Gdzieś w internecie krąży motywacyjny obrazek z cytatem „Za rok o tej porze będziesz żałować, że nie zacząłeś rok temu”. Powiem więcej. Jest duża szansa, że za pięć, dziesięć i piętnaście lat też będziesz żałować. Prędzej, czy później. Mniej lub bardziej.
Kiedy skończy się czas na udawanie, że jest fajnie i przekonywanie o tym siebie i otoczenia. Skończy się czas na porządny make up i robienie dobrych ujęć, na których aż tak nie widać tego, co widzimy w lustrze. Kiedy odbierzecie wyniki badań, z którymi dyskutować się nie da. I kiedy usłyszycie, że na to, czy inne schorzenie „pracowaliście latami”. Wtedy trzeba będzie przyjąć na klatę własną odpowiedzialność za to, co zrobiliśmy z naszym organizmem, z naszym ciałem. I powoli odwracać przyczyny i skutki tego, na co pracowaliście tak wytrwale, jak ja.
Nie zliczę badań i wizyt lekarskich, podczas których usłyszałam, że lata otyłości są przyczyną tych, czy innych problemów. I gdybym myślała, że mam to już za sobą, to byłabym w błędzie. Fizjoterapeuta powiedział ostatnio, że musi mnie szybko naprawić, bo jestem tak koszmarnie smutna, że trudno na to patrzeć. Ale powiedział coś jeszcze. „Niestety, wydaje się, że na to, co się dzieje pracowałaś latami”. Kilkadziesiąt kilogramów nadwagi, słabe mięśnie, zła postawa. Sorry, Anna, sama sobie zgotowałaś ten los!
Nie żałuję, że byłam gruba w sensie wyglądu. No, byłam, można powiedzieć, że jeden jest gruby, inny brzydki, trzeci jakiś tam jeszcze, wszystko jedno. Żałuję, bo zrobiłam sobie krzywdę. Mimo że znam powody, dla których tak się stało, to akurat dziś jestem na siebie wściekła i chcę o tym opowiedzieć. O tym, że trzeba mieć odwagę spojrzeć prawdzie w oczy.
Kwestia tego, czy grube jest ładne jest dyskusyjna – dla każdego coś innego. Już pal sześć nawet nieprzyjemności, zastanawianie się, czy się zmieszczę w fotelu w samolocie, czy w autobusie zajmuję tylko swoje miejsce, gapienie się kiedy coś jem publicznie, problem z zakupem fajnych ubrań, konieczność sprawdzania ograniczeń wagowych w różnych miejscach i fakt że umieram ze wstydu, kiedy na nurkowaniu nie ma dobrego na mnie stroju. Ale nie jest dyskusyjna kwestia zdrowia. Bycie grubym nie było, nie jest i nie będzie zdrowe i opowiadanie bajek na ten temat to okłamywanie zarówno innych, jak i siebie.
Jeśli czyjś organizm jest na tyle silny i łaskawy, że jeszcze nie dał mu o tym znać, to najlepiej będzie zacząć wznosić dziękczynne modły i zabrać się za robotę. Bo on, prędzej czy później, się zbuntuje. Fajnie, że dziś wyniki są spoko i pożerane na potęgę chipsy nie wpłynęły na poziom trójglicerydów we krwi. Świetnie, że te batoniki i czekolady jeszcze nie sprawiły, że poziom cukru wzrósł niebezpiecznie, a na cholesterol zabrakło skali. To wszystko naprawdę cudowne wieści, ale one nic nie znaczą. Bo jest duża szansa, że po prostu nosicie w sobie bombę z opóźnionym zapłonem.
Tak, tak, wiem, że są ludzie którzy palą i piją na potęgę, jedzą syf i dożywają 100lat. Można to sobie tak tłumaczyć. Tak, są też tacy, którzy prowadząc hiper zdrowy tryb życia zapadają na ciężkie choroby i umierają młodo. To są ekstrema. I to nie jest wytłumaczenie. Pomiędzy ekstremami są miliony innych. I jest miejsce na to, żeby wziąć za siebie odpowiedzialność. Nie mówię tego dlatego, że sporo schudłam. Po pierwsze nadal mam nadwagę, po drugie — nNie znoszę neofitów, którzy sami zeszczupleli, czy rzucili palenie i mówią innym, jak mają żyć. Zawsze będę stała na straży wolności, którą dobrze wyraża stwierdzenie, że jesteśmy dorośli, sami podejmujemy decyzje i nikomu nic do tego.
