„Ale to może dobrze, że masz tak dużo pracy, przynajmniej za dużo nie myślisz o tym, co się dzieje”, usłyszałam wielokrotnie w ciągu ostatnich tygodni.
***
W dobie motywacyjnych memów, filozofii sukcesu, wiecznego optymizmu i pozytywnego podejścia do życia brakuje, przynajmniej mnie, mowy o tym, że czasem naprawdę bywa w naszym życiu źle i że to jest normalne. Że są sytuacje obiektywnie trudne, a czasem jest nam ciężko i jedyne na co mamy chęć, to płakać. Że nawet rozmawianie z ludźmi stanowi wyzwanie, a ostatnie na co mamy chęć, to spędzać czas w towarzystwie i udawać, że wszystko jest ekstra, kiedy wszystko w środku jedyne, czego chcemy, to wyć.
Zdarza się, że nie umiemy już nawet płakać. Czasem tak efektywnie odbieraliśmy sobie prawo do cierpienia, bądź odbierali je nam inni, że naturalne reakcje przestały być naturalne. Więc zamiast płakać, uśmiechasz się sztucznie i mówisz, że „no coś Ty, wszystko gra!”, zamiast krzyczeć, pijesz wino, wrzucasz w siebie pizzę i poprawiasz sernikiem, spuszczasz sobie łomot na treningu, czy pracujesz do upadłego – wszystko, byle nie czuć.
***
No dobrze, a co by się stało, gdybyś pozwolił sobie czuć?
Może przeżywałbyś to, co ja teraz. Życie toczy się normalnie, ale jakby w zwolnionym tempie. Chodzę do pracy, pracuję intensywnie, bo tego ona ode mnie wymaga, ok, dorosłość. Trochę płaczę, trochę rozmawiam z przyjaciółmi, ale nie angażuję się za bardzo towarzysko. Czasem leżę i patrzę w sufit, oddycham i staram się oswoić z myślą, że coś mi jest. I z tym bólem, który przychodzi i odchodzi.
Za bardzo się nie maluję, bo potem tusz i tak spływa i ogólnie nie mam ochoty. Życie to nie instagram, nie mam wyrzutów sumienia. Kiedy ktoś pyta, jak się czuję, odpowiadam zgodnie z prawdą, a nie to, co wypada. Na początku płakałam dużo i głośno. Teraz już mniej. Czasem nie mogę spać. Albo chce mi się spać w ciągu dnia, bo marzę, żeby zostać sama ze sobą, a kiedy próbuję zasnąć, leżę godzinami i nie mogę zmrużyć oka. Biegam, ćwiczę normalnie, bo to lubię.
Nie jest to straszne, czuję się znacznie lepiej dając sobie pozwolenie na to, by czuć się źle, niż w czasach, kiedy sama przed sobą udawałam, że jest super. Mimo że sytuacja jest naprawdę trudna, wiem, że niebawem wymyślę jak przekuć ją w coś dobrego. Coś straciłam. Coś pojawi się w to miejsce.
***
Tak właśnie wygląda rozpacz. Najpierw jest szok, bo stało się coś, czego się nie spodziewaliśmy – złość i strach idą w parze. Później usiłujemy zaprzeczać, bo to niemożliwe, bo nie mogło przydarzyć się nam. Potem przychodzi smutek, a wraz z nim bezradność i płacz. Po jakimś czasie zaczyna pojawiać się ukojenie. To ten moment, kiedy człowiek siedzący ze spuszczoną głową znów ją podnosi i zaczyna rozglądać się dookoła.
A kiedy zaczyna się rozglądać, widzi, że świat nadal istnieje. Że są na nim ludzie, którzy mogą czuć podobnie, stara się nadać temu wszystkiemu sens, znaleźć inne drogi. Że jeszcze może być i będzie dobrze, choć inaczej.
***
Każdy znajdzie swój sposób na przeżywanie rozpaczy i, jeśli tylko mu pomoże, to każdy będzie dobry, ale jest coś, o czym warto pamiętać — ból jest jak dzwon, w który ktoś uderzył.
Nawet jeśli go sztucznie, na siłę, zatrzymasz, będzie rezonował.
Żeby się wyciszyć — musi się wyboleć.
nie przetrawiony ból zawsze rezonuje, jestem misiem o małym rozumku ale to że ból jest częścia mojego życia odkryłam już jako mała dziewczynka,oswoiłam go na tyle żeby nie łamał mojego kruchego kręgosłupa, przecież zawsze po najgorszej burzy wychodzi słońce:)
Ja też tak mam Aniu. Dlatego co by nie było przyczyną bólu reaguję podobnie. Chowam się jak ślimak do swojej skorupki i izoluję od reszty świata. Nie chce mi się nawet pisać czy komentować na fb. Niestety takie stany dopadają mnie coraz częściej i trwają coraz dłużej. Może w jakiś sposób jest mi nawet z tym dobrze? Mam święty spokój, a tego mi chyba najbardziej potrzeba? Uporasz się Anusia ze swoimi problemami. Oswoisz demony. Nauczysz się żyć inaczej. Masz tę swoją pasję do biegania i tego można Ci tylko zazdrościć. Jestem zawsze myślami z Tobą. Pozdrawiam cieplutko
Coś takiego stało się w moim życiu niecały miesiąc temu. Najpierw schowałam to głęboko, wyparłam, ale po ponad tygodniu wylazło na wierzch i trzeba było rozpocząć okres rozpaczy i żałoby po tym, co myślałam, że mam, a co okazało się ułudą. Od tamtej pory przeżywam ból i daję sobie przyzwolenie na to, abym przeszła przez to tak, jak ja tego potrzebuję. Płaczę, złoszczę się, kiedy potrzebuję chwili oddechu uciekam na trochę, żeby nie zwariować, a potem znowu wracam na ścieżkę bólu. Wiem, że przede mną jeszcze długa droga. Masz rację – żeby mogło się wyciszyć, najpierw musi wyboleć.
Kocham Cię właśnie za to !!!!!
Jesteś prawdziwa.….
dziękuję
Trafilas w punkt. Trzeba pozwolić sobie na ból. I trzeba go przeżyć. Choć to bardzo trudne. Znacznie łatwiej samemu przed sobą udawać. Ja ciagle sie tego uczę…
Trafiłam na Twój blog kilka dni temu, przeczytałam chyba wszystko. Dwa tygodnie temu byłam u dietetyczki, w końcu zaczęłam chcieć coś zmieniać. Twoje wpisy są dla mnie ogromną motywacją, a dzisiaj okazały się także wsparciem na zupełnie innym polu, nie związanym z odchudzaniem, ale z pracą. Kiedyś po takim dniu, jak dzisiaj byłabym ogromnie zdołowana, czułabym się zapewne jakby ktoś wyssał ze mnie całą radość życia. A teraz pomyślałam o Tobie, o tym, że się nie poddajesz, i pomyślałam jeszcze , że życie toczy się dalej, trzeba umieć pokonywać trudności, nie zatrzymywać się na upadkach ale umieć się z nich podnosić . Dziękuję za Twój blog.
Byłam kiedyś w podobnym stanie, ale wciąż udawałam, że wszystko jest ok. Dopiero, kiedy dogłębnie przecierpiałam, mogłam pogodzić się z sytuacją i zacząć stawać na nogi.
Pozdrawiam 🙂