Urodziłam się 34 lata temu. Pół roku temu siedzący naprzeciwko mnie lekarz oznajmił, że jestem w tzw. okresie okołomenopauzalnym i od momentu aż będę “po”, dzielą mnie jakieś 2 lata. Sama nie wiedziałam, jak się zachować. Mieliśmy rozmawiać o tym, czemu tyję, zamiast chudnąć, o cukrze, może o insulinie, może o tarczycy, no nie wiem, może o wymówkach, dietetyku? O wszystkim, ale nie o tym. Lekarz wyglądał tak, że miałam ochotę przytulić i pocieszyć jego. Chwilę później wyglądałam już tak samo. I to, w zasadzie, nie zmieniło się do dziś. Wszystko stało się za wcześnie.
Wyszłam z gabinetu i życie toczyło się dalej, bo i nie było powodu, by świat miał się zatrzymać. Niby wierzyłam, ale nie wierzyłam. Szybko zgłosiłam się na dodatkowe badania, które zlecił mi lekarz, a na wyniki oczekiwałam z dużą dawką optymizmu. Nie wiem dlaczego, ale założyłam, że na pewno mi się to nie zdarzy i okażą się świetne. Kiedy pewnego popołudnia z ciekawością otworzyłam plik — zamarłam. Chwilę później, siedząc jeszcze przy biurku w pracy, wybuchłam płaczem. Były tragiczne, z kategorii skrajnych. Nie zostawiały miejsca na optymizm. Zostawiały jedynie miejsce na cud.
Nie będę brnąć w medyczne szczegóły, bo nie chcę. Nie szukam porady medycznej, nie chcę dyskutować o leczeniu, ani o tym, co komu mówili lekarze, a potem urodziło się piękne, zdrowe dziecko. Dojrzałość wymaga ode mnie stanięcia twarzą w twarz z prawdą i to usiłuję zrobić najgodniej, jak umiem. To, o czym chcę Wam opowiedzieć, to cierpienie – zupełnie nowy poziom cierpienia, który poznałam w tym czasie.
Cierpienie samotnej osoby, którą najpierw w specjalistycznej klinice informuje się, że nie może zapisać się do lekarza specjalisty, ponieważ polskie prawo zabrania leczenia na niepłodność osób samotnych. Nie chciałam się leczyć. Chciałam zapytać, jak źle to wygląda. Czy są jakieś rozwiązania. Co mogę w takiej sytuacji zrobić, jeśli cokolwiek? Oczywiście, ta informacja okazała się bzdurą – jednak tego, co przeżyłam w kilkanaście minut po odebraniu najgorszego możliwego wyniku badania, dzwoniąc do specjalistycznej kliniki, w której pracownicy powinni być przygotowani na to, że pacjenci nie dzwonią z powodu bólu gardła… tego opisać się nie da. Miałam wrażenie, że słyszę, jak serce pęka mi po raz pierwszy.
Cierpienie samotnej osoby, którą w klinikach wszyscy traktują w liczbie mnogiej. Naprawdę. Siedziałam jedna, a recepcjonistka pytała, czy Państwo będą na wizycie? Czy Państwo to, czy Państwo tamto. Lekarz podobnie, na szczęście rezygnuje po pierwszej uwadze. Tak, oczywiście, że to nie bez przyczyny, zwykle ludzie chodzą tam w parach. Ja jednak nie, życie układa się różnie. I serce pękło mi po raz drugi.
Cierpienie osoby, która ma świadomość, że 2 lata wcześniej zgłaszała lekarzom, że coś się dzieje, ale słyszała, że to normalne i nie powinna histeryzować, a która wie, że być może wtedy jeszcze sytuacja nie była tak zła.
Cierpienie osoby, która dotąd nie musiała tak dokładnie widzieć. Zaczęłam czytać, a skoro zaczęłam czytać, to wyskakiwały mi w sieci kolejne artykuły i wątki, w tym na temat in vitro. Wprawdzie moje szanse, nawet przy in vitro, procentowo przedstawiają się w kategorii cudu, ale czytanie, jak ludzie piszą o dzieciach poczętych w ten sposób „mrożonki” i odmawiają innym prawa do szczęścia, było dla mnie wstąpieniem do piekła.
Przez tych kilka miesięcy przestąpiłam bramy piekieł wielokrotnie.
Hormony rozsypały mi się jak domino, doszły jeszcze inne sprawy, ja się rozsypałam. Na leki reagowałam różnie. Kilka razy lądowałam na pogotowiu, po czym z poczucia obowiązku stawiałam się w pracy. Leżałam czasami obolała przez kilka(naście) dni z rzędu i czułam się, jak kawałek zepsutego, niedziałającego człowieka.
Miałam wrażenie, że wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Ciało, nad którym pracowałam wiele miesięcy, które było już zdrowsze, silniejsze, także. Przestałam mieć poczucie sprawczości. Nawet kiedy nad sobą pracowałam, nie było efektów. A ta praca przychodziła mi ciężej, niż kiedykolwiek. Przeszłam epizod depresyjny w najgorszym wydaniu. Płakałam z każdego powodu. Budziły mnie uderzenia gorąca, a nastrój potrafił zmienić się z minuty na minutę. I tak bywa nadal.
Otaczają mnie piękni ludzie, ale w takich sprawach zawsze jest się do pewnego stopnia samotnym.