Mówię to dlatego, że sama spędzam teraz wieczory na macie, z rolerem, beretem i innymi przyrządami do rehabilitacji i ćwiczę, zamiast cieszyć się kolejnym biegiem z przyjaciółmi i przygotowywać się do łamania moich 2h w półmaratonie. Będę ćwiczyć dotąd, aż będzie dobrze. Tak długo, jak będzie trzeba. I wyjdę z tego i pobiegnę i półmaraton poniżej 2h i maraton poniżej 4h, a w końcu pobiegnę i po górach. Pobiegnę i ultramaraton, a w końcu i 100km. Zrobię to, bo chcę.
Ale jest mi ciężko. Czasem ktoś mówi, że trochę zazdrości mi tej historii, bo to dobrze wygląda na zdjęciach i ogólnie dobrze się niesie – wiecie, byłam gruba, biegam maraton, juhu! Niestety, taka osoba nie wie, co mówi i całe jej szczęście. Zapewne są ludzie, w których organizmach otyłość zasiała mniejsze spustoszenie. W moim zasiała wielkie. Z wielu rzeczy udało i uda się wyjść. Za niektóre pewnie będę płacić już zawsze.
Oczywiście, nie będę teraz tygodniami rozmyślać co by było, gdybym zabrała się za sport wcześniej. Co by było, gdyby mój ojciec nie karał mnie za dzieciaka za to, że słabo odejmuję pod kreską zabraniając mi iść na lekcję tenisa. Co by było gdybym się wcześniej przełamała i zamiast wstydzić poszła na siłownię albo kupiła rower. Nie jeździłam na rowerze od podstawówki, bo wstydziłam się iść do sklepu i przymierzyć. Od podstawówki, a mam prawie 32 lata!
Ale dziś jestem na siebie wściekła i nie mogę znieść słodkiego pierdzenia, które czasem obserwuję w tej sprawie. Może się na mnie za to obrazić miliard osób i nie zmienię zdania. Nie warto. Naprawdę, jeśli nie ma się chorób, które po prostu uniemożliwiają chudnięcie, nie warto się w tej sprawie rozgrzeszać. Prędzej, czy później przyjdzie nam stanąć twarzą w twarz z faktami, a te będą nieubłagane. I dobry makijaż, ani fajne zdjęcie nic tu nie pomogą.
Super tekst, mogę śmiało napisać ze jest o mnie. Napisalas to co każdy nosi w sobie ale trzeba samemu dojść do v tego żeby stawić temu czoło. Pozdrawiam :))
Dzięki za kopa! Po dłuższej przerwie znowu zaczynam walkę.….
Tak dziś rano przeczytałam Twój tekst, i cały dzień o tym myślę.. ile podobieństwa jest w Twoim i moim przypadku . Otyłość, ja też dużo ważyłam. Doprowadziłam się do wagi 110 kg w wieku 23 lat (gdzie powinnam być piękną szczupłą laską, opalać się na plaży w bikini i podrywać mężczyzn..). Wstydziłam się wyjść na rower, na fitness, po mimo to że miałam przyjaciół i znajomych zawsze obok siebie, zawsze czułam się najgorsza. Najbrzydsza. Na szarym końcu.. Od zeszłego roku chyba dorosłam do tego żeby cos zmimenic w swoim zyciu. 25 lat na karku, ile mozna sie ukrywac i unieszczesliwiac na sile, zajadac wlasna osobowosc.. zleciałam już do wagi 89. Staram się odżywiać racjonalnie, z głową, nie katuję się dietami, ale myślę o tym co jem, czego potrzebuje mój organizm, ćwiczę, od czerwca biegam regularnie, wciąga mnie to co raz bardziej choć nie ukrywam że każdy pokonany kilometr jest dla mnie zwycięstwem. Mam już na koncie dwa biegi charytatywne na 10 km, a w marcu planuję pokonać pierwszy półmaraton do którego ciągle się przygotowuję. Nie wiem czy dam radę go przebiec całego, ale choćby nei wiem co pokonam go choćby pieszo ;).
Aniu jesteś niesamowitą motywacją. Nie tylko dla mnie. Zapewne jest nas dziesiątki, może nawet i setki, większość z nas nie odważy się o tym napisać. Ty masz tą odwagę.. Pisz zawsze kiedy jest kryzys. Z kryzysów wyjdziemy wspólnie 🙂
Pozsrawiam Cię FAJTERKO :)!
