Jakieś trzy lata temu poszłam pierwszy raz do psychologa. Opowiadałam mu o różnych rzeczach, które uważałam, że są moimi problemami, które mi ciążyły, sprawiały ból. A on, jakby nigdy nic, zapytał w którymś momencie: czy Pani je?
Pytanie wydało mi się absurdalne i zatkało mnie. No jem, jak każdy człowiek, jem. Ale on nie ustępował. Czy Pani je dużo, objada się? I znów, w pierwszym momencie chciałam się bronić – nie, nie, nie, nie jem wcale dużo. Tyle tylko, że przypomniałam sobie, co widzę w lusterku i pomyślałam, że on przecież widzi teraz to, co ja. I że mówienie, że nie jem za dużo nie ma sensu.
To nie było świadome kłamstwo. Miałam przeświadczenie, że mówię prawdę, tylko… mój wygląd temu całkowicie zaprzecza. Ta obserwacja wydała mi się ciekawa i uznałam, że skoro rzeczywistość zaprzecza temu, co mówię, to czas zastanowić się nad tym, co mówię. Chwilę później trafiłam do grupy osób, których problemem również było kompulsywne jedzenie. Osiem kobiet, które różni wszystko, a łączy jedno. I zaczęły się schody.
Wiedziałam już, że jem. Nie wiedziałam czemu. Czemu czułam się jak studnia bez dna, w którą wrzucałam wszystko, co wpadło mi w ręce, w ogóle się nad tym nie zastanawiając? Trudno uwierzyć w to komuś, kto nie przeżył niczego podobnego, ale to kompletna czarna dziura, zaklęte koło. Czujesz się smutny, zły, nieszczęśliwy – wrzucasz, wrzucasz, wypełniasz, boli brzuch, przestajesz, poczucie winy, potem znów, zajeść, zapełnić tę pustkę, przestajesz na jeden dzień, dieta, ale w głowie już wymyślasz co w siebie wrzucisz, ciąg, koszmar i kompletna rozpacz. I rośniesz. Ludzie patrzą. Mówią. Oceniają. Widzisz te spojrzenia. Waga rośnie, a Ty jesz dalej, bo nie widać już wyjścia, czekasz cały stresujący dzień, żeby wrócić do domu, schować się pod kocem, gdzie jest ciepło i bezpiecznie i znów wypełnić tę cholerną pustkę…
I toniesz.
A potem czytasz gdzieś w internecie, że niech przestanie w końcu żreć jak świnia, wystarczy się ruszać, zdrowo jeść i życie staje się wspaniałe. Ale Ty nie umiesz się ruszać i zdrowo jeść i Twoje życie nie jest wspaniałe i myślisz, co mam k***a zrobić, próbuję, nie mogę, myślisz dalej, jestem słaby, tamtym się udaje, a ja nie umiem i toniesz dalej i powoli brakuje już tchu. W międzyczasie pochłaniasz kolejne kawałki jedzenia, które wrzucasz w siebie z nadzieją, że choć przez chwilę ukoją to wszystko, co w środku wrzeszczy o pomoc.
Ale one nie ukoją.
A Ty toniesz.
I ja tonęłam tak kilka(naście) lat. A teraz siedziałam w grupie osób, które czuły to samo i wcale nie czułam się tam dobrze. Nie chciałam opowiadać o sobie innym, bo to było jak sypanie ran solą. Ale wszystko inne zawiodło. Próbowałam. Im bardziej rosła moja niechęć, tym bardziej zmuszałam się, aby pójść i mówić.
Zrozumiałam, że jem nie dlatego, że jestem głodna, ale dlatego, że to nałóg, którym próbuję się ukoić, kiedy nie umiem znaleźć spokoju w żaden inny sposób. Bo tłumię tysiące emocji, których nie umiem i nie chcę okazywać. Bo nie lubię i nie szanuję siebie na tyle, żeby po prostu chcieć być dla siebie dobrą. Jakkolwiek to brzmi, zrozumiałam też, że tych 50 dodatkowych kilogramów to nie jest mój największy problem. One były tylko skutkiem. Żeby zmienić coś trwale, wyleczyć trzeba przyczyny.
Pracowałam nad sobą w tej ośmioosobowej grupie przez pół roku. Tydzień po tygodniu uczyłam się brać za siebie odpowiedzialność. Godzić się ze sobą i na siebie. Pół roku od momentu uświadomienia sobie, że jednak jem i że to nałóg, jak każdy inny, do momentu, kiedy mogłam już przestać, bo to jedzenie nie było mi do niczego potrzebne. I to było pół roku, które pozwoliło mi zacząć zmieniać moje życie.
