W dobie masowo udostępnianych w internecie memów o tym, jak żyć szczęśliwie, zdobywać wszystko, czego tylko zapragniemy, powinno być jasne, że żyjemy wśród uśmiechniętych, spełnionych ludzi, no i – rzecz jasna – sami tacy jesteśmy, zdobywcy, marzyciele, szczęśliwe żony, matki, mężowie, ojcowie, partnerzy i partnerki, pracownicy. No, tylko że nie jesteśmy.
Szczerze — nie wiem ile razy w życiu usłyszałam, że chcę za wiele, czy że powinnam inaczej. Wielu ludzi na mojej drodze wiedziało lepiej, co powinnam zrobić, czego chcieć i generalnie jak żyć, a ja zawsze im się jakoś wymykałam. Nigdy wcześniej nie myślałam o sobie za dobrze, ale jakiś gen – sama nie wiem — buntowniczki, walczącej o swoje, pozwalał mi nie odpuszczać mimo braku przekonania, że robię dobrze, a często mimo braku planu i wiary w powodzenie tego, co robię.
***
Kiedy zakochałam się po raz pierwszy na poważnie, mając 18 lat, byłam przekonana, że to związek na całe życie. Był to zły związek, który zakończył się bardzo burzliwie, a ostatni z pięciu wspólnych lat, mógłby posłużyć jako scenariusz do bardzo przygnębiającego filmu.
Zawsze byłam uczciwą marzycielką, a mój były narzeczony twierdził, że chyba urzekło go we mnie właśnie to, że jestem z innej planety, niż on. Wtedy uważałam to za piękny komplement. Nie miałam jednak świadomości, że planet tak łatwo się nie zmienia, a fascynacja nie wystarczy, aby zechcieć zmienić siebie, swoje życie i że kiedy dotrze do mnie to, z jakiej planety jest on, będzie jeszcze bardzo mocno bolało. Takie prawo młodości, jak sądzę. Ale ja nie o tym.
Dość długo różne osoby z nie mojej planety usiłowały wmówić mi, że wydziwiam, podczas kiedy normą jest to, że ludzie będąc z jednym człowiekiem, są także z innym, że tak robią wszyscy i należy udawać, że się tego nie widzi, ponieważ „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. Nie wiem skąd, będąc w tak fatalnym stanie w jakim byłam na ostatnim etapie tej historii, znalazłam w sobie siłę, żeby powiedzieć: MOŻE I TAK. ALE NIE DLA MNIE. I JA KIEDYŚ ZNAJDĘ KOGOŚ, KTO MYŚLI TAK, JAK JA.
***
Kiedy chciałam iść do liceum w Warszawie, mieszkając w mniejszym mieście koło stolicy, usłyszałam od niektórych kolegów, że „za wysokie progi na moje nogi”. Poszłam. Kiedy szłam na rozmowę o pracę w dziale marketingu, usłyszałam od kogoś z rodziny: „mnie się wydaje, że Ty się do takiej pracy nie nadajesz”, choć wiedziałam zawsze, że się nadaję. Pracę dostałam. Kilka awansów w ciągu kolejnych 11 lat również. Kiedy szłam na studia również niektórzy sądzili, że się na nie nadaję.
No, przecież to nie jest historia i sytuacje z życia pięciu różnych osób, tylko z mojego jednego, na dodatek dopiero 33-letniego. Jakby tak na to spojrzeć uczciwie, to z pół życia spędziłam na udowadnianiu i walczeniu, rzadko zaznawałam poczucia spełnienia i szczęścia. I już mam trochę dość.
***
W czwartek wieczorem, jak zwykle, pojawiłam się w mieszkaniu w centrum miasta, gdzie przyjmuje mój terapeuta. Wiedziałam już, że będzie ciężko. Miałam do powiedzenia mu coś, czego powiedzieć nie umiałam. Miałam mu powiedzieć, że choć nie spodobało mi się jego zachowanie, choć sprawiło mi dużą przykrość, to jednak wywołało we mnie taką lawinę uczuć i myśli, które były mi potrzebne. No, ale nim potrzebne, to najpierw jak powiedzieć, że coś mi nie odpowiada?
Pierwsze pół godziny milczałam, patrząc w okno, w podłogę, w sufit.
Nie umiałam mówić. Głos ugrzązł mi gdzieś w gardle. Już miałam się zebrać i wyjść, ale wiedziałam, że ilekroć byłam w podobnych sytuacjach i jednak się przełamałam, dostawałam za to nagrodę. Bo tak. Mam prawo powiedzieć, że coś mi nie odpowiada. Jak każdy. Jak Ty. Jak inni. Może widziałam tysiąc osiemset memów o tym, ale gdzie mem, a gdzie życie i prawdziwe emocje?
Wydukałam. Spotkałam się ze zrozumieniem. Wyniknęła z tego piękna rozmowa. O fundamentalnych pytaniach, które sobie zadajemy, kiedy już jesteśmy na nie gotowi i które mimo że brzmią podobnie, nie mają nic wspólnego z pop-psychologią, bo odpowiedzi na nie szukamy w sobie, a nie lajkujemy i lecimy dalej.
Czego chcę? CZY JA W OGÓLE MAM PRAWO TEGO CHCIEĆ? Czy żyję po to, aby realizować wizje innych, nawet jeśli odczuwam wtedy dyskomfort? Czy może tęsknię już za poczuciem, że moja głowa i moje serce to całość, że żyję tak, jak czuję, tak, że nie słyszę tego głosu ze środka, który ciągle mi mówi, że coś tu nie gra. Przecież znam odpowiedzi na te pytania.
***
Nie mijają dwa dni, a znów ktoś pisze mi „świat to (dla Ciebie) za mało, zawsze trzeba chcieć więcej”. Reaguję nawykowo, rośnie mi ciśnienie, w końcu to pretensja, więc zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Czuję się winna, bo moje marzenia nie idą w parze z czyimiś, więc się denerwuję. Jeszcze łapię się w te sidła, ale już wszystko w środku mówi mi: już nie dam rady, już tak nie mogę.
Coś się dopełniło.
Zawsze była to walka o prawo do własnych decyzji. Dziś to chęć bycia sobą. Spójną. Spokojną. Chęć bycia blisko siebie, blisko swoich emocji. Kiedy czuję, że coś mi nie gra, zmieniam to, aby odzyskać spokój. Biorę kilkanaście głębokich oddechów. Już nie chcę, aby mówiono mi, czego wolno mi chcieć.
Jestem wolna.
Bardzo fajny tekst. Super, że piszesz o własnej terapii. To doświadczenie, które daje wolność. Wszystkiego dobrego 🙂
Miewam ostatnio podobnie…
I dużym zaskoczeniem jest dla mnie nadal, że mogę chcieć i pójdę za tym, czego chcę.
A przede wszystkim chcę żyć w zgodzie ze sobą i swoimi emocjami.
Szczerze mówiąc, od jakiegoś czasu, może kilku miesięcy, rozwijać w sobie nowy instynkt. Instynkt obrony przed nadmiarem wskazówek. Da wszędzie. Wyskakują wczadopismach, fb, księgarni. Magiczne rady, cudowne książki, które wiedzą, jak zmienic MOJE życie. Bo ono niby nie jest doskonałe. I to niby źle, że doskonałe nie jest.
A ja chyba wcale tych złotych rad nie potrzebuję. Moje życie jest moje i mogę sobie z nim iść pod rękę którędy mi się podoba. I komu oceniac, czy to dobra ścieżka, czy tylko zwyczajna?
Pierwszy raz u Ciebie, Aniu. To czytam dalej…:-)
Piękny tekst! 🙂