Stałam tam, w tłumie 10.000 ludzi przed którymi do pokonania była 10-kilometrowa trasa. Z drugiej strony ulicy znajdowało się czoło maratonu. Ruszyliśmy bijąc brawo maratończykom i przybijając sobie piątki. Najpiękniejszy możliwy start. Myślałam, że będzie też najsmutniejszy — miałam przecież być po tej drugiej stronie.
Biegłam swoją 10-tkę — pierwszą po półrocznej przerwie. Bez treningu, za to z dodatkowymi kilogramami, bez widoków na dobry wynik, ale jednak z planem. A plan był prosty — zacząć spokojnie i równie spokojnie, ale przyspieszać. Byłam naprawdę ciekawa jak zareaguje mój, odzwyczajony od takiego wysiłku, organizm – co na to moje nogi to jedno, ale czy w ogóle będzie mi się chciało chcieć?
Gdzieś na ósmym kilometrze przez chwilę przeszło mi przez myśl: I tak nie biegniesz na czas…nie trenowałaś, możesz sobie odpuścić, kawałek przejść, na co ci to sapanie, w tym tempie to i tak wstyd… Po sekundzie otrzeźwienie: Dziewczyno, czekałaś pół roku, żeby móc to zrobić, ileś miesięcy strachu i tęsknoty za tym uczuciem! Zaczęłam przyspieszać. Udało mi się poprowadzić ten bieg tak, jak chciałam.
Skoro tym razem maratońska meta była nie dla mnie, stanęłam przy niej, aby kibicować tym, których marzenia tego dnia się spełniały.
Zawsze jest tak, że ci, którzy wbiegają na metę pierwsi wzbudzają mój wielki podziw, a ci na końcu – wzruszenie. Na początku stawki walka toczyła się nie tylko o zwycięstwo, ale o kwalifikację na olimpiadę w Rio, czyli działy się sportowo rzeczy wielkie. Na mecie pojawiali się pojedynczy zawodnicy. Było pusto, no wiecie, ile osób może pobiec maraton w okolicy 2h11minut? Po jakimś czasie na mecie zaczęło się zagęszczać.
Uwielbiam obserwować ludzi. Kocham zaglądać im w serca. Wyłączyłam się i po chwili zobaczyłam zbliżającą się pierwszą znajomą sylwetkę — jak nic, to trener! Podskoki, buziaki w stronę rodziny, czysta radość biegania. Choć po przerwie i daleko od życiówki, tego dnia 2h55min były powodem do uśmiechu.
Obok mnie stała Pani, której mąż był wciąż na trasie. Wie Pani, na życiówkę, oni mają ten swój żargon, te swoje życiówki. On chce złamać 3:20. Uśmiechnęłam się mówiąc, że coś tam wiem, ale nie zdążyłam dodać nic więcej bo usłyszałam obok siebie wrzask, po czym pobiegła w stronę mety i zniknęła mi z pola widzenia. Złamał. W tym ich żargonie miał tę życiówkę.
Z daleka zaczął zbliżać się wózek. Siedziała na nim młoda dziewczynka, a dookoła niej biegło jej trzech rycerzy. To Zuzia. Zuzia, jak dowiem się później, cierpi na czterokończynowe porażenie mózgowe i –swego czasu — nie dawano jej szans choćby na to, że będzie pisać. Dziś chodzi do szkoły, uczy się i idzie jej to coraz lepiej. Zuzia marzy, aby kiedyś samodzielnie przebiec maraton.
Dopóki nie zbierze pieniędzy na operację i kosztowną rehabilitację, jej nogami są Paweł Czapiewski — polski medalista mistrzostw świata, Dariusz Laksa – autor projektu charytatywnego 7 kontynentów -7 maratonów – 7 szkół i… aktualny Minister Sportu – Witold Bańka. Biję brawo, robię zdjęcie i – jak to ja — płaczę.
Przypominają mi się ciągłe pytania niektórych znajomych: a po co maraton, a jak to za to się płaci, a blokujemy miasto, a po co to biegać jak się nie ma szans na wygraną i widzę przed oczami ten obraz – Zuzia stająca przy ich pomocy na nogi i przekraczająca linię mety. On odpowiada na wszystkie idiotyczne pytania. PO TO. NO WŁAŚNIE PO TO.
Na trasie nadal jest Darek Strychalski, człowiek, który po wypadku miał nigdy nie chodzić, a który przebiegł m.in. Spartathlon (246km), czy Badwater (217km). Darek jest niepełnosprawny, spędził całe lata siedząc w domu, aż w jego życiu pojawiło się bieganie. Kiedy zbierał fundusze na wyjazd na ultramaraton w Dolinie Śmierci w 2014 roku i obejrzałam film o nim, poczułam się jakbym dostała mocny cios obuchem w głowę. Dziś pomagam Darkowi w jego Fundacji i ilekroć myślę, że jednak nie dam rady, bo nic nie sprzyja mojemu bieganiu, szybko przypominam sobie o nim.