***
zdjęcie pochodzi ze strony: http://www.brightwaterlanding.com/dialectical-behavior-therapy-effective-treatment-for-binge-eating-disorder/
Kiedyś gdzieś przeczytałam, że za jedzenie jako pocieszacz odpowiedzialne jest nasze dzieciństwo, ale jakieś tam traumy czy złe doświadczenia, ale sposób, w jaki nas pocieszano. Noworodek płacze, to pierś lub butelka do buzi, bo pewnie głodne. Albo smoczek (i stąd pamięć mięśniowa, że jak jest źle, to coś trzeba w ustach międlić, wydziela się ślina jak podczas jedzenia). Dziecko starsze płacze — no masz, zjedz cukiereczka/chrupeczka/herbatniczka, nie płacz już. I ten mechanizm nam sie utrwala. Podobno wystarczy nauczyć się koić ból inaczej. Tak mi się przypomniało. A Tobie, Aniu, zazdroszczę trochę mozliwości spotkania takiej grupy i takiego sposobu leczenia.
Myślałam o tym, a raczej myślę nadal obserwując np. moją bratanicę, jak bierze smoczek, czy je coś, kiedy jest niezadowolona, ale czasem nie wiem czy słusznie się obawiam, czy to moje przewrażliwienie spowodowane własnymi doświadczeniami i tym, że nie chciałabym, żeby przeżywała kiedyś coś podobnego. Bo w końcu wszyscy mają do czynienia z tymi smokami, a na zaburzenia odżywania cierpią tylko niektórzy — muszą być inne przyczyny. ALE faktem jest, że jest to sposób na hamowanie emocji, a to niezdrowe.
Nie wiem z jakiego miasta jesteś, w Warszawie mogę polecić miejsce, w innych miastach też na pewno są terapie zaburzeń odżywiania. Czasem warto poszukać:)
Jakbyś była tak miła podaj namiary na miejsce w Warszawie, bo ciekawa jestem czy moje problemy właśnie z tego się nie biorą. Bardzo fajny wpis, szkoda, że nie ma jakiejś szybkiej recepty na pozbycie się tego problemu 🙁
Ja nie żałuję, że nie ma. Nie ma szybkich recept na nic, co jest ważne, a dzięki pracy nad sobą można dojrzeć i zacząć inaczej żyć. Nie zamieniłabym tych kilku lat już łącznie pracy nad sobą na nic innego. Te szybkie recepty na wszystko to moim zdaniem przekleństwo naszych czasów. Namiary podam Ci na priv na fb 🙂
Cześć, jeżeli masz jakieś sprawdzone miejsca w Warszawie proszę poleć mi je ; )
http://psychologgia.pl/
Krzysztof Dziewulak
Jeśli sam nie będzie mógł, poleci kogoś dobrego:)
powodzenia!
To niestety bardzo prawdziwe… czytam ten post i komentarze pod nim i niestety to co Ania tutaj napisała jest tak cholernie prawdziwe i tak bardzo o mnie.… Faktycznie, wszystko zaczęło się w dzieciństwie… Odkąd pamiętam coś zajadałam jak byłam smutna, zła, niezadowolona, miałam po prostu gorszy dzień. Śmieszne, siedzę na tym blogu czytam go bo obejrzałam kiedyś na Meteo program o Tobie Aniu, bardzo Cię podziwiałam, ale jak zwykle stwierdziłam, że ja nie dam rady, bo niby jak? Przecież nie mam nawet czasu na to żeby iść na siłownie, poza tym po co ja tam pójdę? Żeby wszyscy na mnie patrzyli?? Po co mi to?? A na basem tym bardziej nie… cellulit i opona tym bardziej będę pośmiewiskiem dla innych… i tak bez końca. Koleżanka mnie ciągnie od poniedziałku na siłownię. Postaram się wziąć za siebie. Muszę i masz rację Aniu, tu nie chodzi o kilogramy. Chcę po prostu poczuć się wreszcie dobrze we własnej skórze.…
Jak bym o sobie czytała. Mieszkam od kilku lat w Niemczech i to czas mojej walki z moimi kilogramami i ciągle przegrywam. Szkoda,że nie ma jakiejś recepty lub tabletki żeby uwolnić się od uzależnienia jakim jest jedzenie.
Witam
Ja również mam wrażenie jak bym o sobie czytała…
Również borykam się z problemem nałogowego jedzenia, coraz bardziej sobie to uświadamiam, lecz nie umiem sobie sama z tym poradzić.
