W piątek planowałam iść na koncert nad Wisłą. Ładna pogoda, początek weekendu, lubiana przeze mnie artystka. Nie poszłam. Miałam do zrobienia trening. Planowałam go na rano, ale zaspałam, więc automatycznie przesunął się na wieczór.
Całkiem niedawno moja przyjaciółka powiedziała mi: „Wiesz… na początku byłam na Ciebie trochę obrażona. Bo wcześniej mogłyśmy się częściej spotkać, a tu nagle dzwonię, a Ty masz trening, nie możesz, bo trening”. Rzeczywiście, trochę tak to wyglądało.
Kiedy zaczynałam, nie wiedziałam tak do końca, jaki jest mój cel. Pierwszy spacer, kolejny, chodzenie do pracy, siłownia, truchtanie… Po cichu marzyłam o maratonie, czy sportowej sylwetce, ale wtedy wyzwaniem był każdy kolejny „zmieniony” dzień, kiedy zamiast zabijać smutki chowając się pod kocem na kanapie, wychodziłam coś zrobić. Codziennie dokonywałam wyborów.
To był też taki moment, kiedy musiałam złamać zasadę i wyrobić nowy nawyk. Byłam w 100% skupiona właśnie na tym, bo zadanie było trudne. Świadomie inne rzeczy przesunęłam na dalszy plan. Nie dlatego, że nie były ważne. Dlatego, że w tamtym momencie walczyłam o siebie i pierwszy raz w życiu to ja byłam dla siebie najważniejsza. I to był mój wybór.
Początek to nie moment na odstępstwa. Chciałam sobie udowodnić, że jestem wytrwała. Nawet kiedy już byłam praktycznie pewna, że wyrobiłam nawyki i rezygnacja z jednego treningu nie sprawi, że od jutra zacznę jeść pączki i leżeć na kanapie — nie rezygnowałam.
Trenowałam, kiedy było zimno.
Kiedy padał śnieg.
Kiedy świeciło słońce.
Ale także kiedy lał deszcz. Wychodziłam i robiłam swoje.
Trenowałam, kiedy wracałam o 23 z wyjazdu świątecznego, a przede mną były 2h biegania.
Ale także kiedy wyjeżdżałam w delegację – wstawałam wtedy o 4 rano, żeby zdążyć.
Trenowałam kiedy miałam dobry humor. Ale także kiedy byłam smutna, zła i zmęczona.
Kiedy jedyne na co miałam ochotę, to schować się pod kołdrą.
Kiedy bolał mnie brzuch, czy głowa i kiedy chciało mi się spać.
Trenowałam, kiedy szło mi dobrze. Ale także, kiedy mi nie szło.
Kiedy ludzie wytykali mnie palcami, a inni się podśmiewali.
Ale także, kiedy mnie wspierali.
Wszystko jest kwestią wyboru. Ludzie pytają o szybkie recepty na cud, a jedyną receptą są wybory, których dokonujemy każdego dnia. Także te dotyczące pozornie małych rzeczy – bo z nich tworzymy duże. Zjesz to świństwo, czy się powstrzymasz, wypijesz napój składający się głównie z cukru, czy nie, wyjdziesz na spacer, pójdziesz popływać, a może kolejny raz uznasz, że nie masz czasu, ani chęci i najlepiej będzie zacząć od poniedziałku?
Ciągle zdarza mi się słyszeć: “och, to fajnie, że masz na to wszystko czas”. Powody, dla których inni nie mają są najróżniejsze, zazwyczaj naprawdę zadziwiające. Nie oceniam tego, bo każdy dorosły człowiek sam decyduje o swoim życiu.
Ale zaręczam — jest wiele rzeczy, które miałabym chęć robić i mimo że jestem dobrze zorganizowana – nie znajdę na nie czasu. Bo pracuję, trenuję sześć razy w tygodniu, jestem wolontariuszką w kilku instytucjach, ciocią dla małej Jagny, córką, siostrą, przyjaciółką, o pisaniu tutaj nie wspominając.
Wszystko jest kwestią wyboru. Ja mojego dokonałam świadomie i nie żałuję niczego.
Ani sekundy.
Ty jesteś najważniejsza, podjęłaś słuszną decyzję 🙂
Masz racje:-) podziwiam Cię i dajesz doskonały przykład ze pora myśleć o sobie a nie o nikim innym.
Super ART
Oczywiście, że jesteś najważniejsza, ale nie zapominaj o swoich przyjaciołach i znajomych. Oni też są potrzebni w twoim życiu.
Nigdy nie zapominam, bo moi przyjaciele to moja drużyna pierścienia. Są integralną częścią mojego świata i zmian.
Tez czasami rezygnuje z roznych zajec na rzecz treningu, ale nigdy nie zaluje 🙂 😀
Pozdrawiam!
Rzadko mam okazję czytać tak dobre artykuły. Dzięki!