Kiedyś wydawało mi się, że w życiu jest moment, punkt do którego się dąży i to już, to wtedy, jest spełnienie, a następnie ciąg dalszy życia w nim. Jest taki piękny cytat z filmu Godziny: „Pamiętam, któregoś ranka wstałam o świcie. Poczułam, że jest tyle możliwości… Pomyślałam wtedy: oto początek szczęścia i będzie go tylko więcej. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że to nie był początek. To było szczęście”. Bardzo go lubię, bo jest własnie o tym, że szczęście, spełnienie, to momenty tu i teraz, ale skoro my się zmieniamy, to zmieniać się mogą także okoliczności, w których czujemy się spełnieni.
To, co w jednym momencie naszego życia jest dla nas spełnieniem, w innym odejdzie na drugi czy trzeci plan, mało tego — na przestrzeni lat w jednym miejscu można czuć się równie szczęśliwym, co sfrustrowanym. Dziś w pracy spełniasz swoje marzenia, jutro np. rodzi Ci się dziecko i nic nie wkurza Cię tak mocno jak fakt, że musisz zostawić je w domu i wyjść, albo – po prostu – okazuje się, że uczestniczysz w jakichś grach między ludźmi, w których uczestniczyć nie masz ochoty. Nagle okazuje się, że coś, co kiedyś było szczytem marzeń, dzisiaj oddałbyś komuś z pocałowaniem ręki. Trawa zawsze jest bardziej zielona u sąsiada.
Ale to dobrze – dzięki temu możemy się uczyć siebie i rozwijać. Nudno i – co najmniej – dziwnie byłoby być takim samym mając 18 i 36 lat, więc nie ma co się besztać zaglądając do starych pamiętników.
Bywałam spełniona będąc życiowo w bardzo ciemnych miejscach. Był taki czas, że byłam sama, nie bardzo miałam za co żyć. Pracowałam, ale końcówka studiów, dużo rzeczy się rozsypało i musiałam sobie radzić. Pamiętam, że wtedy mój ukochany zespół z czasów nastoletnich ogłosił pożegnalną trasę koncertową, a ja postanowiłam pojechac na – chyba – cztery koncerty na tej trasie. Nie było mnie na to stać, więc – oczywiście – płaciłam za to jeszcze przez jakiś czas. Ostatni koncert, w Poznaniu, pamiętam do dziś – tłum ludzi skandujący nazwę zespołu, kolejne utwory, zamknięte oczy i właśnie to – ciarki. Spełnienie.
W ostatnich latach właśnie takim spełnieniem, które w trudnych okolicznościach sama sobie organizowałam, były maratony. Dlatego kończyłam je nawet wtedy, kiedy nie miałam szansy na dobry wynik – one były mi potrzebne w konkretnym celu i swoją rolę spełniły doskonale. Dawały mi piękne emocje, chwile szczęścia, wzruszenia i zapomnienia. Nauczyły mnie być dumną z siebie nawet wtedy, kiedy nie robię czegoś perfekcyjnie. Wymusiły na mnie odwagę zrobienia czegoś gorzej, niż bym chciała, ale zrobienia. I w końcu – nie pozwoliły zapomnieć o tym, że je kocham i że będę mogła wrócić do nich także na innych zasadach. Nikt nigdy nie odbierze mi tego, co czułam np. zbliżając się do mety w Nowym Jorku – tego nie da się powtórzyć, ani nie da się opisać, choć przecież próbowałam.
Choć w życiu wiele zależy od nas, to jednak masę jest rzeczy, które od nas nie zależą zupełnie – wtedy jedyne, na co mamy wpływ, to to, co z tymi trudnościami zrobimy. Można wierzgać dowolnie długo i pytać „dlaczego?”, ale finalnie chyba każdy opadnie w którymś momencie z sił. Przychodzi akceptacja faktu, że wyżej nie da się podskoczyć.
Chyba dobrze wyćwiczyłam się w tym organizowaniu sobie swojego miejsca, swojej przestrzeni na spełnienie w niesprzyjających okolicznościach. To, co ważne, to umiejętność adaptacji i elastyczność psychiczna. Nie zawsze dostaniemy to, czego chcemy, ale warto próbować, szukać możliwości – np. raczej nigdy nie zostanę mamą biologiczną, ale przecież mogłabym być nią w inny sposób. Oczywiście, to bardzo trudny i delikatny temat dla wielu osób, także dla mnie i dla niektórych mi bliskich, jednak takie myślenie to dla mnie właśnie dowód zgody na coś, na co wpływu nie mam i adaptacji do okoliczności.
W absolutnie wstrząsającej książce Człowiek w poszukiwaniu sensu Viktor Frankl napisał: Wszystko w Twoim życiu może zostać Ci odebrane, z wyjątkiem jednej rzeczy – twojej wolności dokonania wyboru swojej postawy w każdych okolicznościach. To właśnie determinuje jakość naszego życia, a nie to, czy jesteśmy bogaci czy biedni, znani czy nieznani, zdrowi czy cierpiący. To, co determinuje jakość naszego życia, to nasz odbiór rzeczywistości, nadawane jej znaczenie, nasz stosunek do niej.
Okoliczności, w których znajdował się Frankl były ekstremalne i my znamy je głównie z lekcji historii, jednak polecam każdemu przeczytanie całości i chwilę refleksji. Nie po to, żeby czuć się winnym, że „inni mieli gorzej, a ja bez sensu marudzę”. Raczej po to, aby zobaczyć, jak wiele zależy od nas.
“Jak wiele zalezy od nas”. Dziękuję
pisz Dziewczyno ! pisz !
mam tak ogromną przyjemność czytanie Twoich tekstów, że robię to po kilka razy, nie dość, że mądre to świetnie napisane ! czekam na więcej…książki ?
Dziękuję! właśnie pod wpływem tego Twojego wpisu zamówiłam tę książkę przez internet, przeczytam
Pisz Aniu jak najwięcej. Takie to wszystko mądre co piszesz. Zazdroszczę Ci tej łatwości w pisaniu. Ja jestem bankowcem i czasami nie potrafię parę zdań napisać o kliencie. Ale bardzo lubię czytać takie przemyślenia. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i nadal będę Twoja wierną czytelniczka.
Jestem po lekturze książki V. Frankla, zabrałam się do niej dopiero po Świętach, ale przeczytałam w 1 dzień. Bardzo wartościowa lektura!! Dużo konstruktywnych przemyśleń, autor pisze w bardzo mądry i przekonujący sposób. Zgadzam się w 100% z tym, że współczesnemu człowiekowi najbardziej brakuje w życiu sensu, i stąd większość problemów psychicznych, zdrowotnych etc. Pozostaje każdemu szukać sensu na własną rękę. Dobrze, że autor daje pewne podpowiedzi, jak można to osiągnąć. Ściskam Cię serdecznie
u mnie w życiu teraz również mnóstwo przemyśleń i zmian najprawdopodobniej… kolejnych zmian… trochę mam już dość tego braku stabilizacji. Pisz do nas pisz bo lubimy czytać!
https://stalowezdrowie.pl/sandacz-charakterystyka-wartosci-odzywcze-wplyw-na-zdrowie/