To ja muszę sobie poradzić, kiedy ktoś z rodziny przysyła mi zdjęcia dziecka siostry, czy brata, nie myśląc o tym, że może w tym momencie to dla mnie za wiele. To ja czuję ukłucie w sercu, kiedy na studiach rozmawiamy o tym, jakie wsparcie od swoich rodzin mają moi znajomi z grupy, z kim zostawiają dzieci. To mnie czasem znajoma w pracy rzuci, że nie mam rodziny, więc ewentualna praca po godzinach nie jest dla mnie aż takim problemem. To ja słyszę pytania o to, dlaczego jestem taka, a nie inna, smutna, nie uśmiechnięta, zmęczona, nie wypoczęta — jak wyjaśnić to komuś, kto jest obcy? I w końcu — to ja muszę pogodzić się z tym, że wiele lat nie byłam gotowa, a kiedy dojrzałam, okazało się, że jest za późno.
To ja muszę przeżyć swoją żałobę.
Ból ma tak różne oblicza.
Czasem jest płaczem z bezsilności.
Czasami ukrywaniem się przed ludźmi, żeby nie musieć z nikim rozmawiać.
Czasami pracoholikiem, który nic nie czuje.
Czasami ma twarz małej dziewczynki, która pyta mamy w autobusie, czy może „natencisnąć” przycisk otwierający drzwi.
A czasem zwykłą dziewczyną, u której dla większości nic się nie zmieniło, no może przytyła, ale to bywa, pewnie siedzi i je.
Czasem przeczyta w internecie, że nie będąc matką, nie zna prawdziwej miłości.
Czasami, że nie będąc matką, nie może się wypowiadać.
Zapytałam mojego terapeuty – cóż jeszcze ludzie mogą zechcieć nam odebrać? Skoro nawet prawo do kochania i bycia kochanym zdaje się być zarezerwowane? Odpowiedział, że tylko to, co sama zechcę im oddać. Więc tak – nie jestem i wygląda na to, że nigdy nie będę matką, ale to nigdy nie zmniejszy choćby miłości do mojej bratanicy, której przychyliłabym nieba i za którą skoczyłabym w ogień bez wahania. Nie chcę już słuchać kogokolwiek, kto twierdzi, że nie mogę znać miłości.
To znaczy tylko, że on ma o niej ograniczone pojęcie.
Dziś są moje urodziny. Od dawna nic nie pisałam. Bałam się tym podzielić, ale jednocześnie wiem, że dopóki tego nie zrobię, nie będę w stanie napisać o niczym innym, blokuje mnie to. Jakiś czas temu pewna pani tutaj na blogu zarzuciła mi, że przez ostatni rok nic wielkiego nie zrobiłam, przebiegłam maraton w Nowym Jorku i się chwalę, a to mało jak na jeden rok. Ostatnie miesiące nauczyły mnie więcej pokory, niż całe moje życie. Nie umiem przejmować się już tragediami takimi jak tydzień, czy trzy tygodnie bez biegania albo ileś sekund na kilometr wolniej, niż miało być. Rozumiem to, ale nie umiem się tym już przejmować, podobnie jak głupimi złośliwościami, ludźmi, których nie poważam, a z którymi mam do czynienia, to wszystko jest dla mnie bez znaczenia. Jakkolwiek to zabrzmi, moim sukcesem jest fakt, że to przeżyłam, przyjmując tak wiele bólu psychicznego i fizycznego, jak wiele na mnie spadło.
Tutaj była cała moja uwaga i cały mój wysiłek.
Zawsze udawało mi się najgorsze doświadczenia w jakiś tajemniczy sposób zamieniać w złoto. Mam dużo zgody na to, co niesie życie, nie buntuję się, nie pytam dlaczego. Chcę tylko przeżyć swój ból, by móc iść dalej. A na to potrzebowałam czasu.
Zawsze też lubiłam urodziny, uważałam je za taki dzień dla mnie. Dziś świętuję opowiadając o jednym z najtrudniejszych moich doświadczeń, bo wiem, że nadal nie mówi się o tym dużo, a wiele z nas cierpi w samotności.
Moja Mama zawsze mówiła, że przyszłam do niej razem z wiosną.
Choć na zewnątrz nadal trochę mrozi, wierzę, że już niebawem świat się zazieleni.
Aniu, jest mi bardzo przykro. Wiem, że moje słowa nic nie zmienią, dlatego przytulam Cię wirtualnie, myślami jestem z Tobą. Jesteś cudowną kobietą…
Dziękuję, Kasiu! Za jakiś czas… będzie z tego coś dobrego, choć innego.
Aniu, bolesny tekst, ale jakże szczery i potrzebny. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić co czujesz, po takich wiadomościach, ale jak dobrze, że jesteś pod opieką terapeuty, próbujesz sobie z tym radzić i szczerze dzielisz się tym tutaj. Ja też nie mam dzieci, choć wierzę, że mimo różnych niesprzyjających biologicznych uwarunkowań uda mi się je mieć. Ale mam też siostrzeńca 9 lat i to jest jedna znajpiękniejszych miłości jakich doświadczyłam. Kilka lat temu jak się urodził byłam w takim momencie ze nie widziałam szans ani na partnera ani na dziecko. I poczułam wtedy szczerze, że może to jest moje macierzynskie spełnienie i jeśli tak ma być, to spróbuje być najlepszą ciotką ever. Nie mając dzieci możemy czasem lepiej poznać prawdziwą miłość niż ktoś kto je posiada, ale tu nie chodzi o taką licytację. Bo i ile szczera, to każda miłość jest równie ważna. Ściskam i wszystkiego dobrego ????
Najpiękniejszy od dawna komentarz jaki przeczytałam! Obu Annom życzę wiele miłości od świata i uczucia spełnienia mimo wszelkich wyzwań i trudności, jakie życie przed Wami stawia. ????❤️
Aniu. Mogę tylko wyobrazić sobie Twój ból. Dziękuję, że zechciałaś o nim publicznie opowiedzieć. Bardzo Ci kibicuję. Jesteś wspaniała. Mam nadzieję, że wiosna przyjdzie do Ciebie we wszystkich wymiarach
Z Twoich wpisów wyrasta obraz swietnego człowieka. Jestem pełna podziwu, uznania i współczucia. Wiosna wkrótce przyjdzie. Wierzę głęboko, że nie tylko za Twoim oknem, ale i w Twoim sercu.