Gdyby w schudnięciu chodziło tylko o to, żeby ‘wciąć się w garść’ i przestać lenić to zgodziłabym się. Również nie uważam, że mówienie o byciu grubym, co w wielu przypadkach nie jest tylko i wyłącznie kwestią jedzenia, jako czymś na co sobie ktoś zapracował jest po prostu przykre. I nie chodzi o to, że boję się prawdy, która jest brutalna bo dla mnie Twój tekst nie jest odkrywczy, ani nie otwiera oczu- czytając Twój wpis odniosłam wrażenie, że postanowiłaś się wybiczować, żeby zdobyć motywację. Wybacz to skojarzenie, ale automatycznie przyszło mi na myśl!
Jest wiele badań, które przeczą stwierdzeniu, że bycie grubym automatycznie oznacza niezdrowe. Jasne, że wrzucając w siebie przetworzone jedzenie, wyniki badań się pogorszą. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie całej tej chemii, którą w jedzenie się pakuje. Ale jedzenie i waga nie są jedynymi powodami, dla których ludzie mają problemy ze zdrowiem. To stres, nie tylko ten w związku z pracą czy życiem, ale też stres wokół ciała. Etapy szybkiego chudnięcia i jeszcze szybszego tycia. Brak ruchu, który jest kluczowy dla zdrowia. Tych lat zaniedbania, kiedy wszystko skupiało się wokół kalorii i ograniczania, zamiast na ruchu, piciu wody, wybieraniu jedzenia, które odżywia, nikt nie zwróci, ani nie zmieni. Trzeba edukować ludzi w kwesti racjonalnego wyboru i dbania o swoje ciało, a nie rozpaczliwego odchudzania bo wisi nad nimi piętno śmierci.
Życzę Ci dużo siły i optymizmu, żeby dokonac tego czego chcesz!
Aneta, cały mój blog jest o tym, że w odchudzaniu nie chodzi o “wzięcie się w garść”.
Kiedy piszesz “Trzeba edukować ludzi w kwesti racjonalnego wyboru i dbania o swoje ciało, a nie rozpaczliwego odchudzania bo wisi nad nimi piętno śmierci. “, to myślę, że chyba jesteś tu pierwszy raz, bo w innym wypadku wiedziałabyś, że nigdy nie namawiałam do rozpaczliwego odchudzania, którego jestem przeciwniczką. Powtarzam to do znudzenia. Ale w życiu są różne chwile i różne impulsy, także momenty wkurwienia, w tym na siebie i nie widzę powodu, aby o nich nie mówić. Nie uważam ich za biczowanie siebie, uważam je za momenty, kiedy pozwalam sobie być wkurzona, po prostu — to emocja, jak każda inna. Oczywiście, że chorować można od wszystkiego, ale ten tekst to nie encyklopedia zdrowia zawierająca analizę tego, co nam szkodzi bardziej, a co mniej, a wyznanie byłej-otyłej osoby, która odnosi się akurat do tej kwestii, bo ta jest akurat w kręgu moich zainteresowań i akurat to jest powodem moich problemów zdrowotnych.
A zresztą.. straszenie piętnem śmierci? Stałam kiedyś przerażona wynikami cukru we krwi. Z piętnem cukrzycy. Znam ludzi, którzy się w porę nie cofnęli. W tej chwili sama ZNÓW walczę z następstwami otyłości. Co w tej prawdzie jest tak niewygodne, że nie można nazywać jej po imieniu? Edukacja edukacją, to jest jasne. Fakty faktami. Osobiście uważam, że jedno drugiego nie wyklucza. Są efekty bycia otyłym i o nich również należy mówić — czy to jest przykre? Za przykre uważam raczej same efekty, a nie mówienie. Nie widzę też nic strasznego w przyznaniu ze sami do jakiejś sytuacji doprowadzilismy — to nie biczowanie się, a świadomość i przyjęcie z pokorą efektów swoich działań. Mam świadomość kto mi w tym “pomogl” i mam tez dla siebie wyrozumialosc (odsylam do bloga). Generalnie jednak dominuje szukanie winnych dookoła, a tego nie znosze. Piszesz, że nie zawsze jedzenie jest winne tycia — wspominam w tekście, że “jeżeli ktoś nie ma choroby, która uniemożliwia mu chudnięcie” — co jeśli nie choroba i jedzenie powodują tycie, Twoim zdaniem? Bo tu niebezpiecznie zbliżamy sie już do bajek, niestety…
Tym razem miałam potrzebę opowiedzenia akurat o tym. Miałam też nadzieję, że ludzie, którzy tu bywają będą wiedzieli, że nie należę do osób które w ten sposób się (i innych) na codzień motywują i tak się stało. Dla Ciebie nie było to odkrywcze, ani motywujące, dla niektórych było, a dla mnie był to kolejny aspekt procesu, w którym jestem od kilku lat. I to jest OK. Każdy musi po prostu znaleźć coś dla siebie.
