Kilka lat temu siedziałam na zajęciach w grupie osób cierpiących, podobnie jak ja, na kompulsywne jedzenie, a terapeuta kazał nam opowiedzieć o takim jedzeniu, któremu zupełnie nie jesteśmy w stanie się oprzeć. Które sprawia, że wariuje nam wszystko, upadają wszelkie mury, rzucamy diety, po prostu nie istnieje nic, tylko ta rzecz – synonim chwilowego szczęścia, spokoju, ulgi. Brzmi jak niezła schiza? Dla niektórych to codzienność.
Przez dobrą godzinę skupiałyśmy się na orzeszkach w czekoladzie, pizzy, schabowym z ziemniaczkami i innych pysznościach. Każda z nas miała coś innego, czego druga nie rozumiała. To ciekawe doświadczenie, kiedy widzisz jak komuś trzęsą się ręce na widok tych orzeszków i czekolady i myślisz: kurde, co w tym niesamowitego, orzeszki jak orzeszki, produkt jak produkt, zwariowała? Chwilę później sam toniesz w swojej opowieści…
Te rzeczy to zapalniki. Produkty w starciu z którymi zawsze w końcu wylądujemy na deskach. Które inni jedzą i po prostu o tym zapominają, a które u nas wywołują lawinę i ciągną na dno. To takie rzeczy, których nie da się zjeść trochę, bo kiedy zobaczysz już tę czekoladę, to wciśniesz w siebie całą, dopchniesz kolejną i tak do skutku. Aż rozboli Cię brzuch albo się porzygasz. Tak właśnie działa zapalnik.
To z tego powodu tak wiele diet upada właśnie wtedy, kiedy idzie dobrze i za kolejnych 5kg postanawiasz nagrodzić się wizytą w dobrej pizzerii. Jeśli cierpisz na kompulsywne jedzenie, istnieje niestety ogromna szansa, że na jednej wizycie się nie skończy, bo wpadniesz w to na tydzień, dwa, czy miesiąc. Obudzisz się objedzona i cięższa o kilka kilogramów, z wyrzutami sumienia i poczuciem, że poniosłaś kolejną porażkę. A z każdej kolejnej podnosić się trudniej. Da się. Ale trudniej.
To dlatego tak bardzo zgubne jest to, że koleżanka, chłopak, mama, babcia, czy współpracownik częstuje Cię czekoladką lub innym sernikiem i mówi: jeden nie zaszkodzi! Jeden nie. Ale ten ktoś nie wie, że u Ciebie na jednym się nie skończy. Wrócisz do domu i pod osłoną swoich czterech ścian będziesz kontynuować ucztę. Znów wyznaczysz sobie taką trasę do domu, żeby zaliczyć kilka “ulubionych” punktów z jedzeniem, wydasz na to gazyliard i utoniesz w żarciu.
Ja też mam swoje zapalniki. Rzeczy, które działają jak pierwsza przewracająca się kostka w domino. I nie drgnie mi nawet powieka, kiedy odmawiam. Pilnuję się szczególnie w momentach dla mnie trudnych, kiedy wiem, że moja głowa i emocje mogą szukać takiego wsparcia. Przecież to stary wzorzec, który znają – po tym jest na chwilę lepiej.
Ludzie się przyzwyczajają. Żadna z osób, która ma choćby mgliste pojęcie o moim problemie nie próbuje mnie już namawiać. Odmowa na nikim nie robi wrażenia, a ja sama jestem w stanie czasem z tego żartować. Zaryzykuję stwierdzenie, że ta sytuacja największe wrażenie robi na nas samych — bo chciałabyś, bo czujesz to znajome ssanie i wydaje Ci się, że to widać. A nawet jeśli? Stawką tutaj nie jest zadowolenie innych, czy też to jak bardzo udało Ci się ukryć – widzą, że masz problem? I co z tego? Stawką jest Twoja równowaga i samopoczucie.
Szczerze mówiąc nic mnie nie obchodzi to, że komuś będzie przykro z powodu nie zjedzenia przeze mnie kawałka jego tortu urodzinowego. Świat widział już większe problemy, a kiedy widzę niebezpieczeństwo, moim odruchem bezwarunkowym jest oddalenie go od siebie. Instynkt samozachowawczy, po prostu.
Kiedy tak totalnie mnie ciągnie, kiedy zaczynam w to wpadać, ustawiam budzik. Kompulsywne jedzenie jest jak trans, trochę jak sen, z którego budzimy się z kacem. Nie ma mowy o kontroli, po prostu lecisz… Ustawiam go na 5, 10, 15minut i czekam co się stanie. Sprawdzam, czy nadal chcę to zjeść. Bywa różnie, w końcu jestem tylko człowiekiem.