Dziękuję! 🙂
Jestem i przytulam.
<3
Dobrze, że napisałaś.
Dzięki
Brakowało Twojej obecnosci.Teraz wiem i rozumiem .Pamiętaj że wiele osób Ci wspiera , myśli oTobie i mocno Ci kibicuje. Pozdrawiam
Jesteś dobra, ciepła, wspaniała. Nie znamy się osobiście, ale przytulam Cię ciepło.
Aniu, przytulam mocno???? piękny (choć smutny okrutnie) i ważny tekst. Jestem matką i muszę coś dodać na temat miłości macierzyńskiej — nie zawsze jest różowo. Dla mnie to bardzo trudna miłość czasami. I o ile kocham moje córki nad życie to miłością, która daje ciszę, spokój i zrozumienie jest miłość do mojego męża. I (poproszę bez linczu!) doskonale jestem sobie w stanie wyobrazić szczęśliwe i pełne życie bez dzieci, co nie znaczy, że żałuję decyzji o macierzyństwie. Po prostu nie uświęcam tej roli życiowej, to nie posiadanie dzieci czyni człowieka pełnym. Dopełnia nas prawdziwa miłość i takiej Ci właśnie życzę????
Aniu, pamiętaj że nic nie musisz. Nie musisz odczuwać stereotypowych uczyć w danych sytuacjach. Nie musisz nam się że wszystkiego spowiadać, nawet nie musisz pisać tego bloga. Nie musisz pasować do ram tego świata. Będzie Ci o wiele lżej jeśli to naprawdę zrozumiesz bo mam wrażenie że niechcący wpadłaś w ramki i przypięłaś sobie etykietki, tyle że inne. Rzuć to wszystko i rób tylko to na co masz ochotę. Nie nudzisz nawet przed nami się z tego odpowiadać.
pomilczmy razem Aniu
Aniu, życie zaskakuje. Macierzyństwo nie jest miarą bycia dobrym i spelnionym człowiekiem. Pamiętaj o tym, proszę. Jestem mamą, ale moja młodsza siostra, wskutek przebytej w wieku 26 lat bialaczki a wskutek przeszczepu i leczenia przedwczesnej menopauzy, dzieci nie ma i mieć nie będzie. Tak, znana nam jest kategoria cudu. Tak samo jak etapy godzenia się z trudną do zaakceptowania diagnozą, a jednocześnie witanie kolejnych dzieci w rodzinie… Bywa ciężko, nawet bardzo. Ale z czasem przychodzi spokój. Życie bywa przewrotne. Nie wiesz kogo spotkasz na swojej drodze i z kim będziesz za kilka lat. Może wybierzesz drogę adopcji, może jajeczko od dawczyni a może po prostu, jak moja siostra zdecydujesz, że będziesz najlepszą ciotką na świecie. To twoje życie. Nikt nie ma prawa cię oceniać. Pamiętaj, zwłaszcza dziś, w ‘czarny piątek’, że tak naprawdę nic nie musisz, ale za to wiele możesz. Trudno znaleźć słowa, w takiej sytuacji, ale stara piosenka Tity pasuje idealnie. Jeszcze będzie przepięknie. Jeszcze będzie normalnie. Ściskam Cię mocno ❤️
Jestem przekonana, ze Ania to wie ale jeszcze nie czuje. Droga od głowy do serca to kilkadziesiąt centymetrów, których przebycie może zająć wiele lat. Wielu się to udaje i Ani się uda, bo ona tego chce. Tylko na to potrzeba bardzo dużo czasu.
Stara piosenka Tilt 🙂
Aniu,
czasem tu do Ciebie zaglądam, ale nigdy nie komentuję. Dziś napiszę tylko, że z daleka mocno Cię przytulam. Spokoju, siły i wszystkiego słonecznego z okazji urodzin.
Ślicznie dziękuję!
Aniu, jakbym czytała o sobie. W wieku 16 lat dowiedziałam się że cierpię na zespół RMKH. Doskonale wiem co czujesz. Ja mam 27 lat i wciąż nie mogę się pogodzić z tym, że nigdy pod sercem nie będę nosić dzidziusia którego tak bardzo dziś pragnę. Pochodzę z licznej rodziny bo mam 5 rodzeństwa i od zawsze chciałam być mamą. Pamiętam jak mama była w ciąży z najmłodszą siostrzyczką a ja w tym samym czasie dowiedziałam się o diagnozie lekarzy. Nikt ze mną nie porozmawiał, żaden psycholog. Tylko mama której nie chciałam słuchać i zazdrościłam jej. W szpitalu żadnej rozmowy z kimkolwiek, chłodna diagnoza lekarza… cisza. Domagali się tylko od mamy zgody na szczegółowe badania bo byłam “ciekawym” przypadkiem. Mama sie nie zgodziła bo widziała jak cierpię i ile bólu mi sprawia oswojenie się … o ile można się z czymś takim oswoić. Rozumiem co czujesz. Bardzo Ci współczuję ;(
Dziękuję za ten tekst. U mnie trochę inaczej — nie mogę zajść w ciążę i nie wiem dlaczego. nikt nie wie. a licznik bije, zaraz 32. Wczoraj lekarz mi powiedział, że gdybym miałą 20, to mogłabym sobie poczekać, rok, dwa, poróbować… a tak to czas się zastanowić co dalej, bo młodsza nie będę. Zabolało. Boli z każdym pytaniem, każdą uwagą, które na co dzień kręcą się dookoła mnie…
Aniu, dziękuję ci, że się z nami tym podzieliłaś. Nie umiem nic sensownego napisać, na przypuszczam że cokolwiek bym nie napisała, nie zmniejszy twojego bólu. Ale jestem, słucham cię uważnie i mocno wirtualnie przytulam.