Jestem trzeci raz 😉 Przedstawione przemyślenia wyniosłam tylko z tego tekstu i do niego się odnoszę. Na pewno przeczytam bloga, kiedy znajdę chwilę czasu, nie zrobiłam tego wcześniej, bo nie każdy komentator internetowy robi deep research zanim zostawi opinię. Może i to niegrzeczne, ale prawdziwe.
Właśnie tę emocję widziałam w Twoim wpisie, co sprawiło, że rozpoczęłam rozmowę, bo z faktami rzeczywiście nie ma sensu dyskutować, natomiast z emocjami i o subiektywnych sprawach można.
Straszenie piętnem śmierci przyszło mi na myśl również w związku z końcowym fatalizmem 😉 Napisałaś prawdę, ale napisałaś ją znowu w odniesieniu do subiektywnych doświadczeń dlatego dorzuciłam pogląd, że odchudzanie powraca jak bumerang podczas gdy lepiej mówić o dbaniu o siebie, racjonalnym. Znowu, pewnie o tym na blogu już napisałaś, ale moją zbrodnie nie czytania Cię regularnie już znasz;) Nie napisałam również nigdzie w moim komentarzu, że ‘nie zawsze jedzenie jest winne tycia’- ej, miało nie być bajek!
Jasne, jasne, każdy ma prawo do swoich opinii i swojego ogródka i takie tam inne oczywistości (o których nie widzę potrzeby, aby wspominać przy każdej różnicy zdań ;)) Pozdrawiam!
Wszystko co tu piszę jest w jakiś sposób odniesieniem do moich subiektywnych doświadczeń — to jest oczywiste i piszę o tym nawet w krótkim opisie samego bloga. Nie jestem kompetentna aby pisać teksty z pozycji fachowca-psychologa, trenera, lekarza czy kogokolwiek innego i nie będę tego robiła. Opowiadam moją historię i mówię o emocjach jej towarzyszących. I jestem OK zarówno z historią, jak i z emocjami. A jak nie jestem, to o tym mówię — na pewno wystarczająco wyraźnie, żeby nikt nie musiał się domyślać. O “fatalizmie” i “straszeniu piętnem śmierci” nie będę się rozpisywała, bo pisałam o tym w poprzednim komentarzu, samo użyte słownictwo plus uśmiechy pokazuje, że mamy na ten temat inne zdanie. Zresztą, swoje wyraziłam już we wpisie:) pozdrawiam!
dobry tekst!
no to jest dopiero motywujące.
dzięki.
pozdrawiam.
m.
Ogladalam dzis z Toba Aniu program na TVN Meteo Aktive. Podziwiam Cie i stalas sie dla mnie motywacja. Co prawda mam nie duza nadwage ale pomimo to zachecilas mnie do cwiczen i pracy nad soba. Pozdrawiam Cie i tak trzymaj!!!
Ale Ty jesteś mądra! Tej mądrości zazdrościć Ci trzeba. Poza tym Twoje słowa są tak motywujące — myślę, że spokojnie mogłabyś zostać “coachem” na polu psychodietetyki, choć nie tylko. Uwielbiam Cię słuchać i czytać to co mówisz — mam Twoje słowa w głowie i też chcę zmienić swoje życie. Dziękuję!
W punkt. Nie mam dużej nadwagi, ale pracowałam na nią latami. Trzy porody, głupie tłumaczenia, mąż, który akceptuje moje krągłości. Wymówek i usprawiedliwień bez liku. Po to, żeby jedzeniem, zwłaszcza słodyczy, zabić stres, kolejną kłótnię, problem w pracy, brak weny do zrobienia kolejnej koncepcji. Dwa lata temu postanowiłam ruszyć tyłek z kanapy. I zaczęłam biegać, od marszobiegów po 10 km. Plus rower i fitness. Za dużo, za cięzko. I wtedy poszło — złe wyniki, rehabilitacja, skręcone kostki i kolano, początki cukrzycy, nadciśnienie. Spuścizna “dobrych czasów”, kiedy jedzenie stało się lekarstwem na niską samoocenę. Więc teraz z uporem maniaka zamiast biegać chodzę z kijkami, zamiast piłować fitness chodzę na pilates i jogę, zamiast dużej ilości cardio ćwiczę na kręgosłup i odwiedzam rehabilitanta. Bo marzy mi się bieganie. Nie ból biodra i kolana, który rozkłada mnie teraz, ale spokojny bieg w lesie. Małymi krokami próbuję do tego dojść. Ale pewnych rzeczy nie cofnę, zwłaszcza, że kilka lat po 40 to nie to samo co 10 lat temu. jest ciężej, są mniejsze efekty, ale próbuję.
