Kilka miesięcy temu podczas konferencji dla kobiet prowadziłam prezentację na temat zmian. Przed nią odbywał się panel dyskusyjny, w czasie którego zaproszone panie dzieliły się swoimi historiami, głównie biznesowymi – jak to się stało, że udało im się założyć firmę, odnieść sukces na rynku i się na nim utrzymać. Jedna z nich wspomniała, że nawet przez moment nie zakładała porażki, a to dlatego, że od zawsze rodzice uczyli ją, że jest mądra, silna i da radę.
Pamiętam, że wtedy na moment się wyłączyłam i pomyślałam: rany, o ile łatwiejsze musi być życie, kiedy wierzysz, że dasz radę. Nie na zasadzie wielkiej pychy, tylko pięknej świadomości, że masz życie w swoich rękach, potrafisz i zrobisz to, co sobie wymarzyłaś. Że nawet jeśli się potkniesz, będziesz pracować dalej, bo masz świadomość, że porażka to nie oznaka słabości, czy tego, że się nie nadajesz, a normalna przeszkoda na drodze – taką, jakich wiele i jakie mamy wszyscy. Różnica polega na tym, jak sobie z nimi radzimy.
Na szczęście dla mnie i – zapewne – wielu innych, poczucie własnej wartości da się zbudować, nawet jeśli nie dostało się go w prezencie. Ktokolwiek próbował, ten na pewno wie, że to proces, w trakcie którego spotkamy milion osób chcących skorzystać z faktu, że jeszcze nie stoimy wyprostowani i nie patrzymy światu i ludziom prosto w twarz. Osobiście uważam, że to normalna kolej rzeczy – jeśli nie czytaliście, zachęcam do sięgnięcia do książki „W co grają ludzie Erica Berne , która doskonale opisuje zawiłości relacji międzyludzkich.
No, ale ja właściwie nie o tym.
Przeczytałam gdzieś ostatnio, że ponoć bez wsparcia osób trzecich schudnąć się nie da. Obejrzałam program, w którym otyła, odchudzająca się kobieta mówi, że chciałaby jeść zdrowo, ale jej mąż się nie stara. A na koniec przypomniałam sobie siebie 10 lat temu, jak próbuję zrzucić nadprogramowe kilogramy, ale mój ówczesny narzeczony mówi mi, że przecież i tak mi się nie uda, nie będę idealna, więc tracę wszelką motywację, wracam do jedzenia i tyle nową mnie widzieli. Nie, tak to nie działa.
Sytuacje idealne zdarzają się rzadko – mamy czas, pieniądze i jeszcze wsparcie z zewnątrz. Wiem, że trawa u sąsiada zawsze wydaje się bardziej zielona, ale nikt poważny chyba już w to nie wierzy. W ramach tych nieidealnych sytuacji zapewne nie raz zabierając się za coś usłyszysz, że nie dasz rady, czy że się nie nadajesz. Pytanie: co z tym zrobisz?
Nie jestem wyznawczynią udowadniania ludziom czegokolwiek. Internet pełen jest obrazków motywacyjnych, z których wynika, że nic tak ludzi nie wkurza, jak czyjeś szczęście i że wkurzenie na czyjś brak wiary w nas jest dobrym motywatorem do pracy – na zasadzie „ja im pokażę”. Oczywiście, można, pewnie lepsza taka motywacja, niż żadna, ale sama doszłam w życiu do takiego momentu, że nie chce mi się nikomu niczego udowadniać. Łatwo się zapędzić i zgubić prawdziwy cel i radość, którą powinno dawać nam to, co robimy.
Słyszałam w życiu milion razy, że nie dam rady i bardzo długo w to wierzyłam, co niektórzy skrzętnie wykorzystywali. Dzisiaj wiem, że mówiąc o innych, zazwyczaj mówimy o sobie, że wszystko to przepuszczamy przez swoje filtry: wyobrażenia, doświadczenia, czy nadzieje. Że czasem w życiu znajdujemy się w pewnych układach i sytuacjach (np. zawodowych), kiedy nie ma powodu spodziewać się prawdy, czy wsparcia, bo toczy się w nich jakaś gra. Ot, dorosłość.
Nadal, jak każdy, mam swoje niezagojone siniaki, w które uderzenie boli podwójnie. Nadal chciałabym czasem, żeby wierzył we mnie ktoś, kto nie wierzy, bo tak byłoby mi łatwiej — ale ludzie mówią różne rzeczy z różnych powodów i nie mam na to wpływu.