Aniu, jestem kilka lat starsza, ale przeszłam to samo. Mi teraz pomaga branie tabletek hormonalnych, ale to tylko na uderzenia gorąca i nastroje, a co do dzieci to już przyzwyczaiłam się do tej myśli, że nie będę ich mieć. Ty tez to w końcu zaakceptujesz. Trzymam kciuki.
Jak czytam ten tekst w głowie mam tylko jedno” trochę jak moja historia”. Mam 29 lat i od 3 lat myśl o dziecku i jakiś czas temu diagnoza macica dwórożna i wysyp teorii co będzie, lekarskich przewidywań.…W poniedziałek badania które mają wszystko wyjaśnić. Czy mam siłę dalej walczyć? Mężatka od 3 lat, z niepełnosprawnością od urodzenia( roszczep kręgosłupa). Mogę ci tylko życzyć siły i wsprcia bliskich i żebyś nadal dążyła do obranych celów.
Bardzo Ci współczuję — medycznie moja sytuacja jest trochę inna, ale też jestem bezdzietną singielką nie z wyboru. I też trudno mi ułożyć sobie życie na nowo, wymyślić jakiś plan B.
Na tym tle wkurzają mnie dwie rzeczy: po pierwsze — gładkie teksty o realizowaniu marzeń, o zdobywaniu tego, co niemożliwe (podczas gdy chodzi o rzeczy obiektywnie dostępne). Po drugie — brak jakichkolwiek filmów czy książek, w których byłyby losy osoby takiej jak jak, która nie dostaje tego, o czym marzyła, ale znajduje szczęście gdzie indziej.
Aniu, bardzo ciepło o Tobie myślę i chciałabym Cię tak po babsku, po ludzku przytulić. Jestem Ci wdzięczna za ten wpis, za Twoją otwartość. Dzięki niemu przemyślałam kilka spraw związanych z tym, jak nieświadomie ale głęboko możemy ranić innych, których historii nie znamy.
Także o tym jest ten wpis:) Jesteśmy wszak mistrzami w ocenianiu! 🙂
Jesteś biedną, słabą kobietą ze skrzywioną psychiką. “Robisz z igły widły”. Nie Ty pierwsza i nie ostatnia. Mój świat zawalił się w ciągu godziny. Operacja, usunięcie i po… Ale ja nie łapałam za laptop, nie wymyślałam bajek, tylko najzwyczajniej w świecie zaczęłam przyjmować odpowiednie leki i ułożyłam swój plan na życie od nowa. Nie można mieć wszystkiego, ale to nie powód żeby biec do psychologa. Dziewczyno ogarnij się… Widocznie nie masz nic lepszego do roboty tylko biadolić. Z jednej strony żal mi Cię a z drugiej myślę, że dobrze się stało. Marna byłaby z Ciebie matka…
Ocenę tego smutnego komentarza zostawiam innym. Jest dla mnie jasne, że ktokolwiek pisze w ten sposób, sam potrzebuje pomocy, a nie tego, co należałoby tu napisać w odpowiedzi. Życzę wszystkiego dobrego.
Ewo. Ho ho. Taka jesteś na zewnątrz twarda, poukładana, systematyczna i logiczna. Ho ho.
Współczuję Ci — samookłamywania siebie. To do niczego dobrego nie prowadzi, możesz oczywiście sobie coś wmawiać, ale kiedyś Ci ta misterna konstrukcja pyknie i zrobi wielki bałagan w życiu. Nie oszukuj sama siebie. W każdym razie tutaj nikt się na Twoje krzyki o braniu się w garść nie nabrał. Na kilometr widać, że chcesz siłą dopasowywać otoczenie do tego swojego planu „be”, aby łatwiej wierzyć w jego (a raczej swoją) wyższość.
Przyjmij, kobieto, do wiadomości, że CIERPISZ i że nie da się od tego uciec, że trzeba sobie na to pozwolić, aby móc się w końcu od niego odbić.
To naturalny mechanizm.
A Ty, Aniu, głowa do góry! Zrób zamaszysty krok nad tą kałużą i zostaw ją w tyle! Niech sobie „wysycha” samotnie — albo się opamięta i przyzna do własnego cierpienia — i przeprosi.
Całusy!
Ewo, Twoja wypowiedź jest tak toksyczna, że w pierwszej chwili zrobiło mi się niedobrze. Życzę Ci dużo miłości i zrozumienia. Dla siebie i dla innych.
“najzwyczajniej w świecie” ułożyłaś inny, nowy plan na życie. Plan zawierający kopanie w ludzi, których spotkało nieszczęście.
Myślę, że czasem warto “powymyślać bajki”, jak to określiłaś — dzięki temu nie przenosi się własnej krzywdy na innych.
