Uro­dzi­łam się 34 lata temu. Pół roku temu sie­dzą­cy naprze­ciw­ko mnie lekarz oznaj­mił, że jestem w tzw. okre­sie oko­ło­me­no­pau­zal­nym i od momen­tu aż będę “po”, dzie­lą mnie jakieś 2 lata. Sama nie wie­dzia­łam, jak się zacho­wać. Mie­li­śmy roz­ma­wiać o tym, cze­mu tyję, zamiast chud­nąć, o cukrze, może o insu­li­nie, może o tar­czy­cy, no nie wiem, może o wymów­kach, die­te­ty­ku? O wszyst­kim, ale nie o tym. Lekarz  wyglą­dał tak, że mia­łam ocho­tę przy­tu­lić i pocie­szyć jego. Chwi­lę póź­niej wyglą­da­łam już tak samo. I to, w zasa­dzie, nie zmie­ni­ło się do dziś. Wszyst­ko sta­ło się za wcze­śnie.

Wyszłam z gabi­ne­tu i życie toczy­ło się dalej, bo i nie było powo­du, by świat miał się zatrzy­mać. Niby wie­rzy­łam, ale nie wie­rzy­łam. Szyb­ko zgło­si­łam się na dodat­ko­we bada­nia, któ­re zle­cił mi lekarz, a na wyni­ki ocze­ki­wa­łam z dużą daw­ką opty­mi­zmu. Nie wiem dla­cze­go, ale zało­ży­łam, że na pew­no mi się to nie zda­rzy i oka­żą się świet­ne. Kie­dy pew­ne­go popo­łu­dnia z cie­ka­wo­ścią otwo­rzy­łam plik — zamar­łam. Chwi­lę póź­niej, sie­dząc jesz­cze przy biur­ku w pra­cy, wybu­chłam pła­czem. Były tra­gicz­ne, z kate­go­rii skraj­nych. Nie zosta­wia­ły miej­sca na opty­mizm. Zosta­wia­ły jedy­nie miej­sce na cud.

Nie będę brnąć w medycz­ne szcze­gó­ły, bo nie chcę. Nie szu­kam pora­dy medycz­nej, nie chcę dys­ku­to­wać o lecze­niu, ani o tym, co komu mówi­li leka­rze, a potem uro­dzi­ło się pięk­ne, zdro­we dziec­ko. Doj­rza­łość wyma­ga ode mnie sta­nię­cia twa­rzą w twarz z praw­dą i to usi­łu­ję zro­bić naj­god­niej, jak umiem. To, o czym chcę Wam opo­wie­dzieć, to cier­pie­nie – zupeł­nie nowy poziom cier­pie­nia, któ­ry pozna­łam w tym cza­sie.

Cier­pie­nie samot­nej oso­by, któ­rą naj­pierw w spe­cja­li­stycz­nej kli­ni­ce infor­mu­je się, że nie może zapi­sać się do leka­rza spe­cja­li­sty, ponie­waż pol­skie pra­wo zabra­nia lecze­nia na nie­płod­ność osób samot­nych. Nie chcia­łam się leczyć. Chcia­łam zapy­tać, jak źle to wyglą­da. Czy są jakieś roz­wią­za­nia. Co mogę w takiej sytu­acji zro­bić, jeśli cokol­wiek? Oczy­wi­ście, ta infor­ma­cja oka­za­ła się bzdu­rą – jed­nak tego, co prze­ży­łam w kil­ka­na­ście minut po ode­bra­niu naj­gor­sze­go moż­li­we­go wyni­ku bada­nia, dzwo­niąc do spe­cja­li­stycz­nej kli­ni­ki, w któ­rej pra­cow­ni­cy powin­ni być przy­go­to­wa­ni na to, że pacjen­ci nie dzwo­nią z powo­du bólu gar­dła… tego opi­sać się nie da. Mia­łam wra­że­nie, że sły­szę, jak ser­ce pęka mi po raz pierw­szy.

Cier­pie­nie samot­nej oso­by, któ­rą w kli­ni­kach wszy­scy trak­tu­ją w licz­bie mno­giej. Napraw­dę. Sie­dzia­łam jed­na, a recep­cjo­nist­ka pyta­ła, czy Pań­stwo będą na wizy­cie? Czy Pań­stwo to, czy Pań­stwo tam­to. Lekarz podob­nie, na szczę­ście rezy­gnu­je po pierw­szej uwa­dze. Tak, oczy­wi­ście, że to nie bez przy­czy­ny, zwy­kle ludzie cho­dzą tam w parach. Ja jed­nak nie, życie ukła­da się róż­nie. I ser­ce pękło mi po raz dru­gi.