Coraz częściej największe wsparcie otrzymuję od siebie, bo sobie ufam. I zazwyczaj wtedy, kiedy sama wierzę, że jestem w czymś dobra, że potrafię i osiągnę cel, pojawia się nieoczekiwana, piękna pomoc z zewnątrz. Dokładnie w tej kolejności. Nie odwrotnie.
Aniu
dziękuję, ja jestem teraz na takim etapie w życiu, że bardzo chcę uwierzyć w swoją siłę, swoje “MOGĘ”, potrafię, dam radę
przez ostatnie 18 lat moje poczucie wartości było uzależnione od mojego męża
byłam szczęśliwa gdy kochał
spadałam na samo dno kiedy obrażał się, milczał…
totalna huśtawka emocjonalna
czeka mnie trudna praca nad budowaniem własnej wartości , niezależnej od nikogo
czy dam radę?
czas pokaże
Magda,
piszę do Ciebie , bo mam tak samo. Tylko staż dłuższy. Nie mogę zdobyć się na ostatni, decydujacy krok. Nie mam tyle siły, a obaw mam wiele. Ciągle walczę o poczucie własnej wartości. Raz jest z tym lepiej, raz gorzej. Dzięki Ani znalazłam motywację i choć zdarza mi się ją gubić jestem na minusie 14kg. Na pewno dasz radę jeśli uwierzysz w to co pisze Ania i zmobilizujesz siebie samą. Dla SIEBIE. Wiem, ze bez wsparcia ciężko, ale też wiem, że można jeśli bardzo się tego chce. Pozdrawiam
dziękuję za głos.…tyle, że ja nie chcę zdobywać się na ostateczny krok, kocham męża i on mnie też…myślę, że problem jest we mnie…za bardzo uzależniam swoje samopoczucie od uczuć innych…nie stanowię wartości sama dla siebie…i to mnie boli i to nad tym chcę popracować…a, że jeszcze mam ze 20m kg do zgubienia to inna sprawa
Na pewno dasz radę ☺. Dwadzieścia kilogramów to dużo ale nie aż tak bardzo. Musisz odszukać siły w samej sobie no i znaleźć najodpowiedniejszą drogę. Ja nie mogę biegać więc zrobiłam to przy pomocy diety i minimum ruchu. Dasz radę. Pozdrawiam
Właśnie. Najważniejsza jest motywacja — i jeśli ona jest, to zawsze znajdzie się drogę — prędzej, czy później. Najpotężniejsza motywacja jest ze środka.
A ja dałam radę (-17kg) ale ciągle czai się gdzieś w tyle głowy że to stracę, że nie dam rady. Boję się.…
“Coraz częściej największe wsparcie otrzymuję od siebie” — to prawda 🙂 Dla mnie ostatnio takim wsparciem było POZWOLENIE SOBIE (hehe, jak to niedorzecznie brzmi — a jednak to prawda, musiałam sobie POZWOLIĆ) na to, żeby biegać powoli i być zasapaną — bo zawsze wydawało mi się, że to wstyd. Że powinnam biegać ładnie, szybko, bez zadyszki; tak jak ludzie na instagramie. Że jeśli nie będę tak biegać, to jak to o mnie świadczy. Że co inni powiedzą. Ale wstyd.
Jakiś czas temu, po bardzo dużej przerwie, poszłam sobie pobiegać, bo jakoś trzeba zrzucić te 10 kg. I w czasie biegu, taka brzydka, zasapana, zmęczona i bez kondycji, powiedziałam sobie po raz pierwszy w życiu: “Agrafka, spokojnie. Zwolnij. Na luzie”. I oczywiście nadal byłam brzydka i zasapana, ale od tamtego momentu jakoś tak inaczej. Tymczasowo. Bez stresu.
Jest dobrze 🙂
Jak ludzie na instagramie 😀 <3 piękne!
gratuluję dojrzałej decyzji:)
Fantastyczna kobieta :). Właśnie oglądam Cię w telewizji o postanowiłam napisać. Szok szok po prostu szok. Jak Ty to wszystko osiagnełaś ?:). Ja akurat z wagą nie mam problemów, a jeśli już to jestem za chuda ale zmagam się od 10 lat z nerwicą i agorafobią i słowo determinacja jest mi bardzo dobrze znane. Niestety ja jeszcze nie uporałam się z problemami. Pozdrawiam 🙂