Serdecznie Ci współczuję Ewo, serio.
syknę jadem… dobrze, że Ty matką nie jesteś, bo nauczyłabyś to dziecko tylko nienawiści,
Zero empatii.… Ogarnij się?.… To jak powiedzieć do człowieka bez nóg wstań i idź.… Nikt nie każe czytać nikomu .… Jak nikt nie każe nikomu wysłuchać przyjaciół… Współczuje przyjaciołom Ewy, niestety w każdym “towarzystwie” jest taki racjonalista, ale na szczęście nas jest więcej Aniu
Bardzo prawdziwy tekst. Bardzo smutny. Ty wiesz, ze w koncu sie z tym uporasz i faktycznie kiedys tak bedzie. Zajmie ci to bardzo duzo czasu, bardzo duzo ale kiedys bedziesz mogla z tym zyc i byc szczesliwa, mimo wszystko. 14 lat temu stracilam ciaze. Wiele lat mi zajelo, zeby sie z tym pogodzic, to byla bardzo, bardzo ciezka i intensywna praca. Dzis mam 37 lat, jestem szczesliwa. Oczywiscie, gdybym mogla zmienic przeszlosc w tej jednej, jedynej kwestii, zrobilabym to bez wahania. Inne zyciowe porazki, typu wieloletnia choroba, bycie dda, itp, pozostawilabym tak, jak byly, poniewaz uksztaltowaly mnie na ta, ktora jestem teraz i jest mi ze mna sama, taka, jaka jestem, wspaniale. Ale te jedna kwestie zmienilabym bez wahania… Nie mam dzieci, moj partner nie moze ich miec w sposob naturalny, bedziemy podchodzic do in vitro. Wiem, ze to inna sytuacja, bo u nas szansa, ze sie uda, jest spora. Pisze jednak o tym, poniewaz wiem, ze nastawienie do pewnych spraw moze sie zmienic. Kiedys nie wyobrazalam soie zycia bez dzieci, chcialam miec duza rodzine. Jakis czas temu, po tylu latach pracy nad strata, nad wlasnym charakterem w tej kwestii — bo tak, musialam troche zmienic swoj charakter, sposob myslenia, wszystko, jakies dwa lata temu, zanim jeszcze dowiedzialam sie o problemie mojego partnera (staralismy sie o dziecko w sposob naturalny trzy lata), stwierdzilam, ze w sumie wyobrazam sobie, ze moglabym byc szczesliwa, nie majac dzieci. Co nie znaczy, ze nie chcialabym ich miec, ze nie bede walczyc za pomoca in vitro o dzieci ale mimo wszystko doszlam do takiego punktu, ze wiem, ze jezeli sie nie uda, nie bede nieszczesliwa. Bede nadal szczesliwa, spelniona kobieta. Jezeli sie uda, bede szczesliwa chyba za dwie… Ale mozliwe, ze bede szczesliwa pojedynczo. Chce przez to powiedziec, ze odpowiednia terapia czy autoterapia i czas, czasem bardzo duzo czasu, sprawia, ze kiedys przestaniesz czuc dojmujacy, chroniczny smutek a z czasem sprawia, ze poczujesz radosc z zycia. Wierze, ze tak bedzie i bardzo ci tego zycze.
Ania — tekst bardzo głęboki. Nie potrafię sobie wyobrazić tego co czujesz. Bardzo ale to bardzo Cię przytulam.
Kochana dobrze ze to przelałaś na klawiaturę. Oczywiście wolała bym żebyś nie musiała ale wiemy jak jest. Tak samo jak wolała bym nie czytać czy słyszeć takich tekstów o których piszesz ze się słyszy ze miłość do dziecka rozumieją tylko matki itp pomimo ze nie jestem w tym samym miejscu co Ty to mając teraz prawie 40 lat zdążyłam usłyszeć wiele razy czy od lekarzy czy od rodziny właśnie takie „ zegar biologiczny tyka ” , „ najwyższy czas ” , „ ciotka rusz się bo urodzisz downa ” , „ jeśli urodzisz to pewnie jakieś chore itp” ( ja się pytam wtf? Rodzina ? ). Bolało. Tak samo jak teksty znajomych matek ze „ nie masz dzieci guzik wiesz “. Nawet sobie nie wyobrażam co czujesz owszem mogę sobie gdybać ze częściowo wiem i takie bla bla ale wiadomo każdy czuje inaczej nawet jeśli by jechał na podobnym „ wózku” jedynie co powiem teraz to ściskam Cię kochana serdecznie.
Wspaniały tekst, dziękuje. Rozumiem co myślisz i czujesz, bo sama nie mam dzieci a bardzo je chce mieć. Przez bramy piekieł przechodziłam wielokrotnie. Pozdrawiam serdecznie
Aniu, dopiero przeczytałam twój nowy post. Łzy stanęły mi w oczach. Nie znam Cię osobiście, ale i tak lubię i szanuję. Wzbudzasz we mnie dużo ciepła. Bardzo mi przykro, że musisz przeżywać coś takiego. Częściowo twoje przeżycia są ni znane i częściowo wiem, co możesz przeżywać. Bezmyślność , bezdusznośc i tepota niektórych ludzi, brak empatii po prostu przerażają. Ale tego niestety nie zmienimy. I niektórzy będą ci pisać czy mówisz że masz się ogarnąć. Też nie jestem mamą. I dobijaja mnie teksty, że jak nią nie jesteś to nie znasz prawdziwej miłości. Tzn że co, że one wcześniej nie kochały mamy., taty, brata, babci, dziadka? Podobno to inna miłość. Ale czy wogole w życiu są dwie takie same miłości?
Ja Cię podziwiam, że jesteś w stanie to dźwigać i jeszcze się z nami tym podzielić. Dziękuję za ten tekst.naprawde. Przesyłam Ci dużo ciepła. I przytulam z daleka. Także urodzinowo. ???? dzięki, że jesteś i dla nas piszesz. Robisz kawał dobrej roboty ????
Nie wiem, czy da się w takiej sytuacji powiedzieć coś mądrego. Przytulam Cię.