Cier­pie­nie oso­by, któ­ra ma świa­do­mość, że 2 lata wcze­śniej zgła­sza­ła leka­rzom, że coś się dzie­je, ale sły­sza­ła, że to nor­mal­ne i nie powin­na histe­ry­zo­wać, a któ­ra wie, że być może wte­dy jesz­cze sytu­acja nie była tak zła.

Cier­pie­nie oso­by, któ­ra dotąd nie musia­ła tak dokład­nie widzieć. Zaczę­łam czy­tać, a sko­ro zaczę­łam czy­tać, to wyska­ki­wa­ły mi w sie­ci kolej­ne arty­ku­ły i wąt­ki, w tym na temat in vitro. Wpraw­dzie moje szan­se, nawet przy in vitro, pro­cen­to­wo przed­sta­wia­ją się w kate­go­rii cudu, ale czy­ta­nie, jak ludzie piszą o dzie­ciach poczę­tych w ten spo­sób „mro­żon­ki” i odma­wia­ją innym pra­wa do szczę­ścia, było dla mnie wstą­pie­niem do pie­kła.

Przez tych kil­ka mie­się­cy prze­stą­pi­łam bra­my pie­kieł wie­lo­krot­nie.

Hor­mo­ny roz­sy­pa­ły mi się jak domi­no, doszły jesz­cze inne spra­wy, ja się roz­sy­pa­łam. Na leki reago­wa­łam róż­nie. Kil­ka razy lądo­wa­łam na pogo­to­wiu, po czym z poczu­cia obo­wiąz­ku sta­wia­łam się w pra­cy. Leża­łam cza­sa­mi obo­la­ła przez kilka(naście) dni z rzę­du i czu­łam się, jak kawa­łek zepsu­te­go, nie­dzia­ła­ją­ce­go czło­wie­ka.

Mia­łam wra­że­nie, że wszyst­ko wymknę­ło mi się spod kon­tro­li. Cia­ło, nad któ­rym pra­co­wa­łam wie­le mie­się­cy, któ­re było już zdrow­sze, sil­niej­sze, tak­że. Prze­sta­łam mieć poczu­cie spraw­czo­ści. Nawet kie­dy nad sobą pra­co­wa­łam, nie było efek­tów. A ta pra­ca przy­cho­dzi­ła mi cię­żej, niż kie­dy­kol­wiek. Prze­szłam epi­zod depre­syj­ny w naj­gor­szym wyda­niu.  Pła­ka­łam z każ­de­go powo­du. Budzi­ły mnie ude­rze­nia gorą­ca, a nastrój potra­fił zmie­nić się z minu­ty na minu­tę. I tak bywa nadal.

Ota­cza­ją mnie pięk­ni ludzie, ale w takich spra­wach zawsze jest się do pew­ne­go stop­nia samot­nym.

To ja muszę sobie pora­dzić, kie­dy ktoś z rodzi­ny przy­sy­ła mi zdję­cia dziec­ka sio­stry, czy bra­ta, nie myśląc o tym, że może w tym momen­cie to dla mnie za wie­le. To ja czu­ję ukłu­cie w ser­cu, kie­dy na stu­diach roz­ma­wia­my o tym, jakie wspar­cie od swo­ich rodzin mają moi zna­jo­mi z gru­py, z kim zosta­wia­ją dzie­ci. To mnie cza­sem zna­jo­ma w pra­cy rzu­ci, że nie mam rodzi­ny, więc ewen­tu­al­na pra­ca po godzi­nach nie jest dla mnie aż takim pro­ble­mem. To ja sły­szę pyta­nia o to, dla­cze­go jestem taka, a nie inna, smut­na, nie uśmiech­nię­ta, zmę­czo­na, nie wypo­czę­ta — jak wyja­śnić to komuś, kto jest obcy? I w koń­cu — to ja muszę pogo­dzić się z tym, że wie­le lat nie byłam goto­wa, a kie­dy doj­rza­łam, oka­za­ło się, że jest za póź­no.

To ja muszę prze­żyć swo­ją żało­bę.

Ból ma tak róż­ne obli­cza.

