Rejestrując się na Bieg na Piątkę, towarzyszący 36. Maratonowi Warszawskiemu naprawdę nie planowałam tego, co miało wydarzyć się później. Myślałam tak – nigdzie mi się nie spieszy. Biegam słabo, ale po prostu chcę biegać. Nieważne co. Więc 2014r. – bieg na 5km. 2015r. – biegi na 10km. 2016r – pierwszy półmaraton. I w końcu 2017r. – maraton, jeśli się uda. Tak to sobie wymyśliłam, a stało się inaczej.
Nim zdążyłam pobiec swoją pierwszą oficjalną 10tkę, zapisałam się na Półmaraton Warszawski i kolejne pół roku poświęciłam przygotowaniom do niego. Nie byłam pewna, czy dam radę, ale dałam z siebie wszystko. Po półmaratonie, rzecz jasna, pojawiło się pytanie – i co teraz?
Najpierw uznałam, że absolutnie nie maraton. Choć tempo, w którym biegłam nie było dla mnie dotąd wyznacznikiem niczego, poza postępami, które robię, nagle uznałam, że pierwszy maraton chcę przebiec w takim to a takim czasie i inaczej nie ma to sensu. Właściwie nie wiem skąd ten pomysł, ale długo się go trzymałam.
Aż do pewnej rozmowy z kolegą, która wyglądała mniej więcej tak:
- (… )Półmaratonko!
— Tak, można tak teraz do mnie mówić!
— Aż do września.
— Zaskoczę Cię. Nie chcę biec maratonu we wrześniu.
— I błąd, dlaczego?
Jak to bywa u mnie w momentach podejmowania decyzji, czas jakby zwolnił i wzięłam ten swój pomysł pod lupę, zaczęłam go oglądać i zastanawiać się: no właśnie, dlaczego? Starałam się wyłączyć ze wszystkiego co widzę i słyszę na ten temat, z tego co myślą i mówią inni ludzie – po prostu zostać sam na sam z tym, co czuję, czego chcę i nie chcę.
Znów przed oczami przewinęły mi się te wszystkie lata, kiedy z zachwytem obserwowałam, jak ludzie biegną i przekraczają linię mety. Znów przypomniało mi się, jak bardzo chciałam też to zrobić. Jak stałam przy mecie zeszłorocznego maratonu jak zaczarowana i wzruszałam się, kiedy kolejni zawodnicy ją przekraczali. I pomyślałam: nad czym się, dziewczyno, zastanawiasz? Po prostu to zrób! Miałam swoją odpowiedź. Trener ucieszył się i powiedział, że na pewno damy radę.
Najważniejsze jest to, że przecież tu nie chodzi o bieganie. W miejsce biegania i maratonu wstawić można każdą inną, dowolnie wybraną rzecz, o której myślimy, marzymy, ale się boimy, sugerujemy tym, co robią, myślą i mówią inni. Chodzi o to, żeby w odpowiednim momencie przestać się bać i po prostu zacząć to robić – mając jednak świadomość z czym wiążą się nasze decyzje. Wiedząc, że marzenia nie spełniają się same, nic się samo nie zmienia, a cuda to też efekty naszego podejścia i pracy.
Tak, wiem, że czeka mnie bardzo dużo pracy. Tak, prawdopodobnie 1500 razy przeklnę mniej udane treningi. Tak, będę wściekła, że jest mi za gorąco, bo dla mnie idealna do biegania jest zima. Tak, nie raz świadomie zrezygnuję z innych rzeczy, aby porządnie się przygotować.
Ale…TAK, po prostu chcę to zrobić. A na pewno chcę podjąć wysiłek i spróbować. Kto wie co zdarzy się w ciągu roku, czy dwóch? Po co to odkładać?
Po prostu to zrobię. Tylko tyle i aż tyle. Moje marzenie i cel mają w tej chwili 42 195m i numer 7001.
#lubiętobardzo
Ja (na razie) też! 😉
tak 🙂
Czyli że się zgadzasz? 😉