Aniu, dla mnie jesteś wielka. Pewnie każdy z nas ma swoją historię, ale naprawdę ogromnej odwagi wymaga podzielenie się swoim bólem, swoją bezsilnością i poczuciem bezsensu. Choćby komentarze pokazują, jak wiele Twoja
odwaga porusza w ludziach uczuc, jak wiele daje do myślenia. I to jest bezcenne. Dziękuję. Ja też uświadomiłam sobie dzięki Tobie coś ważnego. Jestem przekonana, że przekujesz te ciezkie doświadczenia w coś pięknego.
Doskonale to rozumiem, ponieważ ja odebrałam zapewne bardzo podobne wyniki gdy miałam 29 lat i okazało się, że jestem w okresie okołomenopauzalnym, w skrócie mój organizm pracował hormonalnie jak organizm 45-letniej kobiety… I również musiałam przeżyć swoją żałobę, chociaż nam się udało, mimo kilku % szansy mamy synka. Szok, ból i niedowierzanie są wielkie… poczucie straty i żal pojawiają się na nowo za każdy razem, gdy odbieram wyniki badań — które z roku na rok są coraz gorsze. To jest coś, co większości ludzi trudno sobie wyobrazić… Nie znam Cię, mamy wspólną znajomą — ale i tak chciałabym przesłać Ci wirtualnie ciepły uśmiech i uścisk, powiedzieć, że nie jesteś sama. I że z czasem jest łatwiej to znosić, chociaż na początku trudno w to uwierzyć… 🙂
Jako, że też walczę z bezpłodnością wrzucę swoje „3 grosze”. To nieprawda, że osobom samotnym odbiera się prawo do leczenia niepłodności — każda klinika się tym zajmuje. Procedury invitro przewidują adopcję komórki dawczyni, zarodka — są różne opcje.…
To są pewne dylematy, ale nie tylko Ty przed nimi stajesz. W dzisiejszych czasach, kiedy życie przesunęło się i później zakładamy rodziny a do tego jest kupa syfu w powietrzu i żarciu kupa ludzi przez to przechodzi.….
A facet zawsze się jakiś znajdzie, tylko trzeba go do siebie dopuścić. Tego kwiatu jest pół światu.!
Good luck! 😉
Zgodnie z ustawą z 2015 roku osoba samotna nie może poddać się procedurze in vitro. Także w tym sensie owszem, odbiera się. Natomiast nie odbiera się w kontekście wizyty u specjalisty — to była błędna informacja, która podała mi osoba w klinice leczenia niepłodności, mylac jakby dwie sprawy, tj. podchodzenie do procedury in vitro i sama wizytę i rozmowę, o które prosiłam. Nigdzie też nie napisałam, że tylko ja jestem w takiej sytuacji — pisze o tym, bo wiem, że jest nas znacznie, znacznie więcej…
Rzeczywiście… a to skurwysyny!!!! Pewnie zaraz w tym średniowiecznym kraju zakażą też konkubinatom.… sorry nie wiedziałam, że to zmienili, szczególnie, że znajoma ma dziecko sama z invitro po 2015.… pewnie jakoś to obeszła.
Co ciekawe, tę ustawę przygotował rząd PO. W takim przyjaznym nam kraju żyjemy.
Cóż pozostaje przeprosić mnie za wymądrzanie się, ale nie zdawałam sobie sprawy, że tak jest. Wiedziałam o ustawie z 2015, bo się dużo wtedy zmieniło dla nas pacjentów, ale o tym fakcie nie wiedziałam. Ja akurat z partnerem walczę o „zrobienie czegoś z niczego”, co jest ogromnym obciążeniem w wielu strefach — fizycznym (plus 10 kg przez hormony), psychicznym no i finansowym.
Grandą jest brak refundacji i tona innych kłód, które rzucają pod nogi.…. ;( a w czym samotna matka jest gorsza od dwójki rodziców jak jest ogarnięta i ma zdrowe podejście do życia?!?!??? Przecież teraz tona ludzi zostaje samotnym rodzicem i radzą sobie lepiej niż niejedna patologia.….
Na zakończenie powiem, że wydajesz się fajną babką, więc raczej samotność to Twój okres przejściowy. Życzę, aby znalazł Cię ktoś, kto będzie Cię w tym wspierał.….
Aniu, Jak zawsze wspieram. Po prostu. Nie wiem, jak można komukolwiek odbierać prawo do czegokolwiek, czy definiować osobę poprzez role społeczne. Nigdy nie było we mnie na to zgody, nie umiem zaakceptować, że ktoś odmawia Ci znajomości miłości, jakby to była wiedza tajemna. Uważam, że masz w sobie i wokół siebie tak wielkie pokłady ciepła, miłości i szacunku, że absolutnie nie ma tu miejsca na nieznajomość tej, czy jakiejkolwiek innej emocji.
Jak zawsze, olej ludzi, olej głupców, olej cudze zdanie, żyj dla siebie i swoich ludzi, bądź sobą. Jeszcze wszystko się ułoży. Kiedyś, w pewnym momencie znajdziesz spełnienie, może nie idealne, ale bliskie ideału — a może właśnie ta dobra alternatywa stanie się kiedyś Twoim prywatnym cudownym ideałem. Tego Ci życzę. A na razie życzę, żeby Twoje życie znalazło równowagę, spokój i jak najwięcej powodów do małych radości,
Aniu, przytulam! Życzę Ci spokoju — tego wewnętrznego (żebyś była silna w sobie) i zewnętrznego (żeby codzienne sytuacje typu jesteś sama to możesz zostawać po godzinach zdarzały się jak najrzadziej). Dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoimi przeżyciami. I tak po “dziewczyńskiemu” jest mi przykro, że spotkało Cię coś takiego.
