Pod­czas jed­ne­go z bie­gów zetknę­łam się z dwo­ma, bar­dzo odle­gły­mi od sie­bie świa­ta­mi. Na naj­krót­szej tra­sie star­to­wa­li nie tyl­ko doro­śli, ale tak­że dzie­ci. Na star­cie peł­no było poubie­ra­nych w kolo­ro­we, spor­to­we wdzian­ka mło­dych adep­tów bie­ga­nia. Świet­ny widok. Bie­gną razem z rodzi­ca­mi poko­nu­jąc kolej­ne gór­ki na wydmie. Nie­któ­rzy znacz­nie, znacz­nie szyb­ciej, niż doro­śli.

Tuż przed star­tem zauwa­ży­łam sto­ją­ce­go za mną ojca z synem. Tata tłu­ma­czył mło­de­mu jak biec, jak oddy­chać, mówił spo­koj­nie, zro­zu­mia­le. Ruszy­li­śmy – tak się zło­ży­ło, że dużą część bie­gu bie­gli nie­co za mną, a więc sły­sza­łam ich roz­mo­wy. Tata cały czas pro­wa­dził syna – wol­niej, wol­niej, oddy­chaj, wol­niej. I pierw­sza gór­ka, bie­gnie­my, spo­koj­nie. Dru­ga, trze­cia… jesz­cze czte­ry, spo­koj­nie, powo­li – jeśli nie możesz biec, idź, spo­koj­nie pod­chodź, dasz radę? OK, jesz­cze jed­na, siód­ma, bie­gnie­my i teraz dzi­da, w dół, tyle ile możesz! Mówił tak koją­co, że sama pod­łą­czy­łam się pod ten coaching w trak­cie bie­gu i zwal­nia­łam, żeby wytrzy­mać do koń­ca. Było to sza­le­nie czu­łe, opie­kuń­cze, miło było ich słu­chać.

W pew­nym momen­cie przede mną poja­wi­ła się dru­ga para ojciec-syn. Nie­ste­ty, zupeł­nie inna. Zwró­ci­łam na nich uwa­gę, ponie­waż syn prze­stał biec i musia­łam go wymi­nąć. Usły­sza­łam wte­dy coś, co mnie zmro­zi­ło. Ojciec na chwi­lę zatrzy­mał się, pokrzy­ku­jąc na nie­go: szyb­ciej, po co tu przy­je­cha­łeś, to nie jest spa­ce­rek! Syn na to: ale ja nie mogę, nie dam rady…ostatnio te gór­ki jakieś mniej­sze były… Ojciec na to kpią­co: Tak, teraz je powy­krzy­wia­li i zamie­ni­li, bie­gnij, ofer­mo, nie gadaj! Dzie­ciak pró­bo­wał biec, tro­chę pod­biegł, ojciec znów swo­je: dawaj, co ty sobie wyobra­żasz, dość mam tego! Syn zwol­nił, nie dawał już rady, potem znów nie­co przy­spie­szył… ojciec zosta­wił go, znik­nął mi z wido­ku. Bie­gną­ca za mną kobie­ta pocie­sza­ła go: bie­gnij, tyl­ko spo­koj­nie, oddy­chaj głę­bo­ko, pamię­taj, na pew­no dasz radę!

Pobie­gła dalej, ojca nadal nie było, zaczę­łam oglą­dać się za chłop­cem, byłam już goto­wa sta­nąć i z nim dojść lub dobiec ten bieg do koń­ca. Wte­dy zauwa­ży­łam jak w nie­do­zwo­lo­ny spo­sób skra­ca sobie tra­sę, żeby było szyb­ciej i pró­bu­je biec dalej. Prze­cież gdzieś przed nim jest Tata, do któ­re­go nie usły­szy już dziś nic dobre­go. Zaczął prze­bie­gać gdzieś mię­dzy kolej­ny­mi drze­wa­mi i krza­ka­mi i znik­nął.

Zachcia­ło mi się pła­kać. Było mi tak strasz­nie żal tego chło­pa­ka. I uprzy­tom­ni­łam sobie – że ten chło­pak, to ja.

Zachcia­ło mi się pła­kać jesz­cze bar­dziej. Że on już zapa­mię­ta sobie, że nie da rady. Zapa­mię­ta, że jest sła­by. Zapa­mię­ta, że nie jest wystar­cza­ją­co dobry. Zapa­mię­ta kpią­cy ton ojca. Zapa­mię­ta jego odda­la­ją­ce się ple­cy. W koń­cu – zro­bi wszyst­ko, żeby spro­stać jego wyma­ga­niom, skró­ci tra­sę, choć nie wol­no. Ale i tak będzie wie­dział, że to za mało.

Mia­łam ocho­tę przy­spie­szyć, zna­leźć tego ojca i dać mu w twarz.

Za to wszyst­ko, co zapa­mię­ta sobie to dziec­ko. Za to wszyst­ko, co zapa­mię­ta­łam sobie ja. Za te lata, któ­rych będzie potrze­bo­wał, żeby wyjść z zaklę­te­go koła, jeże­li kie­dy­kol­wiek znaj­dzie na to siłę. Za te lata, któ­rych ja potrze­bo­wa­łam. Za brak wia­ry. Za strach przed wyśmia­niem. Za to, że znie­na­wi­dzi nie tyl­ko bie­ga­nie. Za to, że nie poka­że mu jak wal­czyć, tyl­ko że umie jedy­nie prze­gry­wać. Za to wszyst­ko chcia­łam mu napluć w twarz. A dzie­cia­ka wziąć za rękę i dospa­ce­ro­wać z nim do mety.

Kom­plet­nie mnie to roz­bi­ło.

Na mecie mój tre­ner, któ­ry biegł z dwój­ką swo­ich dzie­ci. Przy­tu­lał obo­je i gra­tu­lo­wał im świet­ne­go bie­gu. W jego oczach było dużo miło­ści i praw­dzi­wej dumy. Mia­łam ocho­tę go uści­skać w podzię­ko­wa­niu za to, co dla nich robi. Za to, że one będą wie­dzia­ły, że trze­ba po pro­stu biec. Do przo­du. Ale jeśli nie będą mia­ły siły, będą mogły iść.

To mnie uko­iło.

Mam 31 lat.

Od ponad 3 lat uczę się jak iść i biec bez oba­wy o to, że ktoś uzna, że jestem nie­wy­star­cza­ją­co dobra. Ponad 3 lata uczci­wej pra­cy, by móc się uwol­nić. Żmud­nej, trud­nej, czę­sto bole­snej.

Nie znam tam­te­go chłop­ca. Ale boję się co i kie­dy ukoi jego. I czy uda mu się uwol­nić.