudne…
Jednak ostatecznie, a mówię z własnego doświadczenia, warto czekać na tę osobę, która nas zobaczy, bez wykładania serca na dłoń, po prostu zobaczy nas, zachwyci się, pokocha.
Nie ma nic piękniejszego w życiu! Na to warto czekać, ile będzie trzeba.
Aniu, wysyłam dobre myśli i z całego serca życzę Ci tego, czego pragniesz.
Marta
Głębokie, mądre, trudne … piękne przemyślenia … dziękuje za wpis <3
Życzę Ci aby zobaczył Cie Ten człowiek.
Aniu jesteś tak wspaniałą kobietą, tak dobrym człowiekiem, że nie może być inaczej. Trzymam kciuki i przesyłam Moc. Niech będzie z Tobą.
Witam Panią, czytam Pani teksty od jakiegoś czasu i utożsamiam się najczęściej z nimi. Myślę że ogólnie nie mamy wpływu jakich ludzi spotykamy na swojej drodze, ale czasami mamy po prostu szczęście. Ja właśnie spotkałam osobę dzięki której potrafię patrzeć ludziom w oczy, dzięki której w końcu czuję się piękna i wartościowa. I pomimo, że dałam całe serce na dłoni nie możemy być razem, to nie uznaję tego za porażkę. Uważam że miałam spotkać tę osobę po to żebym mogła ruszyć dalej z podniesioną głową pełną planów. Moim przeznaczeniem było spotkać go i zmienić moje życie na lepsze. Życzę Pani aby w swoim życiu otaczała się Pani tylko ludźmi dobrymi i wartościowymi bo Pani na to zasługuje. Pozdrawiam Magda
Jakie to prawdziwe.… też mam taką “swoją” historie.Na dodatek dwa razy weszłam do “tej samej rzeki”. Niektorzy ludzie nie są warci naszego czasu… bo nie ważne ile damy z siebie oni nas nie docenią/nie zobaczą. 😢. Teraz buduje swoją wiarę w to że to ja determinuje szczęście w swoim życiu i wtedy pojawiają się w nim właściwi ludzie. Ściskam mocno. Jesteś b. dzielna. 😊
Aniu, przemawiasz do najgłebszych zakamarków ludzkiej psychiki. Poruszasz najczulsze nuty niczym wirtuoz słów o prawdziwych emocjach. Dziękuję…dziękuję i jestem pewna, że spotkasz Tego, który pokocha Cię “brutto” z całym Twoim jestestwem.
Agnieszka — matka niewidzialnego
Aniu, czy możesz napisać, gdzie chodzisz na warsztaty metodą Lowena? Szukam miejsca, ale wszyystkie które znalazłam niedawno rozpoczęły kursy i trzeba długo czekać na rozpoczęcie nowej grupy.
Super tekst! Dziękuję — otworzył mi oczy na pewne kwestie