W okolicach 4h z kawałkiem obok mnie pojawia się kolejna Pani. Wie Pani… mąż zrobił sobie taki prezent na 66. urodziny. Syn z nim biegnie… Syn ma bardzo dobre wyniki, ale tu biegnie z Tatą, wie Pani, żeby go wspomóc, więc wolniej… Uśmiecham się i mówię, że musi Pani być bardzo dumna i że wiem o czym mówi, bo ze mną biegło dwóch wspierających i mimo że sami przemierzyliby tę trasę pewnie ze 2 razy szybciej, to wiem, że dla nich również było to przeżycie. Wspólnie zaglądamy w telefon, żeby sprawdzić gdzie teraz są Ojciec z Synem. Synowie kupili mu buty, takie wie Pani — super porządne…biegną też w takich samych czapeczkach! Z mapki wynika, że za chwilę pojawią się na mecie. W jednej chwili obok mnie widzę Panią, która próbuje zrobić zdjęcie, choć trzęsące się ręce skutecznie to utrudniają, a przed sobą dwóch maratończyków w takich samych czapkach. Znów się uśmiecham. Czas zwalnia, kiedy spoglądam na twarz tego starszego, brodatego mężczyzny i widzę na niej szczęście w najczystszej postaci. Euforię. Ulgę. Wszystko.
Na trasie było tego dnia około 5000 maratończyków.
Czy możecie sobie wyobrazić ile takich historii to oznacza?
Ile spełnionych marzeń, ile rozczarowań, ile planów na ciąg dalszy?
***
Przypomina mi się dziewczyna, która w 2014 roku płakała kibicując na mecie Maratonu Warszawskiego i obiecała sobie, że to kiedyś będzie ona. Ta sama, która 2,5 roku temu ważyła 120kg i miała problem, aby bez bólu podnieść się z krzesła. Pamiętam, że też poruszały ją historie… Mamy wbiegające na metę z dziećmi. Dzieci z transparentami o tym, że ich tata jest najlepszy. Towarzysze biegu wspomagający kontuzjowanego maratończyka na ostatniej prostej do mety. Spełnione marzenia.
Tymczasem jedna Pani mówi do drugiej.
- No i gdzie oni tak biegną?
— Jak to gdzie? Do mety! Po szczęście!
— To jest nienormalne, proszę Pani, NIE-NOR-MA-LNE (puka się w głowę)
***
Uśmiecham się.
Ta dziewczyna z mety Maratonu Warszawskiego 2014… No, przecież wiecie, że to ja.
Najszczęśliwsza maratonka świata z września 2015.
________________________________
Po tym, jak główne zdjęcie z tego tekstu poruszyło tysiące ludzi i pojawiło się w każdym możliwym miejscu w internecie, pomyślałam, że dowiem się więcej o tym, w jakiej sytuacji jest Zuzia i co możemy zrobić, aby jej pomóc. Skontaktowałam się ze wszystkimi trzema towarzyszącymi jej biegaczami:) Co z tego wyniknęło napiszę niebawem, a w tej chwili można pomóc wpłacając dowolną kwotę na konto Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym „Słoneczko”. Numer konta: 89 8944 0003 0000 2088 2000 0010 z dopiskiem: 26/R dla Zuzi i Mai Raczkowskiej.
Aż myślę o mojej żonie i jej szalonym starcie w ubiegłorocznym Poznaniu. Byle zmieścić się w limicie. Na 40 km prognozowano jej niemalże 6:02 wbiegła 5:59:44
I to też kobieta z historią. Matka z historią. Tak jak ja ojciec…
Jutro Cracovia. Nie wiem ile razy zapłaczę na trasie, ale będzie to nie raz.
Córciu. Zrobimy to razem. Załatw tam na górze pogodę dobrą do biegania.
Ile biegaczy tyle historii. Każdy ma swój cel. Realizuje marzenia. Piękne wspomnienia. Sama wróciłam do biegania. Biegam od 6mcy, nie robię życiówek, na to jeszcze przyjdzie czas. Na mecie, czekam na tych ostatnich że dali z siebie wszystko, żeby wiedzieli że warto, że ktoś czeka. .…
Dziewczyno! Co Ty tu wypisujesz, to powinno byc karalne! Przez Ciebie siedze i rycze w pracy zaczytujac kolejne posty.
Ja, gruba i to w ciazy, siedze i placze, bo wieczne na cos czekam… I przypomnialam sobie siebie jak kibicowalam mezowi w polmaratonie i jak skakalam z radosci, ze on taki szczesliwy na mecie, nie ze ten czas, ale wslanie jego szczescie. I zapragnelam tego samego i nawet biegalam przez jakis czas. Dziekuje za impuls, za to ze mowisz glosno o tych uczuciasz, bo mam wrazenie uze piszesz o kazdym z nas. Po pracy ide na dlugi spacer. Z moja brzuszkowa kropeczka.
Pozdrawiam
Matko, zobaczylam wstep i zrobilo mi sie goraco, ze napisalam cos strasznego… idź, idź! Dla siebie. Dla kropeczki. Daj znać jak było:) I płacz, jeśli potrzebujesz! 🙂
Ps. Przepraszam za brak znakow diakrytycznych.
Piękna relacja! 🙂 Niesamowite, ile ludzi na maratonie — tyle różnych historii! Bardzo rzadko mam okazję oglądać zawody biegowe jako kibic (przeważnie biegnę ;)), ale też pamiętam pewien Orlen, na który pojechałam specjalnie, żeby kibicować Znajomym. Najpierw emocjonująca rywalizacja w czołówce, a potem ten festiwal radości, euforii, bólu i wzruszeń zawodników z dalszej części stawki. Przeżywałam to razem z nimi i nie oszczędzałam gardła, bo wiem jak ważne jest wsparcie na ostatniej prostej 🙂