Droga Aniu! Już od dłuższego czasu poznaję Cię tutaj wirtualnie, i chociaż jestem w zupełnie innym momencie życia i ono również jest zupełnie inne niż Twoje, widzę między nami podobieństwo w sposobie postrzegania świata. Poza tym tak zwyczajnie, po ludzku Cię polubilam- chociaż przecież się nie znamy. Czytając ten wpis bardzo się wzruszyłam. Wiem, że to niewiele zmieni, ale chciała bym żebyś wiedziała, że bardzo ciepło myślę o Tobie i rowniez- ponieważ jestem wierzaca- modlę się w Twojej intencji. Ślę Ci Kochana ogromne uściski i życzę dużo siły w odnajdywaniu się w tej trudnej życiowej sytuacji! Chociaż nie mam dzieci to również uważam, że bez nich można doświadczyć prawdziwej miłości A nawet realizować miłość maciezynska- jak choćby do siostrzenicy. Życzę Kochana wiosny! Na zewnątrz j w sercu.
Aniu Kochana, sądzę, że Twój tekst — mądry, szczery, głęboki, może pomóc wielu kobietom.
Myślę również, iż także ktoś, kto jest otoczony rodziną, dziećmi i dotąd takich sytuacji, jak Twoja, nie rozumiał, ale ma choć cząstkową zdolność do współodczuwania, to, jeśli przeczyta co napisałaś, zrozumie i poczuje. Może to pomóc w zachowaniu taktu i wrażliwości, kiedy spotka kogoś, kto jest sam, bo tak zrządził los. Może pomóc pojąć, jak się czuje ktoś, kto tak pięknie umie kochać Jagnę, córeczkę brata, a nie może mieć swojego dzieciaczka. Dołączam serdeczności i spóźnione urodzinowe — wszystkiego pięknego, Aneczko.
Nie poddawaj się i walcz czytając ten post czytałam o sobie 4 lata wstecz .Nie podawałam się i właśnie obok mnie śpi prawie 3 latka sens 8 lat starania się choć szansę były zerowe! Znam twój ból i wiem jak się czuje kobieta która nie może mieć dzieci ludzie są okrutni szczególnie na wsi kiedy to traktują małżeństwa bezdzietne jak podludzi. Trzymam.kciuki pozdrawiam
To jak iść przez Apallachy w klapkach w poszukiwaniu czegoś, o czym nie wiesz jak wygląda. To jak przebyć milion kilometrów kuli ziemskiej z każdej strony i spróbować setek tysięcy rodzajów win podczas tysięcy rodzajów imprez od Peru po Mongolie, po to żeby zostać abstynentem. To jak medytować i umrzeć z głodu. To jak kupić za ostatnie pieniądze alkohol żeby ugasić nim szczątki własnej egzystencji, wypić go za najgorszych wrogów, wrócić do sklepu, wziąć jeszcze coś na zeszyt i stwierdzić, że jednak warto żyć. To jak tłumaczyć szamanowi ludu Baka w sercu dżungli, że od ogromnego kawału mięsa i Prastarej Matki większą wartość ma kawałek obrobionego papieru umownie nazywany „pieniądzem”. To jak móc zrobić wszystko i nie robić nic. Jak poświęcić życie na podziwianie świata i stwierdzić, że nie było warto. Jak zamknąć się tak po prostu w domu na kilka miesięcy z dwoma innymi osobami, stracić kontakt z większością pieniędzy i rzeczywistością, olać znajomych, umierać i rodzić się na nowo co dwa tygodnie, cierpieć odwodnionym po nieprzespanych nocach, krzyczeć, milczeć a potem wyjść z domu i nazwać to wszystko „dobrą zabawą”. To jak spełnić marzenia, zdobyć wszystko przed 30’stką i umrzeć w wieku 27 lat. To trochę jak ja, trochę pewnie jak Ty. Mam nadzieję, że wyraziłem się dość precyzyjnie, bo czas który mamy na ziemi, jest czymś pomiędzy pierwszym a ostatnim zdaniem tego tekstu. Pozdrawiam
P.S Mnie uratowało bieganie…
Trafiłam na Twój blog przypadkiem. Bardzo współczuję bólu, który teraz przeżywasz i trzymam kciuki, żebyś przebolała te stratę.… Myślę, że każdy z nas ma taką swoją granicę, za którą rzeczy kiedyś ważne zaczynają się wydawać “pierdołami”. Dla mnie taką granicą była śmierć synka. I chociaż się po niej dawno pozbierałam, to dokładnie rozumiem, że bicie rekordów wydaje ci się teraz trywialne.… Kochaj z całych sił swoich bliskich, a miłości matczynej możesz zaznac w inny sposób. Nie trzeba urodzić dziecko, żeby zostać najlepsza matką na świecie 🙂 Życzę ci spokoju 🙂
Moze jeszcze za wczesnie aby to pojac… dobrze, ze jestes, ze masz takie zycie, ze mialas bol, ktory Cie zmotywowal do zmian, bo po pewnym czasie zobaczysz owoce swojego trudu w innych ludziach i okaze sie, ze jako matka dalabys milosc jednej osobce a jako biegajaca Ania twoje zycie zmieni setki serc, poprzez Twoj trud i przyjecie tego co masz.
Nie mysl, ze inni nie maja bolu, nie izoluj sie od ludzi. Nie wszyscy potrafia wyjsc ze swoich trosk, bolu, stref komfortu. Ty przemieniasz bol w perly.