Cza­sem jest pła­czem z bez­sil­no­ści.
Cza­sa­mi ukry­wa­niem się przed ludź­mi, żeby nie musieć z nikim roz­ma­wiać.
Cza­sa­mi pra­co­ho­li­kiem, któ­ry nic nie czu­je.
Cza­sa­mi ma twarz małej dziew­czyn­ki, któ­ra pyta mamy w auto­bu­sie, czy może „naten­ci­snąć” przy­cisk otwie­ra­ją­cy drzwi.
A cza­sem zwy­kłą dziew­czy­ną, u któ­rej dla więk­szo­ści nic się nie zmie­ni­ło, no może przy­ty­ła, ale to bywa, pew­nie sie­dzi i je.

Cza­sem prze­czy­ta w inter­ne­cie, że nie będąc mat­ką, nie zna praw­dzi­wej miło­ści.
Cza­sa­mi, że nie będąc mat­ką, nie może się wypo­wia­dać.

Zapy­ta­łam moje­go tera­peu­ty – cóż jesz­cze ludzie mogą zechcieć nam ode­brać? Sko­ro nawet pra­wo do kocha­nia i bycia kocha­nym zda­je się być zare­zer­wo­wa­ne? Odpo­wie­dział, że tyl­ko to, co sama zechcę im oddać. Więc tak – nie jestem i wyglą­da na to, że nigdy nie będę mat­ką, ale to nigdy nie zmniej­szy choć­by miło­ści do mojej bra­ta­ni­cy, któ­rej przy­chy­li­ła­bym nie­ba i za któ­rą sko­czy­ła­bym w ogień bez waha­nia. Nie chcę już słu­chać kogo­kol­wiek, kto twier­dzi, że nie mogę znać miło­ści.

To zna­czy tyl­ko, że on ma o niej ogra­ni­czo­ne poję­cie.

Dziś są moje uro­dzi­ny. Od daw­na nic nie pisa­łam. Bałam się tym podzie­lić, ale jed­no­cze­śnie wiem, że dopó­ki tego nie zro­bię, nie będę w sta­nie napi­sać o niczym innym, blo­ku­je mnie to. Jakiś czas temu pew­na pani tutaj na blo­gu zarzu­ci­ła mi, że przez ostat­ni rok nic wiel­kie­go nie zro­bi­łam, prze­bie­głam mara­ton w Nowym Jor­ku i się chwa­lę, a to mało jak na jeden rok. Ostat­nie mie­sią­ce nauczy­ły mnie wię­cej poko­ry, niż całe moje życie. Nie umiem przej­mo­wać się już tra­ge­dia­mi taki­mi jak tydzień, czy trzy tygo­dnie bez bie­ga­nia albo ileś sekund na kilo­metr wol­niej, niż mia­ło być. Rozu­miem to, ale nie umiem się tym już przej­mo­wać, podob­nie jak głu­pi­mi zło­śli­wo­ścia­mi, ludź­mi, któ­rych nie powa­żam, a z któ­ry­mi mam do czy­nie­nia, to wszyst­ko jest dla mnie bez zna­cze­nia. Jak­kol­wiek to zabrzmi, moim suk­ce­sem jest fakt, że to prze­ży­łam, przyj­mu­jąc tak wie­le bólu psy­chicz­ne­go i fizycz­ne­go, jak wie­le na mnie spa­dło.

Tutaj była cała moja uwa­ga i cały mój wysi­łek.

Zawsze uda­wa­ło mi się naj­gor­sze doświad­cze­nia w jakiś tajem­ni­czy spo­sób zamie­niać w zło­to. Mam dużo zgo­dy na to, co nie­sie życie, nie bun­tu­ję się, nie pytam dla­cze­go. Chcę tyl­ko prze­żyć swój ból, by móc iść dalej. A na to potrze­bo­wa­łam cza­su.

Zawsze też lubi­łam uro­dzi­ny, uwa­ża­łam je za taki dzień dla mnie. Dziś świę­tu­ję opo­wia­da­jąc o jed­nym z naj­trud­niej­szych moich doświad­czeń, bo wiem, że nadal nie mówi się o tym dużo, a wie­le z nas cier­pi w samot­no­ści.

Moja Mama zawsze mówi­ła, że przy­szłam do niej razem z wio­sną.
Choć na zewnątrz nadal tro­chę mro­zi, wie­rzę, że już nie­ba­wem świat się zazie­le­ni.