Kiedy trzy lata temu zaczynałam moją drogę do zmian, chodziłam na cotygodniowe spotkania w grupie osób z podobnymi do moich problemami. Na początku szczerze tych spotkań nienawidziłam. Bałam się mówić wśród ludzi, ciężko było przyznać się do różnych słabości, jak tu się przebić, czy nikomu nie przeszkadzam, czy nie mówię za mało, a czy nie za dużo, czy mnie nie wyśmieją itd. To było trudne. Ale już wtedy uznałam, że wypróbowałam wszelkie znane mi dotąd metody i wszystko zawiodło – uznałam więc, że czas spróbować czegoś innego.
Mimo mojej wielkiej niechęci do tych spotkań i wymyślania wszelkich możliwych wymówek, aby na nie pójść, zdecydowałam się podejść do nich jak do wszystkiego, co robię w życiu. Na 100%. I kiedy prowadzący zadał pytanie – skoro tu jesteś, to pomyśl… gdybyś miała określić w procentach…na ile procent jesteś zdecydowana zmienić… ile procent by to było? W głowie, w sercu, w całej sobie od razu poczułam, że na 100%, pełne 100%, wszystko we mnie krzyczało 100%, przecież inaczej by mnie tam nie było! Ale strasznie bałam się powiedzieć, że na 100%. To takie zobowiązujące. Wszyscy mnie później z tego rozliczą. A jeśli nie dam rady?
Totalny pożar w głowie, co mówić, kiedy przyjdzie moja kolej, może powiedzieć mniej, inni mówią mniej, to może zleję się z grupą, wtedy nikt szczególnie nie zwróci na mnie uwagi? A jak tak wyskoczę z tą setką, to będą obserwować… po kilku minutach okiełznałam wszystkie te myśli i emocje i, zresztą jako jedyna, powiedziałam cicho: Na 100%.
Byłam pełna obaw, strachu, niepewna. Jedno co wiedziałam, to to, że dam z siebie wszystko.
Była wśród nas pewna kobieta, nazwijmy ją — Kasia. Myślę, że mogła mieć ok. 35 lat, wyglądała na dość zmęczoną. Ilekroć kończyliśmy zajęcia, zaczepiała mnie w windzie mówiąc: i co, i co? Pomaga ci to coś? Bo mi nic. Skrupulatnie unikałam tych rozmów, bo nie do końca wiedziałam co mówić. Ani nie oczekiwałam rezultatów natychmiast, ani nie miałam chęci w ten sposób o nich rozmawiać. W jej tonie wyczuwalna była pretensja, że przecież przychodzi, a problem jak był, tak jest, nic się w tej sprawie nie zmieniło.
Któregoś razu każda z nas miała opowiedzieć o swoich odczuciach względem zajęć. Były różne. Kasia z pretensją , nerwowo wykrzyczała: Nie wiem, nie wiem już co mam robić, no przecież przychodzę tu regularnie od trzech miesięcy i NIC SIĘ NIE ZMIENIŁO!
Prowadzący spokojnie odpowiedział: Kasiu, chcesz powiedzieć, że… TY NIC NIE ZMIENIŁAŚ, tak?
Ta z pozoru nic nie znacząca, krótka wymiana zdań, uderzyła mnie z siłą tajfunu od razu. Ale im dłużej o niej myślałam, im więcej razy odtwarzałam ją w swojej głowie, tym bardziej jeszcze przybierała na sile. TY NIC NIE ZMIENIŁAŚ. TY. Nie jako oskarżenie. Jako fakt. Po prostu. TY.
To był prawdziwy początek. Dokładnie ten moment. Wtedy uświadomiłam sobie, że w każdej sekundzie życia podejmuję decyzję. W każdej sekundzie decyduję o tym, co stanie się dalej. Jaka będę. Co zrobię. Co zmienię. Czy się poddam. Czy pójdę dalej. Czy będę spokojna. Czy zdenerwowana. Czy będę szczęśliwa. Czy smutna. Czy gruba. Czy szczupła. Czy dam radę. Czy nie dam rady. Czy w końcu spełnię swoje marzenia. Czy nie. Czy będę się przejmować. Czy nie. Ja. Ja decyduję.
Jedna sekunda.
Tik. Tak. Tik. Tak.
Cudownie motywujący post.
To niesamowite, że trafiłam na ten blog właśnie teraz. Teraz, kiedy dzieje się coś dziwnego. Kiedy mam wrażenie, że już wiem jak poukładać te puzzle. I kiedy dziś, zdałam sobie sprawę z najbanalniejszego. Że każda sekunda się liczy. Że w każdej podejmuję decyzję. Że nie liczy się to, co zaplanuję wieczorem, że od jutra.. tylko to jaką decyzję podejmę właśnie teraz. W tej sekundzie.
To był ostatni brakujący element.
Zatem jestem na nowej drodze od teraz i ten blog na pewno będzie pomocny.
Dziękuję.
Chyba jestem Kasią.
Motywujesz 🙂