Twój urodzinowy wpis przeczytałam w dniu w którym go opublikowałaś…zasmucił mnie bardzo.
noszę go w sobie do dziś, uwierzysz ?
chciałam Ci tylko napisać, że przez te wszystkie dni miałam Cię w sercu
dziś koło 5 rano też o Tobie myślałam- i nie wiem jak to jest możliwe- bo mam 3 dzieci-ale chyba wiem co czujesz, znam te emocje, ten szok.…
ja też niedawno usłyszałam (przy okazji szalejącego ciśnienia ) że menopauza tuż tuż…i jakoś nie powinno mnie to zszokować bo mam 45 lat.…ale płakałam
kiedy Ci będzie źle popatrz na południe, w góry, tam mieszkam i ślę Ci najpiękniejszy uśmiech na jak mnie stać
bywaj kochana, dbaj o siebie
Magda
Przeczytałam i bardzo mam potrzebę zostawić ślad na znak, że przeczytałam, że nie potrafię sobie wyobrazić, ale tak bardzo mnie to poruszyło i tak bardzo wspieram. Ale tylko tyle napiszę, bo na więcej brakuje mi słów, bo wszystko wydaje się banalne. Trzymam za Ciebie mocno kciuki, mam nadzieję, że mimo tak dużej próby już niedługo uda Ci się poukładać z powrotem wszystkie kawałki Twojego świata.
Janino, pięknie Ci dziękuję. Bardzo.
Aniu, bardzo poruszający tekst. Jestem pewna, że Twoja wiosna nadejdzie także. Może nie będzie w postaci małego człowieczka, ale Twoje szczęście jest gdzieś i Cię znajdzie.
Przytulam …
Może to co napiszę będzie nie na miejscu, nie wiem, ale bardzo mocno to czuję i na prawdę ze szczerego serca chcę się tym z Tobą podzielić…
Po pierwsze, to że współczesna zachodnia medycyna mówi, że się “nie da” to nie koniecznie znaczy, że się “nie da” i “już nie ma wyjścia”/ “tak musi być” etc. Współczesna medycyna zachodu wie niewiele, wręcz bardzo mało w porównaniu do bogactwa medycyny zachodu. Nie jestem lekarzem, ani medycyny wschodniej ani zachodniej, ale mam swoje doświadczenie związane z uzdrowieniem i nie ma ono nic wspólnego z zażywaniem żadnego rodzaju leków czy poddawaniu się leczeniu w sposób zrozumiały dla “cywilizowanego” człowieka. Nie chcę wdawać się w szczegóły, po prostu chciałabym zasugerować, że nie wszystko zostało jeszcze odkryte i że współczesna nauka bardzo mało wie o uzdrawianiu — nie leczeniu objawów choroby, a prawdziwym uzdrawianiu: ciała, umysłu i ducha.
Po drugie… to jest takie moje, bardzo osobiste… Od zawsze było we mnie pragnienie stworzenia domu dla dziecka/dzieci porzuconych, osieroconych… Jest tyle wspaniałych historii. Ech… podsyłam linka, bo nie da się tego opisać 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=5gGmXeEFRSk — filmik jeden z tysięcy na youtube <3
Pozdrawiam i sercem jestem z Tobą! <3
Pani Aniu, Jestem wstrząśnięta Pani wyznaniem. Od wczoraj o Pani myślę i doszłam do takich wniosków: proszę zapytać Pani Mamy kiedy zaczęła się u niej menopauza. Jeśli też tak wcześnie to znaczy, że u Pani to uwarunkowanie genetyczne i nic Pani na to nie poradzi. Jeśli jednak nie, to proszę się zastanowić czy aby nie są tu winne dwie Pani aktywności: himalaizm i bieganie w maratonach. Jak Pani wie w himalajach na wysokości powyżej 5000 mnpm warunki zaczynają się robić ekstremalne, a to bardzo rozregulowywuje organizm. Wszystko zależy od tego jak mamy silny i odporny organizm na takie warunki. Jednego nie ruszy, inny straci tam zdrowie i kompletnie rozreguluje organizm. Druga rzecz to bieganie w maratonach. Sama biegam, więc wiem jak intensywnie trzeba trenować żeby przygotować się do przebiegnięcia takiego dystansu. Tak duże obciążenie treningowe, właściwie należy to nazwać przeciążeniem fizycznym, ma negatywny wpływ na gospodarkę hormonalną u kobiety. Proszę o tym pomyśleć. Może warto rozważyć zawieszenie tych aktywności na czas starań o dziecko? Poza tym stres, restrykcyjna dieta w tym wegańska, odchudzanie (na gospodarkę hormonalną ma dobry wpływ tłuszcz mleczny, gdyż właśnie w tłuszczu rozposzczają się hormony i są transportowane) etc. Wcale nie musi Pani być w okresie przemenopauzalnym. To może być rozregulowowanie organizmu wsktek powyższych aktywniści. Prawda jest taka, że duża część lekarzy jest poprostu niedouczona. Mają też niepełny obraz Pani życia, stąd mogą pewne fakty (badania) interpretować w błędny sposób. Życzę , aby udało się Pani założyć rodzinę, bo dlaczego nie? Sama znalazłam męża i urodziłam dziecko będąc kilka lat starsza od Pani. Trzymam za Panią kciuki.
Znam genezę tych problemów i nie mają one nic wspólnego z jednym maratonem, który przebiegłam przed ich zdiagnozowaniem, ani wyjazdem z góry — jest zarówno genetyka, jak i przebyta kilka lat temu operacja. Rozregulować można różne rzeczy, ale nie ilość komórek, które mamy dane raz w życiu i później nam ubywają, nie ma szans, aby ich cudownie przybyło. Mam bardzo dobrych lekarzy i nie mam powodu szukać innych wyjaśnień niż te, które znam, a interpretacja pewnych rzeczy jest niezależna od mojego stylu życia etc. Wierzę, że w dobrej wierze i dziękuję za kciuki:) Rodzina różne ma oblicza, nie zawsze biologicznie mojego dziecka. Mam nadzieję mieć rodzinę mimo, najpewniej, braku posiadania takiej możliwości.