Zazwyczaj jednak działa. Budzę się. I to nie jest zwycięstwo w walce ze sobą, tylko zwycięstwo świadomości nad transem. Wtedy decyzja nie zapada gdzieś poza mną. Wtedy TO JA podejmuję decyzję.
Witaj Aniu!
Niesamowicie i prawdziwe opisalesz chwile ktore i samy od czasu do czasu czujemy . Walka jest bardzo trudna, a wyniky rozne. Podziwiam tvoja sile charakteru. Serdecznie pozdrawiam
Dziękuję za ten tekst. Otworzyl mi oczy na problem, którego nie dostrzegalam u siebie, a właściwie chyba nie chcialam dostrzegać. Często słyszę, ze przecież nie da sie tak żyć i jak sie zje 2 kostki czekolady czy kawalek ciasta to nie przybedzie 2 kilo. Owszem teraz nie przybędzie, ale skoro raz nie przybyło to następnym razem tez nic się nie stanie i znów na coś sie człowiek skusi i ta machina nieszczęścia ruszy. Czas zacząć nastawiać swój budzik.
Serdecznie Ci dziękuję za świetnego bloga. Jak Ty dobrze piszesz! Samo przeczytanie bloga jest kojące i krzepiące 🙂
Aniu! A problem masz tylko ze słodyczami? Wogóle ich nie jesz?? Napisz kiedyś o Twojej aktualnej diecie co i jak jesz… w miarę możliwości przeglądam Twoją historię. …Pozdrawiam i trzymam kciuki
Gosiu, ja w ogóle nie mam problemu ze słodyczami. Zawsze załatwiały mnie fastfoody. Słodycze pojawiają się tylko w tych napadach, czyli teraz już b. rzadko i wtedy przynajmniej od razu wiem, że coś się dzieje…
witam, właśnie tak sobie uświadomiłam że mam chyba jednak problem z jedzeniem potrafię być na diecie a jak tylko zjem jeden kawałek to nie potrafię już przestać, jem aż do bólu brzucha a potem mam wyrzuty sumienia.Próbowałam już się nie odchudzać jeść w miarę normalnie aby tylko nie tyć ale wtedy już nie mam umiaru nie umiem , najlepiej się czuje kiedy pilnuje diety wtedy psychicznie nie jestem rozwalona aż do momentu kiedy pęknę . Generalnie mam pracę fizyczną moja waga teraz jest ok ale jak tylko przestaje się kontrolować mimo iż biegam regularnie waga idzie w górę i potrafię tak utyć 6 -10 kg nie wiadomo kiedy ( nie mam problemów typu cukrzyca czy tarczyca ). Mam wrażenie ze moje życie toczy się wokół jedzenia ciągle o nim myślę co by tu zjeść aby nie przytyć . Nie umiem przestać na 1 cukierku wyżeram wszystko co jest w domu .Nienawidzę tego uczucia . Jak wtedy nad tym zapanować ? Czasem coś zjem a potem szukam kanapki bo nawet nie wiem kiedy ją zjadłam, generalnie jestem bardzo nerwową osoba nie wiem nawet czemu
Hmm…niezły pomysł z tym budzikiem. Raz próbowałam odczekać chwilę sama, nie udało się. Wezmę sobie tę metodę do serca. Dzięki! 🙂
U mnie też jest ten zapalnik. Najgorzej jest w pracy — w firmie prawie codziennie ktoś przynosi coś słodkiego. Pół biedy jeśli postawi to na szafce za moimi plecami, chociaż wtedy bite 8 godzin walczę ze sobą żeby się nie odwrócić i nie porwać całej tacki ptasiego mleczka. Gorzej gdy ktoś podstawia mi te ciasta, pączki, czekolady pod sam nos, macha przez 2 minuty i nie szanuje mojej odmowy. “no weź, na poprawę humoru” “przecież jest poniedziałek, na osłodę początku tygodnia” “mam urodziny, poświętuj ze mną”, a ja z każdym słowem NIE robię się co raz słabsza. Stres wzbiera we mnie jak woda przy tamie, która zaraz pęknie i krzyknie “TAK DAJ MI TE CHOLERNE PĄCZKI”. Są dni kiedy udaje mi się wytrwać, ale niestety potem przychodzi słabszy moment i wszystko zaczyna się od nowa.