Pięć lat temu wzięłam się za siebie i schudłam 20 kg. Dwa i pół roku temu schudłam jeszcze 5 kg. A teraz znów zaczęłam sobie nie radzić , wrócił problem ciągłego jedzenia i niestety przytyłam już 8 kg. i nie umiem tego zatrzymać. Wiem że to siedzi w mojej psychice!!! Wiem że potrzebuje pomocy i jakiejś motywacji… Moim największym problemem obecnie jest praca jaką wykonuję i to że mieszkam w małej miejscowości daleko od miasta i fachowców w tych tematach. :-((
Witaj Aniu, trafiłam na twojego bloga całkiem przez przypadek, oglądając program o Tobie w TVN i co.… I siedzę czytając twoją historię i płacze jak bóbr. Dlaczego? Jakbym czytała o sobie.…Uświadomiłam sobie właśnie w czym tkwi mój problem. Emocje. Nigdy tak na siebie nie patrzyłam, nigdy nie zastanawiałam się dlaczego. Zawsze zwalalam winę na słabą wolę, brak wytrwałości a tu cholera siedzi wszystko w mojej głowie.
Choroba emocji- niczym alkoholizm. Praktycznie pod ręką miałam rozwiązania a nie potrafię ich dostrzec. Dziękuję Ci Aniu za to że jesteś. Jesteś niesamowita! Jesteś lepsza niż wszystkie” chodakowskie” razem wzięte. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Dorota- 31l 98 kg.
Czas na odnalezienie własne ja
Cześć Dorota:) Bardzo się cieszę, że do mnie trafiłaś i skłoniło Cię to do poświęcenia chwili i pomyślenia o sobie lepiej, do poszukania problemu nieco głębiej… bez karania siebie, besztania itd. Nie twierdzę, że cały ten proces jest łatwy, bo nie jest. Wymaga masę pracy, dużo silnej woli…ale przy odpowednim nastawieniu daje też dużo radości. Mam nadzieję, że będziesz tu wracać:) Zapraszam!
Byłam typowym niejadkiem, ale mama nigdy nie robiła z tego problemu. Jednak ze względu na pracę rodziców, po szkole szłam do cioci, dla której moja powściągliwość w jedzeniu (nawet słodyczy) była nie do zaakceptowania. Próbowała na wszelkie możliwe sposoby wtłaczać we mnie jedzenie i nie robiło jej różnicy, czy zjem normalny obiad, czy paczkę chipsów i czekoladę, bylebym zjadła dużo. I w końcu zaczęłam jeść. Jeść dużo. Płacę za to do dziś i choć staram się uważać, co jem i jak jem, to mam zakodowane, że najwięcej szczęścia da mi jedzenie raz dziennie do oporu i koniecznie z niezdrowym deserem. I niestety jest to najlepszy pocieszacz na wszystko.
Witam 🙂 Po pierwsze Gratuluję 🙂 Po drugie Dziękuję Aniu za to, że miałaś w sobie odwagę, żeby opowiedzieć o swojej zmianie. Teraz mamy możliwość z tego czerpać 🙂 Trafiłam na Twojego bloga przypadkiem (chociaż podobno nie ma przypadków :)) i pierwszy raz pomyślałam o sobie. Naprawdę. O swoim życiu i moim “ja” i wcale mi się nie podoba to co zobaczyłam. Zaczęłam kilka lat temu ale coś nie bardzo mi wychodzi. Jestem pod opieką dietetyka , schudłam dwa lata temu 25 kg ale będąc pod opieką tego samego dietetyka przytyłam kolejne 30. Efekt jest taki, że startuję z wynikiem z jakim Ty Aniu rozpoczynałaś. Ten tekst jest dla mnie szczególny bo uświadomił mi że sama nie dam rady. Że chyba nie do końca o dietę tu chodzi. Że mam prawo udać się na terapię. Wcześniej nie wiedziałam, że jest coś takiego, siebie obwiniam za wszystko. Wczoraj dopadła mnie wewnętrzna niemoc i popłakałam się a moja córeczka 6 letnia zapytała mnie: dlaczego płaczę, a ja Jej odpowiedziałam, że nic takiego, Mamusia się trochę rozsypała a moje maleństwo mówi: Mami nie martw się ja Cie poskładam… 🙂 i te słowa były dla mnie niesamowite… Właśnie przyszedł czas na to, żeby się poskładać. Dziękuję za ten blog.