A ja z doświadczenia wiem, że nawet z otyłości spowodowanej chorobą da się wyjść!
Kompulsywne objadanie się poznałam “dzieki” przez wiele lat niezdiagnozowanej niedoczynności tarczycy. W gorszych okresach pojawiała się depresja i właśnie objadanie się. W moim przypadku przyczyna była raczej natury hormonalnej/chemicznej — po prostu mój ośrodek sytości nie odbierał sygnału z żołądka, że ten już jest pełny. Potrafiłam w ciągu jednego wieczoru pochłonąć dwie reklamówki jedzenia (!) a ponieważ takich wieczorów było kilkadziesiąt pod rząd, cała faza kończyła się dwudziestoparokilogramowa nadwaga. I tak parę razy w kółko. Szczęściem w nieszczęściu było to, że dostałam antydepresanty, które niwelowaly te objawy — depresję i kompulsywne odżywianie.
Kilka lat temu, kiedy wydawało mi się, że wszystko jest ok (przez siedem lat stosowałam z powodzeniem metodę Montignaca i sporo się ruszalam), w ciągu kilkunastu tygodni utyłam 25kg. Wtedy się dopiero okazało, że mam niedoczynność tarczycy, spowodowana hashimoto. Dostałam hormony, poczułam się dużo lepiej, zdrowo się odżywialam, dużo ruszalam i schudłam… w ciągu dwóch lat CZTERY KILO. To było bardzo ważne doświadczenie. Przekonałam się, jak ważna w życiu jest samoakceptacja. Mając kilkanaście lat, miałam kompleksy, ważąc 60kg. Dwadzieścia lat później, całkiem znosnie przetrwałam dwa lata, ważąc 90kg. Zawdzięczam to świetnej, dwuletniej terapii dda i terapii w klinice nerwic IPINu, na którą skierowano mnie z powodu nawracajacych depresji. Paradoksalnie gdyby nie choroba tarczycy i jej skutki, nigdy nie wzięłabym się za pracę nad własną osobowością. A jeżeli nie nigdy, to na pewno dużo później, kiedy byloby trudniej.
Całe życie walczę o zdrowie i o w miarę zdrowa wagę, i muszę przyznać, że wewnętrzna sila i miłość do samej siebie bardzo mi w tej walce pomagają. Dlatego, że walcząc, robię to dla i o siebie a nie przeciw sobie.
Aniu! Ja też ponoszą już skutki nadprogramowych kilogramów. .niestety. i aż boję się pomyśleć co może być dalej.. bo na razie mam 37 lat..Od roku z powodu kręgosłupa mam ograniczone możliwości ćwiczeń i ból, który mu ciągle dokucza… Byłam już u trzech fizykoterapeutów, ale efekty są średnie. Może podpowiesz konkretnie jak Ty ćwiczysz kręgosłup… wiem że każde schorzenie jest inne, ale jestem ciekawa co robisz żeby móc normalnie funkcjonować.… odkąd mam ten problem to marzę żeby biegać, a niestety nierówny chodnik albo kichnięcie sprawia mi ból
Gosiu, skąd jesteś? Mam doskonałego fizjoterapeutę [i nie dam się przekonać, że są lepsi, serio;)]. Ja ćwiczę pod okiem trenera, właśnie ze względu na to, że boję się narobić sobie krzywdy — niestety większość ćwiczeń, które nawet wydają się proste, ludzie robią po prostu źle, szkodząc sobie, a nie pomagając. Ale może pomyślę o jakimś tekście ze zdjęciami, który napisalibyśmy wspólnie…albo fizjoterapeuta… pomyślę! Mój kręgosłup jest chory, ale wczoraj np. byłam u mojego fizjoterapeuty i okazało się, że ból nie jest od tej choroby, tylko mi się przyblokował kręgosłup w lędźwiach i się nie zginał, więc mi go odblokowuje — i już jest lepiej. Ortopeda dałby mi leki i powiedział, że musi boleć. Długo szukałam odpowiednich ludzi, ale jak już znajduję, to takich, że mogę polecać w ciemno.